Mecz dekady! Szybkie tempo, wiele strzałów, goli i niekonwencjonalnych akcji w wykonaniu obu drużyn. Trybuny wypełnione po brzegi fanami, którzy przez całe spotkanie chóralnymi śpiewami dopingowali swoich ulubieńców. W takich słowach chcielibyśmy opisywać to spotkanie, ale mimo szczerych chęci – nie możemy. Wybaczcie nam!
Zagłębie Lubin – Zawisza Bydgoszcz 0:0 (5:6 po karnych)
Widzów: 37 210.
***
Specjalnie przygotowana piłka i koszulki, hymn narodowy, a po meczu godna ceremonia wręczenia pucharu – byliśmy dziś świadkami organizacji godnej największego piłkarskiego święta. Jednym słowem było tak, jak prezes Zbigniew Boniek zapowiadał. Niestety po raz kolejny piłkarze nie zdołali dorównać swoją grą otoczce i przez całe spotkanie oglądaliśmy dwie, słabo grające drużyny, które za wszelką cenę chciały wrócić do swoich miast bez jakiegokolwiek łupu. W konsekwencji do wyłonienia zwycięzcy potrzebne były rzuty karne.
Mimo słabego, ogólnego obrazu tego spotkania, początek był całkiem obiecujący. Obie ekipy rozpoczęły mecz bez zbędnej tremy, dzięki czemu mogliśmy oglądać przemyślane akcje zakończone groźnymi strzałami. Gdy wydawało się, że czeka nas smaczny, majówkowy podwieczorek, czar prysł i rozpoczęła się ligowa kopanina. Furorę robiła natomiast lewa noga Piotra Petasza, ale za każdym razem na jej drodze do zostania bohaterką tegorocznego finału stawał Silvio Rodić. Gdy Petasz boisko opuścił, jego rolę przejął Jorge Kadu, który wszedł na boisko po przerwie i od razu stał się postrachem dla obrony Zagłębia. Zawodnik z Republiki Zielonego Przylądka miał nawet na nodze piłkę meczową w ostatniej minucie spotkania, ale i tej sytuacji nie obrócił na korzyść swojej drużyny. Po tej akcji na Stadionie Narodowym rozbrzmiał ostatni gwizdek i nadszedł czas na rzuty karne. Tę chwilę nerwów lepiej znieśli zawodnicy bydgoskiego Zawiszy i to oni odebrali od prezesa PZPN okazały puchar.
Z pewnością po ostatnim karnym, przez głowy większości bezstronnych obserwatorów finału przewinęło się pytanie o szanse bydgoszczan w eliminacjach do Ligi Europy. Problem w tym, że na odpowiedz jest jeszcze zdecydowanie za wcześniej. Trzy miesiące, bo tyle zostało Zawiszy do startu eliminacji, to w piłce bardzo długi okres, w polskiej szczególnie, więc w składach i głowach mogą zajść duże zmiany. I całe szczęście, bo przy obecnej dyspozycji i potencjale kadrowym aż strach wychylać głowę poza granice kraju.