W Legii znaleźli nowego kozła ofiarnego

Od kilku dni, choć może nawet i miesięcy, trwa medialna nagonka na Wladimera Dwaliszwilego. Gruziński napastnik, swoim kiksem z ostatniej minuty meczu z Wisłą naraził się na lawinę szyderstw, a przez wielu uznawany jest za głównego winowajcę straty punktów przez Legię. Idąc dalej, „Lado” w Warszawie postrzegany jest jako największy zawód tego sezonu. Czy aby na pewno słusznie?

HDP-RGOL-640x120

Na początek fakty. Spójrzmy na jego liczby: 9 goli w 19 meczach ligowych i kolejne dwa strzelone w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Jeśli policzymy, ile średnio czasu musimy czekać na bramkę Dwaliszwilego w ekstraklasie, wyjdzie nam jeden z lepszych wyników wśród najlepszych strzelców – 137 minut. Weźmy też pod uwagę, że „Lado” w pierwszym składzie mistrzów Polski, na 26 rozegranych kolejek, wychodził zaledwie czternaście razy.

W niedzielę Gruzin pojawił się na boisku w 83. minucie. Brał więc udział w jakichś 10 procentach meczu, w tym czasie marnując doskonałą okazję do wyrównania. Czy to jednak on winien jest temu, że jego koledzy, mając pewny wynik do przerwy i grę w przewadze, nie potrafili – jeśli nie dobić, to chociaż utrzymać bezpieczne prowadzenie? Czy Dwaliszwili wchodząc z ławki zawinił temu, że po przerwie defensywa Legii była nieporadna? W porządku, swoją sytuację mógł wykorzystać, ale gdyby mistrzowie Polski prowadzili wówczas 2:0, każdy zachwycałby się świetną grą podopiecznych Henninga Berga, a nie mówiłby o nieporadnym uderzeniu Gruzina.

Żeby uniknąć komentarzy o tendencyjność – nie uważam Dwaliszwilego za napastnika, który powinien grać w pierwszym składzie Legii. Rok temu wejście do drużyny miał imponujące, ale z czasem gasł w oczach i dziś, poza solidnością, niczego nie może zaoferować. Przez ponad rok „Lado” strzelił jednak ponad 20 goli i jeśli mówimy o największym rozczarowaniu, powinniśmy raczej wspomnieć o Janie Urbanie, który przez półtora sezonu nie potrafił z Legią wypracować jakiegokolwiek stylu. Dwaliszwili na Łazienkowską przychodził za jego kadencji, będąc wówczas najlepszym napastnikiem ligi. Po kilku meczach w Legii kibice byli zachwyceni, zwłaszcza jego siłą. Cieszyli się, że obok drobnego „Sagana”, mają w ataku prawdziwy czołg. A dziś? Ten sam piłkarz, mimo całkiem niezłych statystyk, przez tych samych ludzi, besztany jest przy każdej okazji. Jasne, apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale nie oczekujmy od gościa, że będzie wyczyniał cuda na kiju. Dwaliszwili jest tylko rzemieślnikiem, który w polskiej lidze spisuje się co najmniej przyzwoicie. Nakładanie na niego winy za kolejne potknięcia Legii jest tak samo mądre, jak obwinianie Piotra Żyły o brak medalu skoczków na igrzyskach w Soczi. Lepszych od „Lado” jesienią widocznie nie było, a nie trafić do siatki z dwóch metrów zdarzało się piłkarzom o wiele lepszym od niego.

Jeśli więc w dalszym ciągu wam – kibicom, ekspertom, dziennikarzom – wygodniej będzie iść na łatwiznę, i za kolejne wpadki Legii winić Dwaliszwilego – proszę bardzo. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że z czasem zaczniecie rozumieć, że dupy dał nie jeden Gruzin, a cała drużyna. Bo gdy „Lado” w końcu odejdzie z Warszawy, możecie mieć problem z właściwą analizą spotkań Mistrzów Polski.

WIKTOR DYNDA

fot. legia.com

HDP-RGOL-640x120

Pin It