Byli wspaniali, podziwiani. Przyciągali na stadiony tłumy. Decydowali o losach najważniejszych meczów. Złotymi literami zapisali się na kartach piłkarskiej historii. Kim są dzisiaj ci herosi? W świadomości zwykłego kibica – anonimami, zapomnianymi gwiazdami. W naszej nowej serii przypominamy Wam sylwetki postaci zasłużonych dla piłki nożnej – zarówno rodzimej, jak i światowej. W dzisiejszej odsłonie przedstawimy Wam Alcidesa Ghiggię – zawodnika, który sam stawia się w jednym szeregu z Frankiem Sinatrą i Janem Pawłem II.
Urodzony w 1926 roku w typowej urugwajskiej rodzinie młody Alcides Ghiggia dorastał wysłuchując niezliczonych opowieści o historycznym sukcesie Los Charruas. W wieku dwudziestu lat porzucił studia i zajął się graniem w piłkę na poważnie. Pierwszy kontrakt podpisał z drużyną Sudamerica Montevideo, następnie był testowany i odrzucony przez Atlantę Buenos Aires, by powrócić do rodzinnego miasta, gdzie w barwach Penarolu tak naprawdę rozwinął skrzydła. Po pięciu latach przeszedł do Romy, dla której było to najważniejsze wzmocnienie w okresie głębokiego kryzysu. Urugwajski prawoskrzydłowy w Rzymie czerpał z życia pełnymi garściami – nie dość, że nie mógł narzekać na brak luksusowych aut marki Alfa Romeo czy na brak pięknych Włoszek, to jeszcze brylował na boisku. Stołeczny klub przestał walczyć o utrzymanie, lecz odzyskał dawny blask – z zespołem Giallorossich Ghiggia sięgnął po Puchar Miast Targowych oraz wicemistrzostwo Włoch. Pomimo, że w Rzymie był idolem, co zaowocowało nawet powołaniem do reprezentacji Italii, na koniec włoskiej przygody Urugwajczyk przeniósł się do Milanu, z którym sięgnął po swoje jedyne Scudetto. W stolicy Lombardii zagrał tylko w pięciu spotkaniach, a po sezonie powrócił do ojczyzny, gdzie zakończył karierę w Danubio FC.
Jakieś wnioski, patrząc na przebieg kariery klubowej? Na pewno był jedną z gwiazd swojej epoki, jednak sporo brakuje mu do statusu, jaki wyrobili sobie Messi, Cristiano czy Ibra. Co więc przesądziło o tym, że zapisał się tak wyraźnie na kartach historii? Zbieg okoliczności? A może jednak przeznaczenie? Tak czy owak, Alcides Ghiggia 16 lipca 1950 roku znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, zagrał w odpowiednim meczu i… przesądził o jego losach.
„Tylko trzy osoby zdołały uciszyć stadion Maracana jednym posunięciem: Frank Sinatra, papież Jan Paweł II i ja.”
Jan Tomaszewski powiedział kiedyś, że można rozegrać kilkadziesiąt meczów w reprezentacji i zostać zapomnianym, a można rozegrać jeden i od razu przejść do historii. I choć można dać sobie rękę uciąć (albo na wszelki wypadek – mały palec na lewej dłoni), że słowa te odnosiły się raczej do jego występu na Wembley, aniżeli do innych zawodników, to przywołane stwierdzenie jak ulał pasuje do Alcidesa Ghiggi.
Jak zapewne pamiętacie z tekstu Pawła Wilamowskiego , formuła tamtego turnieju nie przewidywała rozegrania meczu finałowego – mistrzem świata miała zostać drużyna, która okaże się najlepsza w czterozespołowej rundzie finałowej. Wyniki spowodowały jednak, że o losach tytułu miał przesądzić ostatnie spotkanie pomiędzy Brazylią a Urugwajem. Gospodarzom do wywalczenia mistrzostwa wystarczał remis, Urugwajczycy, którzy w turnieju pod patronatem FIFA uczestniczyli po raz pierwszy od dwudziestu lat, kiedy to wygrali czempionat rozgrywany w ich ojczyźnie. W Brazylii nikt nawet nie zakładał niepowodzenia, a mecz zgromadził widownię, jakiej nigdy wcześniej, ani nigdy później na stadionie piłkarskim nie widziano.
Na oczach 200 tysięcy kibiców Canarinhos robili wszystko, by sięgnąć po końcowy sukces, a bramka strzelona przez Friacę w 47. minucie miała być gwarancją sukcesu. W Brazylii euforia, ale na boisku był jeszcze On. Ghiggia najpierw w 66. minucie doskonale dośrodkował do Schiaffino, który wyrównał, a następnie wziął sprawy w swoje ręce, a właściwie – w nogi. W 79. minucie oddał strzał, który przeszedł do historii jako ten, który momentalnie uciszył Maracanę. Właśnie tak rodzą się legendy. Mistrzem świata – Urugwaj, który mógł się pochwalić niepowtarzalnym bilansem: 2 rozegrane turnieje, 2 mistrzostwa i ani jednej porażki. Not bad.
Kim Alcides Ghiggia jest dzisiaj? W Urugwaju ten 87-letni staruszek jest legendą, jednak świadomości przeciętnego kibica – nie istnieje. Pamiętali o nim Niemcy, zapraszając go na ceremonię otwarcia Weltmeisterschaft 2006, a także… oczywiście Brazyliczycy, którzy zaangażowali go w losowanie grup tegorocznego czempionatu. Co ciekawe, turniejowa drabinka ułożona jest w taki sposób, że Brazylia i Urugwaj mogą spotkać się dopiero w finale. Czy dojdzie w historycznego rewanżu?
Już za tydzień przyrządzimy sylwetkę najlepszego strzelca w historii piłki nożnej, którym wbrew obiegowej opinii nie jest wcale Pele. W takim razie kto? Odpowiedź za tydzień!
BARTŁOMIEJ KRAWCZYK
Fot. www.fifa.com