Legia Warszawa często jest oskarżana o chorą politykę transferową, która pochłania ogromne siano. W latach między dwoma tytułami mistrzowskimi klub ze stolicy wydał na transfery około 10 mln euro – do tego dochodzą piłkarze ściągnięci bezgotówkowo, ale kosztują niemniej ze względu na indywidualny kontrakt i prowizje menedżerskie – patrz Blanco i Novo.
Zawsze się zastanawiałem, czym się kierują w Legii przy transferach. Ile widziano meczów Helio Pinto na Cyprze, jak intensywnie go obserwowano. W Warszawie oczekują cudów od 29 letniego Portugalczyka ściągniętego z klubu, którego atutem zawsze była gra zespołowa. Pinto ani za bardzo nie garnął się do rozgrywania piłek, ani nigdy nie był lisem pola karnego. Wszystkie piłki rozdzielał Nuno Morais, więc czego oczekujemy od Pinto? Czy ktoś analizował jego grę pod kątem gry w specyficznej polskiej lidze? Nie wydaje mi się.
Potem wychodzą takie kwiatki jak teraz. Wzmocnienia Legii na Ligę Mistrzów: Pinto ze Steauą nie gra, Ojamaa wchodzi w końcówce meczu rewanżowego, a Raphael Augusto nawet nie jest brany pod uwagę. Dossa Junior gra, ale nie zbiera zbyt dobrych recenzji. Kwestia współpracy z Fluminense to temat na osobny artykuł.
Reasumując, Pinto nie będzie wygrywał meczów dla Legii. Jestem daleki od krytykowania jego osoby, po prostu uważam, że oczekiwania względem tego piłkarza są niewspółmierne do jego charakterystyki gry. Nic mu nie ujmując, o jego transferze zdecydował chyba tylko i wyłącznie fakt, że na Cyprze jest kryzys i ten transfer był niejako okazją. Pokłosiem tego jest porażka w eliminacjach Ligi Mistrzów i klapa w Lidze Europy. Taka jest niestety prawda.
KAMIL ROGÓLSKI