W końcu mistrz Polski będzie wielki

LEGIA WARSZAWA - LECH POZNAN Wiosna tego sezonu Ekstraklasy – podobnie jak i poprzedniego – rozpieszcza nas, jeśli chodzi o faworytów do ostatecznego triumfu w lidze. Zarówno Legia, jak i Lech od połowy lutego prezentują równą, wysoką formę i jeżeli mamy emocjonować się czymś w grupie mistrzowskiej, to tylko walką tych dwóch zespołów o pierwsze miejsce. W batalii o najniższy stopień na podium ciężko bowiem wskazać zespół, który zasługiwałby na grę w europejskich pucharach.

Pięć ostatnich meczów Legii i Lecha? Pięć zwycięstw obu tych drużyn. Sytuacja na szczycie tabeli w tym sezonie nieco odbiega od tej typowo ekstraklasowej, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić, gdzie czołowe drużyny wręcz odpychają od siebie mistrzostwo kraju gubiąc notorycznie punkty wiosną, a przypomina raczej tę z filmu sensacyjnego, gdzie przez cały seans jesteśmy utrzymywani w napięciu, by na sam koniec otrzymać deser w postaci ostatecznego rozstrzygnięcia.

Spójrzmy na liczby. Runda wiosenna Ekstraklasy zaczęła się 14 lutego. Od tamtego czasu warszawianie i poznaniacy rozegrali po 12 spotkań, z czego wygrali po dziewięć z nich. Z tą małą różnicą, że w pozostałych trzech Legia dwukrotnie remisowała i raz przegrała, zaś Lech odwrotnie – dwukrotnie schodził z boiska pokonany, zaś podział punktów zanotował tylko w meczu z Zawiszą. Dodajmy jeszcze, że podopieczni Henninga Berga jedyną porażkę zaliczyli nie na boisku, a na trybunach, bo w momencie przerwania meczu  z Jagiellonią na tablicy wyników widniał remis 0:0.

Najgorszy drink? Wódka z szampanem! - Piotr Włodarczyk Blog

Dominację tych dwóch drużyn mogliśmy oglądać już rok temu, kiedy oba kluby odjechały trzeciemu Śląskowi na kolejno 20 i 14 oczek, głównie dzięki świetnej formie podczas rundy wiosennej. Jeśli popatrzymy na statystyki z lat ubiegłych, w żadnym z pięciu ostatnich sezonów walka o tytuł nie rozgrywała się tylko wśród dwóch, idących łeb w łeb wiosną zespołów. W 2012 roku Śląsk został mistrzem, mimo że w rundzie rewanżowej plasował się na siódmym miejscu w stawce. Z kolei rok wcześniej triumfowała Wisła, która z drugim Śląskiem owszem, była najlepsza wiosną, ale nad trzecim Lechem miała przewagę zaledwie trzech oczek, a nie dziesięciu, tak jak to ma miejsce w obecnych rozgrywkach. A dodajmy, że jak na razie zespoły w tym roku rozegrały tylko 12 spotkań z 16. W sezonie 2009/10 ligę wygrywał Lech, który pierwszą połowę 2010 roku rozniósł w pył samodzielnie, powtarzając osiągnięcie Wisły sprzed roku. ( TUTAJ czytaj o tym, jak Lech zmierza do Europy!).

Jak widać bieżący stan, w którym Ekstraklasą rządzą i dzielą dwa kluby utrzymuje się od niedawna. Jak wszystko, tak i on, ma swoje wady i zalety. Na plus niewątpliwie możemy zaliczyć emocje do samego końca i zwykłą radość podczas oglądania meczów faworytów. Mimo że nie w każdym z wygranych spotkań dominowali oni na boisku, to jednak jednym zrywem, czasem większym doświadczeniem, a czasem większą inteligencją boiskową, potrafili zasilić konto klubu o kolejne 3 punkty. W końcu nie musimy obawiać się stojąc w kolejce do bukmachera, czy możemy postawić na Legię i Lecha, które niemal w każdym meczu są już pewniakami. I w końcu możemy mieć nadzieję, że mistrz, którego poznamy już za trzy tygodnie, będzie w stanie wskórać coś więcej w Lidze Mistrzów, niż czwartą rundę eliminacji.

Bójka z Arboledą? Jaka tam bójka… - Piotr Włodarczyk Blog

Jeśli chodzi o minusy całej tej akcji – w zasadzie jest on tylko jeden. Jedno, trochę niepotrzebne polskiej lidze miejsce w eliminacjach do Ligi Europy. Bo w zasadzie czy wyślemy tam Wisłę, Pogoń czy Ruch, to efekt będzie podobny. Przedwczesne pożegnanie z Europą już w lipcu i cięcie kosztów związanych z zagranicznymi wojażami do minimum. Biorąc jednak pod uwagę całą tę sytuację, minus jest niemal niezauważalny, bo aktualny stan bardzo nam się podoba. Wreszcie możemy mieć pewność, że Mistrz Polski nie będzie dziełem przypadku, a zaciętej rywalizacji. I – co chyba najważniejsze – rywalizacji na naprawdę wysokim poziomie, bez żadnej taryfy ulgowej. Rywalizacji, w której każda, choćby najmniejsza pomyłka na ostatniej prostej może skutkować pożegnaniem się z tytułem.

WIKTOR DYNDA

Fot. Łukasz Laskowski/Pressfocus

Pin It