Gdańsk, 6 września 2011 r. W 90 minucie spotkania, strzałem z rzutu karnego Jakub Błaszczykowski wyprowadza reprezentację Polski na prowadzenie w meczu z naszymi zachodnimi sąsiadami. Wreszcie skończyć się miało ciążące nad polskimi piłkarzami fatum, które odkąd wymyślono, że piłkę można nie tylko rzucać, ale i kopać, nie pozwoliło im choćby raz zwyciężyć z drużyną Niemiec. Po ostatniej akcji meczu stadion zamilkł. „Znowu to samo gówno” – mógł powiedzieć wtedy Adam Matysek, a relacjonujące spotkanie media raz jeszcze przypomniały nieśmiertelne powiedzenie Gary’ego Linekera. Jeżeli szukaliście kiedyś odpowiedzi, w czym tkwi fenomen niemieckiego futbolu, to właśnie się ona ukazała. Konkretnie nakładem „Wydawnictwa Kopalnia”, które wprowadziło na polski rynek książkę Ulricha Hesse „Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej” .
Niemiecki dziennikarz, prywatnie fan Borussii Dortmund, Ulirich Hesse, rozmawiając przed laty z brytyjskimi kolegami po fachu, był zaskoczony jak nikłą mają wiedzę na temat futbolu w jego ojczyźnie, choć przecież gablota z trofeami w siedzibie DFB jest dużo bogatsza niż choćby ta w The FA. Wtedy stwierdził, że w takim razie, on im ten temat przybliży. Wykonując mrówczą pracę, spędził miesiące na grzebaniu w archiwach i rozmowach z ludźmi piłki. Zebrał materiał nadający się na kilka tomów encyklopedii, mieszcząc go na trochę ponad 300 stronach swojej książki, w której przypatruje się niemieckiemu futbolowi od jego początków i pierwszych doniesień, że do gry w piłkę zaczęto używać nóg, aż do finału Ligi Mistrzów sezonu 2012/13, w którym po raz pierwszy w historii spotkały się dwie drużyny z Bundesligi.
Hesse zaczyna swoją opowieść od pierwszych kopnięć piłki na terenie dzisiejszych Niemiec i później przygląda się kolejnym dekadom rozwoju futbolu w jego ojczyźnie. Pisze o tworzeniu się, panowaniu i upadkach legendarnych drużyn, rozgrzewających kibiców rywalizacjach, czy o miejscu futbolu w realiach szybko zmieniającej się sytuacji geopolitycznej. Jednocześnie stara się wskazać, gdzie tkwi fenomen tego, że „piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy”. Pod lupę bierze narastające przez lata mity, jak ten o „złym Bayernie” i „dobrej Borussii (Moenchengladbach)”, czy przypomina kim byli i jak postrzegano ludzi, którzy kibicom urodzonym w czasach gdy fragmenty muru berlińskiego były już tylko atrakcją turystyczną, kojarzą się jedynie z bycia dystyngowanymi, eleganckimi działaczami, których żal nawet wtedy, gdy trafiają do więzienia za wielomilionowe podatkowe oszustwa.
Z książką Hessego powinni przede wszystkim zapoznać się ludzie rządzący polską piłką – jej niektóre rozdziały mogą pośłużyć im jako gotowe instrukcje reformy rodzimego futbolu. Zaczynając od szkolenia młodzieży, na które Niemcy raz jeszcze mocno postawiły na początku obecnego stulecia i z czego właśnie zbierają owoce, na postrzeganiu roli selekcjonera reprezentacji kończąc. Nakłady jakie w skali roku w zakresie szkolenia młodzieży ponosi DFB, a także każdy z 36 klubów 1. i 2. Bundesligi, to kwota, jakiej w Polsce na ten cel nie przeznaczono przez cały XXI w. Nie jest przypadkiem, że niemal każdy wielki turniej Niemcy kończą w pierwszej czwórce, nie jest też przypadkiem, że ich drużyny rozstrzygają między sobą finał Ligi Mistrzów. To, że chłopak szkolony w Goerlitz ma zdecydowanie większe szanse, by zostać gwiazdą światowego formatu, niż ten trenujący w Zgorzelcu, też przypadkiem nie jest – na to, żeby stworzyć mu taką możliwość, pracują tysiące ludzi w całym kraju. Odkąd pierwszy raz jedenastu facetów wystąpiło pod szyldem reprezentacji Niemiec, miała ona dziesięciu szkoleniowców! DZIESIĘCIU. Przez 106 lat występów. PZPN tylko przez ostatnie 25 lat zatrudniał piętnastu. Oczywiście, niektórych rozwiązań, takich jak świetna formuła 50+1, na polski grunt przenieść nie sposób, ale czemu nie skorzystać z innych, już sprawdzonych?
Jedyne co można Hessemu zarzucić, to potraktowanie po macoszemu futbol w NRD, któremu poświęcił ledwie rozdział książki, choć tak złożony temat, jak kopanie piłki za żelazną kurtyną, zasługiwał co najmniej na kilka kolejnych. Jeżeli więc ktoś liczy na odpowiedź, dlaczego w Bundeslidze nie ma żadnej drużyny z byłej NRD i dlaczego mimo upływu lat wciąż nie potrafią sobie one poradzić w nowej rzeczywistości, w „Tor!” jej nie znajdzie. Tak jak nie znajdzie niemal nic na temat reprezentacji, czy pucharowych dokonań drużyn z kraju oddzielonego od RFN przebiegającym przez Berlin murem. Wbijając szpilkę – Hesse mógłby zmienić podtytuł, na „Historia zachodnioniemieckiego futbolu” – byłby on bliższy faktycznej zawartości książki.
Niemniej, „Tor!” to lektura fascynująca, do wchłonięcia w dwa wieczory. Bez zasypywania czytelnika datami, wynikami spotkań, strzelcami bramek. Hesse prowadzi nas przez dekady historii niemieckiego futbolu. Futbolu, który wydał 11 drużyn, mistrzostwa świata kończących w pierwszej trójce. Uprzedzając, nie ma w „Tor!” zbyt wielu polskich wątków – choćby o legendarnym dla nas „meczu na wodzie” we Frankfurcie nad Menem Hesse wspomina w trzech zdaniach. Ich brak rekompensuje świetna przedmowa pióra Mateusza Borka. On te polskie akcenty uwypukla i przypomina, że w tej fantastycznej machinie jaką jest niemiecki futbol, także i dla naszych rodaków zawsze znajdowało się miejsce.