Tak dla zagranicznego selekcjonera

Na początku pytanie. Wiecie, czym różni się polski trener od obcokrajowca? Ten nasz, rodzimy, nie zostanie zaproszony na konferencję prasową, która ma służyć jego przedstawieniu. To nie „suchy żart”, w stylu Karola Strassburgera, ale proza życia, polska rzeczywistość, tak daleka przez lata od profesjonalizmu. W każdym cywilizowanym kraju świata, w dniu zatrudnienia, nowy selekcjoner zostaje zaprezentowany mediom. Wszędzie, tylko nie w Polsce.

Ktoś mi kiedyś zarzucił bez ogródek: Ty chyba uważasz, że wszystko, co przychodzi do nas z Zachodu jest lepsze! Nie wszystko, ale wiele. Trudno w polskim środowisku wyodrębnić grupę szkoleniowców, którą darzyłbym bezgranicznym szacunkiem i zaufaniem. Powiedzmy sobie prawdę, ciężko o uznanie dla ludzi, którzy przez lata tonęli w korupcji. Przypomnę i będę czynił to do znudzenia. Tylko w ciągu sześciu lat prokuratura postawiła blisko 320 zarzutów korupcyjnych: działaczom, sędziom, piłkarzom i trenerom! Patologia była pielęgnowana i udoskonalana – przyznał kiedyś Janusz Wójcik, symbol przestępczości polskiej piłki. Słuchając czasami twórcy sukcesu na igrzyskach olimpijskich, przerażam się, w jakim kraju żyję. „Wójt” wyznał w programie Patryka Mirosławskiego, że np. Jerzy Engel, pracując na Cyprze… zajmował się sprowadzaniem dziewczyn do klubów nocnych. I takie anegdoty można by opowiadać o każdym szkoleniowcu. Jest ich i od groma. Pytanie, czy prawdziwe? Nie bądźmy jednak idealistami, polski futbol był i będzie jeszcze długo – brudny i nieprofesjonalny. Brakuje nam szeroko rozumianej kultury piłkarskiej.

Właśnie, dlatego zawsze byłem zwolennikiem zagranicznych szkoleniowców w polskiej piłce. Oni nadawali naszemu futbolowi pewną jakość, wprowadzali europejskie standardy, „international level” w marketingu, w relacjach z kibicami i mediami. Taki oddech świeżości, którego polskiej piłce od lat brakuje. Jeśli ktoś mnie zapyta, jakiego trenera powinna mieć Polska, odpowiem zdecydowanie, że z Holandii.

Who the fuck is Ronaldo? You’re Bronowicki krzyczał charyzmatycznie Leo Beenhakker przed pamiętnym meczem z Portugalią, najlepszym spotkaniem biało-czerwonych od lat 80’. Psychologia – to ważny element w niderlandzkiej myśli szkoleniowej. „Piłka to głównie głowa” – jak mawiają Holendrzy i przyznam szczerze, że ciężko się z tym nie zgodzić. Polski trener, vide Franciszek Smuda, powie w swoim stylu, że nie widzi w kadrze wariatów. Stwierdzenie zatrważająco proste. Żeby nie powiedzieć prostackie. Na Zachodzie rozumieją, że we współczesnym futbolu, przygotowanie mentalne to podstawa. Już nie chodzi nawet o Leo, ale chociażby taki Robert Maaskant wydał kilka publikacji na temat przygotowania psychicznego piłkarzy. U nas, w Holandii, mówi się, że drużyna jest jak pudełko z pchełkami. Rolą trenera jest sprawić, by żadna z pchełek nie wyskoczyła – podkreślają  rozumiejąc, że drużyna nie składa się wyłącznie z grzecznych, ułożonych chłopców. Rolą trenera jest ukształtować relację z każdym piłkarzem, który może przydać się drużynie. To wynika także częściowo z  uwarunkowanej kulturowo tolerancji, która przekłada się również na zawodowe aspekty życia.

Dla kontrastu, Zbigniew Bartman opowiadał kiedyś, jak wygląda podejście motywacyjne rosyjskich trenerów, którzy po dwóch, trzech… głębszych, wpadają „nabuzowani” do szatni i bazując jedynie na emocjach i krzyku, starają się tonem głosu i przekleństwami, zmotywować zawodników do walki i wiary w wygraną.

– A blać suka jobana! Trochę, jak Siergiej Pareiko na swoich obrońców, podczas meczów Wisły.

Ktoś może spytać, dlaczego tak się uparłem na holenderską myśl szkoleniową? Są przecież Włosi, Niemcy, Skandynawowie. Chociażby, dlatego, że niderlandzcy szkoleniowcy, jak przedstawiciele żadnej innej nacji, są cenieni na świecie. Wielcy taktycy, świetni w przygotowaniu motorycznym, mający lekką rękę w doborze ludzi. Pracują w różnych miejscach globu, odnoszą sukces i są podziwiani. Już nie chodzi nawet o Guusa Hiddinka, Dicka Advocata, Leo Beenhakkera, Marca van Bastena, czy Louisa van Gaala, ale wielu innych, którzy wiodą prym i prezentują sobą pewną markę. Na przykład taki Tomas Rongen, 22 listopada 2011r. po raz pierwszy w historii FIFA wygrał z Wyspami Samoa spotkanie. Na małej wysepce, napisano holenderskim piórem kawał historii. Samoańczycy pokonali wówczas Tongę 2:1. Przy zachowaniu wszelkich proporcji, to jest sukces godny odnotowania.

Zagraniczny szkoleniowiec nie tylko wprowadziłby pewien ład i porządek organizacyjny, ale dawał gwarancję należytej współpracy z kibicami, mediami, sponsorami. Poprawiłby relacje publiczne, sprawił, że produkt pt. „polska kadra” znowu zacząłby coś znaczyć. That’s the part of the job – jak mawiał Leo. Myślę także, że obecne władze PZPN-u dałyby trenerowi z zagranicy pewien komfort pracy, jakiego nie miał chociażby poprzednik Franciszka Smudy, pod którym, mówiąc wprost, wszyscy działacze związkowi kopali dołki. To nie Beenhakker zniszczył tamtą kadrę, to działacze robili wszystko, by skutecznie utrudnić mu pracę! Zresztą historia Holendra pokazuje paradoks wybitnego trenera, uwikłanego w środowisku pełnym zawiści, układów, korupcji, gdzie mentalność zatrzymała się jeszcze przed przemianą ustrojową. Przykre, ale prawdziwe. Tak właśnie było. Tylko nie każdy chce to zrozumieć.

Kilkanaście miesięcy temu, w wywiadzie dla „Super Expresu”, Robert Maaskant przyznał, że każdy trener marzy o tym, by zostać selekcjonerem reprezentacji Polski. To kokieteria, dyplomacja, kurtuazja. Nie można jednak mu odmówić klasy. Tej, której tak brakowało np. Franciszkowi Smudzie, który do niedawna uchodził za idola polskich kibiców. Teraz jest synonimem wielkiej porażki. Holender zapytany o chęć objęcia reprezentacji narodowej, odparł kulturalnie: Byłby to dla mnie wielki zaszczyt, ale Franciszek Smuda nieźle sobie radzi. Tymczasem Franz atakował bez ogródek: – Ja zdobyłbym z Wisła mistrzostwo za mniejsze pieniądze. I jeszcze zagrałbym w LM.

W tym czasie Maaskant zdołał awansować z FC Groningen z 16. na 8. miejsce w Eredivisie. A Smuda nie tylko poniósł klęskę na Euro 2012, ale już praktycznie spuścił do 3. Bundesligi, Regensburg. Teraz będzie miał okazję wykazać się w Wiśle. I pewnie po raz kolejny poniesie spektakularną klapę, budując zespół dla swojego następcy w 1. lidze.

Holendrzy to natomiast klasa, luz i wielki świat. Nie ma przypadku w tym, że znajdują zatrudnienie w różnych zakątkach globu, odnoszą większe lub mniejsze sukcesy, zyskują sławę i splendor, częstokroć wyżej od pieniędzy, ceniąc relacje z piłkarzami. Bez nadmiernego patosu, bez naiwnej laurki, trzeba przyznać, że tak właśnie jest. Są narodem, który słynie z najlepszych trenerów.

***

„Pewnie dziennikarz był pijany, albo pod wpływem narkotyków, gdy to pisał”.

***

MARCIN SZYMAŃSKI

Pin It

  • wiktor

    no comments men… ten artykuł jest tendencyjny

  • mikus

    Guus Hiddink!

  • Hrabia Bartek

    I będzie tak : 1. Zachwyt nad trenerem z zagranicy 2.Możliwe sukcesy. 3. Po porażce… lament. Nie żebym się czepiał pomysłu zatrudnienia trenera zagranicznego lecz u nas KAżDEGO zmieszają z błotem, kto się pomyli rzecz jasna.

  • Kapitan Sashimi

    Sorry ale ósme Groningen, to dla tego klubu porażka, owszem to średniak, ale mierzący w puchary, albo chociaż baraże, a ósme miejsce tego nie daje. I jeszcze co do argumentu, że awansował z 16-tego, mając kilku niezwykle utalentowanych chłopaków (van Dijk, obecnie chyba najbardziej utalentowany obrońca w Eredivisie) doprowadził ten zespół do tego 16-tego miejsca.