To opowieść o największym, najbardziej spektakularnym dotychczas upadku w XXI-wiecznym futbolu. Sztandarowy przykład, że agresywny piłkarski ekspansjonizm i życie na kredyt to niezbyt fortunna strategia prowadzenia klubu. Tym bardziej, jeśli za całą operacją nie stoi bajecznie bogaty szejk.
Szkocki łapówkarz przejmuje ster
Leeds United w 1992 roku zostało ostatnim zwycięzcą First Division. Ligę angielską przemianowano później na Premier League, która w tym kształcie trwa do dziś. Sukces „Pawi” nie znalazł jednak potwierdzenia w kolejnych sezonach. Ekipa z Elland Road zajmowała najwyżej piąte miejsce, nie mając wielkich perspektyw na poprawę. Ostatecznie, w trakcie sezonu 1996/1997, gdy drużyna usadowiła się w dolnych rejonach tabeli, pożegnano się z długoletnim menedżerem, Howardem Wilkinsonem. Kryzys trzykrotnych mistrzów Anglii zmusił zarząd klubu do obrania nowego kursu. Radykalne zmiany mógł przynieść jedynie radykalny człowiek. Zdecydowano się zatrudnić kontrowersyjnego George’a Grahama– twórcę potęgi Arsenalu z początku lat 90′. Szkot zakończył już wtedy roczną karę narzuconą przez angielski związek piłki nożnej za przyjmowanie łapówek od futbolowych agentów. Niewątpliwie postać ciekawa, ambiwalentna. Pewny siebie, charyzmatyczny trener, choć jego drużyny prezentowały zazwyczaj na wskroś defensywny styl gry. Brytyjczycy tytułowali go specjalistą od remisów.
Graham zaczął proces przebudowy mocno zwietrzałego składu. Miejsce w pierwszej jedenastce zaczęła wywalczać nowa generacja, na czele z młodziutkim Lee Bowyerem. Może wydawać się to teraz nieprawdopodobne, ale obecnie bezrobotnego pomocnika uznawano wtedy za jednego z najbardziej utalentowanych angielskich piłkarzy. Leeds zakończyło rozgrywki na 11. miejscu. Chociaż był to najsłabszy wynik od lat, na Elland Road w sezonie 1996/1997 miały miejsce jednak dwa z pozoru nieistotne, lecz dla późniejszej historii klubu kluczowe wydarzenia. Najpierw jako asystenta nowy menedżer dobrał sobie byłego podopiecznego z Arsenalu i 68-krotnego reprezentanta Irlandii, Davida O’Leary’ego. Natomiast podopieczni Paula Harta, zajmującego się juniorskim zespołem „Pawi”, po raz drugi z rzędu sięgnęli po młodzieżowy Puchar Anglii. W tamtej drużynie grali między innymi Paul Robinson, Harry Kewell, Jonathan Woodgate, czy Stephen McPhail. Niedługo potem dołączył do nich nastoletni Alan Smith. Gwałtownie dorastali zawodnicy, którzy ledwie kilka lat później poważnie zatrząsną hierarchią europejskiego futbolu.
Przed pierwszym swoim całym sezonem szkocki menedżer dokonał kilku istotnych roszad. Pożegnano się między innymi z Ianem Rushem, Tomasem Brolinem, czy Johnem Pembertonem. Trudniejszą sprawą był Tony Yeboah – najlepszy strzelec drużyny, ulubieniec Elland Road. Ghańczyk jednak sam, wiele miesięcy wcześniej, postawił na siebie krzyżyk. Chwilę po przybyciu Grahama, niezadowolony z powodu zmiany w trakcie meczu z Southampton, wściekły snajper rzucił koszulką w swojego trenera. Napastnik nigdy więcej już u Szkota nie zagrał. Nową jakość mieli przynieść Jimmy Floyd Hasselbaink, Alf-Inge Haaland i Bruno Ribeiro. Sukcesywnie dawano również szanse młodym zawodnikom. Najszybciej w seniorską piłkę wkomponował się 18-letni Australijczyk, Harry Kewell. Przebojowy skrzydłowy z Antypodów szybko znalazł na boisku nić porozumienia z Hasselbainkiem, co dało Holendrowi w premierowym sezonie aż 22 bramki. Pomimo stylu gry ciągle przyprawiającego o ból zębów, Leeds w 1998 roku zameldowało się na piątej pozycji w tabeli. Fani “The Lillywhites” mieli pełne prawo twierdzić, że kolejna kampania przyniesie upragniony powrót, po sześciu latach, do Ligi Mistrzów.
Inne plany miał jednak Graham. Pomimo trzyletniego kontraktu z Leeds, Szkot cały czas myślami wracał do Londynu. Trener uważał, że kilka lat temu został niesprawiedliwie potraktowany w Arsenalu. 54-latek łaknął zemsty. Okazja nadarzyła się w październiku 1998 roku. Chociaż media od dawna o tym spekulowały, to przeprowadzka z Elland Road na White Hart Lane była dla wielu kibiców szokiem. A dla fanów “Kanonierów” soczystym policzkiem. Tottenham to bowiem największy wróg klubu z Emirates Stadium, wtedy jeszcze rezydującego na Highbury. Niemniej, najbardziej ucierpiało jednak Leeds, które pozostało bez menedżera. Zarząd szybko złożył ofertę Martinowi O’Neilowi z Leicester City. Irlandczyk z Północy rozważał nawet przeniesienie się do silniejszej ekipy, lecz protesty fanów, tłumnie przychodzących na mecze z ogromnymi transparentami “Martin don’t go!” przekonały go do pozostania na King Stadium. Przez to szansę na samodzielne prowadzenie “Pawi” otrzymał drugi wybór włodarzy United. Dotychczasowy asystent Grahama, David O’Leary.
Rozkwit potęgi
Wstrząs szkoleniowy spowodował początkowo obniżkę formy United, które w pewnym momencie osunęło się nawet na 10. miejsce w tabeli. W Pucharze UEFA przegrano z Romą, a marzenia o FA Cup zakończył, jak na ironię, Tottenham pod wodzą Grahama. O’Leary zaciągnął posiłki z rezerw. Coraz częściej szanse otrzymywali Woodgate, Stephen McPhail, Alan Smith czy Ian Harte. Leeds wróciło na właściwe tory, a nowy trener poprawił nawet wynik poprzednika, kończąc sezon na czwartym miejscu. Siedem pozycji i 20 punktów przed “Kogutami”.
Latem 1999 roku Jimmy Floyd Hasselbaink zapewnił klubowi z północnej Anglii pokaźny, jak na tamte czasy, zastrzyk gotówki. Leeds nie miało szans zaspokoić horrendalnych wymagań finansowych Holendra, więc zdecydowano się sprzedać go za 12 milionów funtów do Atletico Madryt Te pieniądze zainwestowano w Danny’ego Millsa, Eirika Bakkego, czy Michaela Bridgesa. Wszyscy spełniali kryteria O’Leary’ego. Byli młodzi i perspektywiczni. Zajęcie w poprzednim sezonie czwartego miejsca ponownie dało “Pawiom” przepustkę do Pucharu UEFA. United, zaczynając od drugiej rundy, bez trudu rozprawiło się z Partizanem Belgrad. Inny wschodni rywal, Spartak Moskwa, już napsuł Anglikom więcej krwi. O awansie zdecydował lepszy stosunek bramek na wyjeździe. Następnie los dał szansę vendetty na Romie. Pierwsze spotkanie nie przyniosło żadnej bramki. O awansie Leeds, pięknym uderzeniem z 25 metrów, przesądził Harry Kewell. Bardziej jednostronny był dwumecz ze Spartą Praga. Ponownie Kewell, do spółki z Bowyerem i Jasonem Wilcoxem, zapewnił wygraną “The Lillywhites”. W półfinale czekał rozpędzony Galatasaray. Pierwsze starcie z podopiecznymi słynnego Fatiha Terima odbyło się jednak w cieniu tragedii. Dzień przed meczem zasztyletowano w Stambule dwójkę fanów United, Kevina Speighta i Christophera Loftusa. Anglicy domagali się przełożenia spotkania oraz rozegrania go na neutralnym obiekcie. Turcy odmówili. Na stadionie zabrakło również oficjalnej minuty ciszy, czy chociażby opaski na ramię ku pamięci zmarłych. Fani United symbolicznie, tuż przed pierwszym gwizdkiem, na 60 sekund odwrócili się tyłem do murawy. W tej smutnej, wrogiej wręcz atmosferze piłkarze O’Leary’ego przegrali 0-2. W rewanżu przewaga własnego boiska niewiele dała. Przybysze znad Bosforu wywieźli zwycięski remis 2-2. Galatasaray stało się przekleństwem angielskiej piłki. W finale bowiem ekipa ze Stambułu pokonała po karnych Arsenal.
Emocjonujący sezon wywindował Leeds na najniższy stopień podium Premier League. Przez jakiś czas wydawało się, że O’Leary sięgnie nawet po mistrzostwo. Przez 11 kolejek “The Lillywhites” prowadzili w tabeli, lecz walka na dwóch frontach spowodowała, że tytuł ponownie wpadł w ręce Manchesteru United. Niemniej, w Anglii zapanowała moda na Leeds. Młodą, grającą atrakcyjną piłkę drużynę, którą dowodził ambitny trener. Popularność Irlandczyka wykorzystał Ubi Soft, wypuszczają na Game Boy Color grę “O’Leary Manager 2000”. Mało kto spodziewał się, że minione sukcesy to dopiero wstęp do jednych z najlepszych 12 miesięcy w historii klubu.
Trzecia lokata predestynowała Leeds do gry w upragnionej Lidze Mistrzów. Żeby jednak coś w niej osiągnąć, a nie po prostu “być”, potrzebne stały się wzmocnienia. Do północnej Anglii przybyli między innymi Olivier Dacourt oraz Mark Viduka. Później dołączył do nich, za 18 milionów funtów, Rio Ferdinand. Wychowanek West Hamu, mając ledwie 22 lata, stał się wtedy najdroższym obrońcą świata. Nowi gracze pomogli przejść w eliminacjach TSV 1860 Monachium. Gorzej poszło w losowaniu. United trafiło do grupy z Milanem oraz Barceloną. W powszechnej opinii Leeds miało walczyć o trzecie, premiujące Pucharem UEFA, miejsce z Besiktasem. Tezę zdawała się potwierdzać pierwsza kolejka, w której O’Leary i spółka zostali rozgromieni na Camp Nou przez “Dumę Katalonii”. Frycowe zapłacone, można zatem jechać dalej. Potem nastąpiło sensacyjne zwycięstwo Anglików nad ekipą z San Siro. Przy jednoczesnej porażce faworyzowanej Blaugrany z Turkami, sprawa awansu do kolejnej fazy nie była wcale przesądzona. Dzięki stabilnej formie, Leeds przed ostatnią serią spotkań rozdawało karty w grupie H. Żeby awansować, “Pawiom” wystarczył zaledwie remis z Milanem, który miał pewność, że zajmie pierwsze miejsce w tabeli. Na porażce ekipy z Elland Road szczególnie zależało mającej nóż na gardle Barcelonie. Krążyły plotki, jakoby Hiszpanie proponowali “Rossonerrim” 2,4 miliona dolarów za zwycięstwo nad rywalami z Wysp. Jeśli w tej informacji tkwiło choć ziarnko prawdy, to ta kwota chyba nie zrobiła wrażenia na Włochach. Andrij Szewczenko nie wykorzystał karnego, a gole Serginho oraz Dominica Matteo ustanowiły wynik meczu. “Duma Katalonii” zajęła dopiero trzecie miejsce w grupie. Leeds natomiast grało dalej.
Zimą, oprócz wspomnianego wcześniej Ferdinanda, na Elland Road zawitał również Robbie Keane. Wielką nadzieję irlandzkiej piłki wypożyczono z Interu Mediolan, w którym 21-latek kompletnie sobie nie poradził. Na wyspach szukał odrodzenia. Jak się okazało, słusznie. W 18 ligowych spotkaniach zdobył 9 goli, co zaowocowało później transferem definitywnym. Niestety, snajper nie mógł pomóc nowym kolegom w pucharach, gdyż w tamtym sezonie zaliczył tam już cztery występy z włoską drużyną. Tymczasem w kolejnej fazie – wówczas zamiast 1/8 finału zespoły ponownie dzielono na grupy – Leeds trafiło na Real Madryt, Lazio Rzym i Anderlecht Bruksela. Hiszpanie okazali się poza zasięgiem, ale dzięki zwycięstwu w Rzymie oraz utracie punktów przez podopiecznych Svena-Gorana Erikssona na terenie Beneluxu, Anglicy przedarli się do ćwierćfinału. Tym razem O’Leary musiał głowić się nad sposobem pokonania Deportivo La Corunii, z supernapadem Diego Tristan – Roy Makaay na czele. Duet nie miał jednak wielkiego wpływu na przebieg pierwszego spotkania. 3-0 stawiało United w bardzo korzystnej sytuacji przed rewanżem. Galicjanie mieli jeszcze nadzieję, że gorąca atmosfera El Riazor, której kilka lat później brutalnie ulegnie Milan, pozwoli mistrzom Hiszpanii na doprowadzenie przynajmniej do dogrywki. Niewiele się pomylili. Po 73 minutach gospodarze prowadzili już 2-0, lecz na więcej nie starczyło im sił. 12 miesięcy po dotarciu do 1/2 finału Pucharu UEFA, Leeds trafiło do tej samej fazy, lecz już Ligi Mistrzów. Ostatnia przeszkoda w dotarciu na San Siro znów pochodziła z Półwyspu Iberyjskiego. Valencia. Valencia pragnąca zdobyć trofuem, które rok wcześniej sprzed nosa sprzątnął im Real Madryt. Naprzeciw młodego zespołu O’Leary’ego stanęła drużyna Gaizki Mendiety, Killy’ego Gonzaleza, Pabla Aimara, Santiago Canizaresa. Zdecydowanie za wysokie progi dla niedoświadczonej jedenastki z Wysp Brytyjskich. Pierwszy mecz był typową, bezbramkową partią szachów. Wszystko szło po myśli „Nietoperzy”. Wszystko miało rozstrzygnąć się dopiero na Estadio Mestalla. Tam uwydatniła się przewaga VCF, choć niekoniecznie w sportowy sposób. Po 18 minutach Mendieta posłał długie podanie w pole karne Nigela Martyna. Juan Sanchez rzucił się do szczupaka, lecz zrobił to w sposób tak nieskoordynowany, że zamiast głową, trafił futbolówkę ręką. Nie widział tego jednak sędzia Urs Meier, wskazując, mimo protestów „The Lillywhites”, na środek boiska. Zaczął się efekt kuli śnieżnej. Kolejna bramka Sancheza i trafienie Mendiety dopełniły tylko formalności. Leeds znów, choć z honorem, zakończyło pucharową odyseję tuż przed finałem. W tamtym pamiętnym spotkaniu “Pawie” wyszły w zestawieniu: Nigel Martyn – Danny Mills, Rio Ferdinand, Dominic Matteo, Ian Harte – Olivier Dacourt, David Batty, Eirik Bakke, Harry Kewell – Mark Viduka, Alan Smith.
Bolesny upadek
Sam fakt dotarcia na tak wysoki szczebel wzbudzał oczywiście w mieście niemały entuzjazm. Ligę zakończono co prawda na piątej pozycji, lecz wyniki Premier League były wtedy w cieniu pucharowego sukcesu. Mocarstwowe plany snuł Peter Ridsdale, prezes Leeds. Człowiek krótkowzroczny, porywczy, a przy tym wymagający. Taki trochę, zachowując proporcje, brytyjski Józef Wojciechowski. Chciał on zbudować potężną drużynę, która na lata pozostanie w czołówce angielskiej piłki. Na ten cel pożyczył około 60 milionów funtów. Jedyne zabezpieczenie widział w zyskach z Ligi Mistrzów,. Awans do tych rozgrywek wydawał się oczywisty jak wysoka forma Ruuda van Nisterlooya. Niestety dla Leeds, “Pawie” sezon 2001/2002 zamknęły piątą lokatą, co po raz kolejny skazywało “The Lillywhites” na babranie się w mniej dochodowym Pucharze UEFA. Ile dzisiejsi fani daliby za problemy takiego kalibru… Inne kwestie były już jednak jak najbardziej poważne. 11 lat temu dług trzykrotnych mistrzów Anglii, według śledztwa “The Guardian”, wynosił już ponad 100 milionów funtów. By ratować klub, musiały polecieć głowy. Ridsdale zwolnił O’Leary’ego. Trenera niezwykle popularnego, utrzymującego zespół na wysokim poziomie. Równocześnie jednak szkoleniowca bez trofeów, wydającego ogromne sumy na piłkarzy. Żeby dopiąć budżet, sprzedano Rio Ferdinanda, Harrego Kewella, Oliviera Dacourta, Robbiego Keane’a Nigela Martyna oraz Danny’ego Millsa. Z drużyny, przed którą kilkanaście miesięcy wcześniej drżało pół Europy, pozostały jedynie strzępy. Na menedżera wybrano Terrego Venablesa, lecz ten szybko odszedł po burzliwym konflikcie z prezesem. Sezon dokończył Peter Reid. United uplasowało się na 15. pozycji. Zaledwie pięć punktów nad strefą spadkową. Odszedł skompromitowany Ridsdale, którego zastąpił John McKenzie. Rozkład jednak trwał i był już zbyt duży, by cokolwiek zdziałać. Nie powiodło się kolejnemu menedżerowi, Eddiemu Grayowi, legendzie Elland Road, trzeciemu najlepszemu piłkarzowi w historii Leeds. Maj 2004 roku przyniósł “Pawiom”, po 14 sezonach rezydowania w najwyższej klasie rozgrywkowej, spadek do Championship. Trzy lata później do League One. Zaledwie sześć lat wystarczyło, by rywalizację z Realem Madryt i Milanem zamienić na mecze przeciwko Bournemouth czy Gillingham.
Dziś Leeds ma w miarę ustabilizowane finanse. Pałęta się po Championship, do której wróciło w 2010 roku, czasem zahaczając nawet o baraże do Premier League. Większościowym udziałowcem jest bahrajska firma GFH Capital. Ostatnio angielskie media podają, że konsorcjum zamierza sprzedać część udziałów. To póki co najbardziej ekscytujące wieści dla fanów „The Lillywhites”. Tym pozostaje tylko wspomnienie fantastycznych rajdów Kewella, goli Viduki, czy parad Martyna. Ale cóż, zawsze lepsze to niż obserwowanie popisów podstarzałego, zblazowanego El-Hajdiego Diufa. Największej teraz gwiazdy Elland Road. Znak czasów. Kto by dekadę temu pomyślał, siedząc przed telewizorem i obserwując półfinał Ligi Mistrzów, że teraz ten sam klubu będzie znaczył mniej niż Birhgton Hove&Albion?
TOMASZ GADAJ