To był przedostatni mecz poprzedniego sezonu I ligi. Zawodnicy Termaliki Bruk-Bet Nieciecza w ostatnich sekundach rywalizacji z Olimpią Grudziądz prowadzili 1-0 i czekali na końcowy gwizdek, by wreszcie rozpocząć taniec radości z okazji awansu do T-Mobile Ekstraklasy. Cała wieś była na to już przygotowana, wszyscy czekali na udokumentowanie tego bezprecedensowego wydarzenia. I wtedy, gdy sportowe media w Polsce szykowały się do odtrąbienia rewelacyjnej nowiny, że Nieciecza zawita w piłkarskiej elicie, stała się rzecz nieoczekiwana. Rzut wolny dla gości, rozpaczliwa wrzutka w pole karne i… gol dwumetrowego bramkarza Olimpii, Michała Wróbla, który zaryzykował i powędrował aż pod bramkę rywala. Zamiast euforii, w Niecieczy zapanowała wielka rozpacz. Wielki zawód, jaki spotkał kibiców popularnych Słoni, musiał się zakończyć zwolnieniem trenera Kazimierza Moskala.
Trener w licznych wywiadach nie ukrywał swego rozczarowania. Pewnie chętnie spróbowałby jeszcze raz w kolejnych rozgrywkach, ale na to już mu nie pozwolono. Państwo Witkowscy, sponsorujący klub z Niecieczy, wrócili do poprzedniej opcji i zatrudnili Duszana Radolskiego. Moskal pozostawał bezrobotny, aż do końca sierpnia. Wtedy dostał ofertę z GKS Katowice. Przyjął ją i wiedział , co robi. W I lidze miał jeszcze wiele do udowodnienia. Wiele porachunków do wyrównania. Między innymi wobec Olimpii Grudziądz. Między innymi wobec Termaliki Bruk-Bet Nieciecza.
Dwa tygodnie prawdy
Pod jego wodzą GKS Katowice dość szybko zaczął piąć się w górę tabeli, i zamiast jako ligowego średniaka, zaczęto go postrzegać jako jednego z kolejnych kandydatów do gry o czołowe lokaty. A dla GieKSy awans byłby nie lada wybawieniem, wszak klub ma jeszcze sporo długów finansowych, które o wiele łatwiej byłoby pokryć pieniędzmi zagwarantowanymi dzięki grze na najwyższym szczeblu.
Potwierdzeniem klasy miała być hitowa w tej kolejce batalia z tak przeklętą dla Moskala Olimpią Grudziądz. Zresztą nie tylko dla niego, ale również dla GKS Katowice, bo wcześniej również tej drużynie Olimpia za sprawą swego bramkarza odebrała w ostatnich sekundach komplet punktów. Przy Bukowej spodziewano się zatem zaciętego boju, nawet ze wskazaniem na gości, którzy w razie wygranej, objęliby fotel lidera.
Ale trener Moskal nie mógł na to pozwolić. Zapragnął zemsty. Świetnie ustawił swój zespół, który raz za razem stwarzał dogodne sytuacje podbramkowe. Mimo kontuzji Pitrego, doskonale sprawdził się eksperymentalny atak złożony z dwóch nominalnych pomocników: Tomasza Wróbla i Grzegorza Fonfary. Katowiczanie grali jak z nut i wygrali aż 4-0. To był bez wątpienia ich najlepszy mecz w 2013 roku. Dobrze pokazał się 19-letni Krzysztof Wołkowicz, strzelec jednej z bramek. Co ciekawe, znów wynik starcia GKS z Olimpią ustalił Wróbel, ale tym razem, ku uciesze śląskich fanów, był to wspomniany Tomasz, a nie Michał, który tym razem zasiadł na ławce grudziądzan.
- To była spektakularna wygrana gospodarzy. Mieliśmy dobry początek, ale później było coraz gorzej. GKS dokończył dzieła w drugiej połowie i wygrał zasłużenie – przyznał przygaszony opiekun Olimpii, Tomasz Kafarski.
Za to opromieniony trener Moskal wie, że to dopiero połowa tego, co musi udowodnić. W ciągu dwóch tygodni trafiły mu się mecze prawdy. Wygrał bitwę, ale nie wygrał jeszcze wojny. Po ograniu Olimpii, w następnej kolejce jeszcze większe wyzwanie – utarcie nosa rywalom w Niecieczy. Tej samej, z której został bezlitośnie zwolniony po najlepszym sezonie w historii tego niewielkiego klubu.
Czyste konto, bo był w kościele
A w Niecieczy mają czego żałować. Pod wodzą Radolskiego niecieczanie nie punktują już tak efektownie i w sobotę dołożyli do swojego dorobku kolejny bezbarwny mecz, remisując w derbach Małopolski z Okocimskim Brzesko. Od ostatniej wygranej Niecieczy mija już miesiąc. I tak jak nazwisko Radolskiego, podupada też estyma Bogusława Baniaka, pracującego we Flocie Świnoujście. On, tak jak Moskal, został pognany z kluby, w którym nie wypełnił misji awansu, ale w przeciwieństwie do trenera GieKSy, nie daje włodarzom Miedzi do zrozumienia, że popełnili błąd rozwiązując z nim w czerwcu kontrakt. Baniak przegrał u siebie z czerwoną latarnią ligi, GKS Tychy, i dobrowolnie oddał się do dyspozycji zarządu. Jak sam przyznał, czyni tak, bo ma swój charakter i swoje zasady.
Wobec porażki Olimpii, na pierwszej lokacie pozostał GKS Bełchatów, który poległ w Płocku. Piłkarze spadkowicza z ekstraklasy mieli sporo pecha, bo gdyby nie fantastyczna dyspozycja bramkarza Wisły, Seweryna Kiełpina, wracaliby do domów co najmniej z jednym oczkiem. – Rano byłem w kościele i może dlatego dziś fortuna mi sprzyjała – uśmiechał się Kiełpin. Żeby było ciekawiej, jedynego gola zdobył Krzysztof Janus, kiedyś trenujący pod batutą Kieresia w Bełchatowie. Szkoleniowiec bełchatowian w filmiku zapowiadającym ten mecz, pomylił jego imię, nazywając go Pawłem. Po tej bramce pewnie już nigdy się nie pomyli.
Dość jasno wyklarowała nam się sytuacja w czołówce i można ustalić grupę ekip, która będzie się bić o najwyższe cele. Oprócz GKS Bełchatów, Olimpii Grudziądz i GKS Katowice, mocne pozostają Górnik Łęczna (pewna wygrana u siebie z Puszczą Niepołomice) i Dolcan Ząbki (remis w Rybniku, przy dużej pomocy sędziego). Od biedy można zaliczyć do tego grona jeszcze Wisłę Płock, ale o Arce Gdynia w tym aspekcie wolimy nie wspominać. Znana z chimerycznej formy drużyna Pawła Sikory pokonała Kolejarza Stróże, ale nie spodziewamy się, że skończy rundę w pierwszej piątce. Większe szanse ma na to już Miedź Legnica, której piłkarze obiecali kibicom, że w październiku nie przegrają ani jednego meczu. Dotrzymują póki co słowa, choć po wspaniałej serii oczekiwano czegoś więcej niż tylko remisu z Chojniczanką.
MICHAŁ MITRUT
Fot. Gieksiarze.pl