Włosi oprócz przestarzałych stadionów i ciągłego braku pieniędzy mają jeszcze jeden poważny problem. Władze ligi i kluby robią wszystko, by zaprowadzić porządek i kulturę na stadionach, ale póki co przegrywają ten mecz przynajmniej trzema bramkami.
Po aferach związanych z rasizmem i deklaracjach Kevina-Prince’a Boatenga przyznającego, że był to jeden z głównych powodów, dla których opuścił Półwysep Apeniński, nadeszła „moda” na coś innego. Dyskryminacja terytorialna jest terminem robiącym ostatnio prawdziwą furorę we Włoszech. Z powodu okrzyków obrażających miasto lub region, z którego wywodzi się przeciwny klub nakłada się wysokie kary finansowe, a nawet zamyka całe trybuny. Tak było po meczu Juventusu z Napoli (klasyczny konflikt północy z południem), kiedy komisja ligi, oprócz nałożenia na gospodarzy 60 tysięcy euro grzywny, postanowiła zamknąć na kolejne spotkanie łuki, na których zbierają się grupy najzagorzalszych kibiców. Wtedy też pojawił się pomysł, aby w miejsce fanatyków wpuścić na stadion dzieci. Inicjatywa spotkała się z pozytywną reakcją całego środowiska sportowego. „Dzieci zamiast chuliganów? Jestem za, to jak zabieranie terenu mafii” – powiedział Giovanni Malago, szef włoskiego Komitetu Olimpijskiego. Klub wspólnie z władzami ligi, turyńską policją, centrum UNESCO i wieloma innymi instytucjami wypełnił łuki blisko 13 tysiącami dzieci.
Najmłodsi kibice żywiołowo dopingowali swoją drużynę w starciu z Udinese, podnosząc wrzawę przy groźniejszych akcjach i wykonując kilka kibicowskich pieśni. Kiedy wydawało się, że dość przykrą karę udało się przykryć wesołym wieczorem w stolicy Piemontu, dzieci posunęły się krok dalej w naśladowaniu starszych. Za każdym razem, gdy piłkę spod swojej bramki wybijał bramkarz gości Zeljko Brkić, z łuków wyraźnie było słychać powszechnie znany z włoskich stadionów wulgarny okrzyk obrażający zawodnika. Juventus został ukarany za zachowanie dzieci grzywną pięciu tysięcy euro.
hp