David Moyes dwa miesiące temu wszedł w nowe buty. Buty zewsząd pożądane, gwarantujące rozgłos i podziw. Odzienie jednocześnie, póki co, dla Szkota nieco za duże. Próbując zrobić pierwsze kroki, parę razy już się potknął. Teraz jednak musi zacząć biec. Pomimo kiepskich sparingów, braku transferów, czy niepewnej sytuacji Rooneya. Pierwszym rywalem na trasie będzie Wigan Athletic.
Trener przez wiele lat pracujący w jednym klubie, najlepiej z sukcesami, to dziś ewenement. Skarb, a jednocześnie zabójcza obusieczna broń. Z biegiem czasu jednostkę o rosnącej pozycji coraz trudniej zwolnić. Wsiąkają oni w klub, są z nim utożsamiani, aż wreszcie nikt bez nich nie wyobraża sobie dalszego bytu danej ekipy.
Mówisz Arsenal , myślisz Arsene Wenger.
Mówisz Liverpoo l, objawia się Bill Shankly.
Mówisz Nottingham Forest , przed oczami staje Brian Clough.
I wreszcie – słyszysz Manchester United , dostrzegasz Sir Alexa Fergusona.
Wszyscy utytułowani. Wszyscy równie nietykalni. Wszyscy mogący odejść, ale nie dać się zwolnić. Jak już napisano, działało to w różne strony. Długoletnie rządy Fergusona zaprowadziły United na szczyt. Tyrania Clougha spowodowała natomiast upadek Forest.
Jaką drogą pójdzie David Moyes? Jedno jest pewne – koniec dawnego porządku niemal zawsze oznacza wielkie zmiany. Lepsze lub gorsze. Najczęściej te drugie.
Gdy ponad 40 lat temu kończył się czas Matta Busby’ego, jego miejsce zajął Wilf McGuinnes. Człowiek wydawałoby się idealny. Młody, energiczny i od lat kreowany przez słynnego poprzednika na opiekuna „Czerwonych Diabłów”. Podobnie jak Moyes – rodak dawnego bossa.
McGuinnes wytrzymał 16 miesięcy. Trzy lata później Manchester United spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej.
Krępujący spokój
Bierność. Nieudolność. A może zwykła zasłona dymna? Postawa Szkota na rynku transferowym to dla postronnych obserwatorów zagadka, a dla kibiców United przedmiot trwogi. Na siedem dni przed startem zmagań ligowych skład zasilił jedynie skazany na ławkę Guillermo Varela. Moyes przyglądał się, jak w niebieskiej części Manchesteru rośnie kadrowy potwór, tym razem pod kierownictwem fachowca najwyższej półki. Jak napina mięśnie Chelsea Mourinho. Jak sumiennie ustawia klocki Brendan Rodgers. Nawet Tottenham, który większość sił przeznaczył na zatrzymanie Bale’a, potrafił zakontraktować Roberto Soldado. Na Old Trafford natomiast, tydzień przed rozpoczęciem angielskiej gry o tron, Czerwone Diabły pozostają bez środka pola.
Carrick pełną maestrię pokazuje jako defensywny pomocnik. Shinji Kagawa to piłkarz w Anglii tyleż chimeryczny, co nietypowy. Ciężko będzie z Japończyka zrobić nowego Paula Scholesa. Pozostali, a więc Anderson, Fletcher, Cleverley, od biedy Giggs, gwarantują w środku najwyżej solidność. A szczerzej mówiąc – przeciętność. W Manchesterze czekał i cały czas czeka etat dla piłkarskiego dyrygenta. Moyes doskonale o tym wie. Wydawało się, że pustkę wypełni Thiago Alcantara. Szkocki trener czynił podchody, wlewał do ucha truciznę nasączoną obietnicą regularnych występów. Niektóre media podawały nawet, że transakcję już zaklepano. Nie tak szybko! – krzyknął pewien łysy Katalończyk. Wystarczyło gwizdnięcie Pepa Guardioli, były podopieczny w ekspresowym tempie powędrował do Monachium. I tak, zamiast zwiedzać nocne kluby z Rio Ferdinandem, filigranowy Hiszpan za kilka miesięcy wypije na bawarskim Oktoberfest litrowy kufel Paulanera.
Niewypał z Thiago spowodował u Moyesa zmianę, skądinąd słusznego, kierunku poszukiwań. Alcantara spełniał wszelkie normy – utalentowany, młody, z perspektywami na długą współpracę. Przede wszystkim jednak – 22-latek był opcją realną. Po nim sądzono chyba, że Barcelona zaplanowała wyprzedaż, więc zarzucono sieci na Fabregasa. Gracza, który odejść nie chce i którego nie było szans, żeby Barcelona puściła. Kolejne trafienia również okazały się chybione. Jeśli w ogóle United rzeczywiście wystrzeliło z ofertą. Niepotrzebnie. Bo Modrić czy Schweinsteiger na Old Trafford to fantasy równe Anglii sięgającej za rok po mistrzostwo świata w Brazylii. Należało celować w mniej znane, ale możliwe do osiągnięcia cele jak Strootman, Isco, Eriksen, Gaitan. Póki co, nie ma nikogo. Nawet jeśli ktoś poważny zasili w końcu United, to najwięksi rywale i tak będą krok przed aktualnymi mistrzami Premier League. Chelsea oraz Manchester City bowiem wzmocnili się już tygodnie temu, otrzymując tym samym cenny czas na zgranie nowych trybików ze starą maszynerią.
Ci bardziej optymistyczni upatrują bierność na rynku jako celowe działanie nowego menedżera. Była class ’92 Alexa Fergusona, z uczniakami Beckhamem, Scholesem, Nevillem. Teraz niektórzy wypatrują class ’2013. Nowymi żakami, ambitnie przebijającymi się do pierwszego składu, mają być Nick Powell, Adnan Januzaj, Jesse Lingard. Na zdrowy rozum – nierealne. Niegdyś jednak rozsądek bił ponoć od Alana Hansena. Słynny obrońca Liverpoolu twierdził, że United nie wygra ligi dzieciakami. Słowa te, z nutką kpiny, wypowiadane są od kilkunastu lat. A dokładniej, od 1996 roku, gdy Eric Cantona, otoczony paroma młokosami z Carrington, spijał szampana z pucharu za wygranie ligi.
Ostatnie kuszenie Rooneya
Pasywność w czasie mercato to jedno. Gorzej, gdy zespół może doznać osłabienia. Osłabienia bardzo poważnego. Od wielu dni trwają przepychanki na linii David Moyes – Wayne Rooney. Początkowo zakopano topór wojenny, jednak oręż bardzo szybko wykopał sam napastnik. Anglik chce dominować, nie asystować. Liderować, nie wspomagać. Być Robinem Van Persim, którego Moyes publicznie ogłosił głównym żądłem „Czerwonych Diabłów”. Rooney opuścił potem azjatyckie tournée. Teraz wysyła niejasne sygnały do mediów. U trenera, na osobności, miał zażądać zgody na odejście. Tzw., nadużywany powszechnie, „transfer request”. Ostatnio, z niewyjaśnionych przyczyn (rehabilitacja lub kara) 28-latek trenował z juniorami. Poważne iskry chce wykorzystać Jose Mourinho. Szczwany lis co prawda swojego czasu zawarł z Fergusonem dżentelmeńską umowę, wedle której Portugalczyk miał nie mącić Rooneyowi w głowie, jednak moc paktu upadła 30. czerwca – ostatniego dnia urzędowania legendarnego Szkota. Dziś Mou idzie na całość. Deklaruje zainteresowanie, mówi o złożonej ofercie. Czeka. W każdym wariancie wygrywa. Zasiał już ferment, a jeśli plan wypali, zyska klasowego napastnika. Od jednego z głównych przeciwników. Bo nic tak nie wzmacnia, jak osłabienie wroga.
W takich niepewnych, nerwowych czasach rozpoczyna się na Old Trafford nowa era. Era postfergusonowa. Podobno trudności kształtują charakter i dają siłę. Jeśli to prawda, Manchester United będzie najsilniejszy od lat. Przedsmak „Czerwonych Diabłów” a’la David Moyes już za 24 godziny. Królikiem doświadczalnym – Wigan Athletic. Nagrodą – Tarcza Dobroczynności.
Tomasz Gadaj