Tomasz Włodarczyk: Dziwi mnie deprecjonowanie Faktu

– To jest fajne, że wielu młodych dostaje taką szansę. Ale wydaje mi się, że trzeba zachować odpowiednie proporcje, bo też nie może być tak, że – nie ujmując nikomu – 19-sto czy 20-sto latek będzie pouczał wszystkich wkoło jak mają pisać, czy grać w piłkę. Przecież taki początkujący dziennikarz niewiele jeszcze widział, z niewieloma osobami rozmawiał i tak naprawdę jeszcze tej piłki nie poczuł. Wielu młodym zwyczajnie odbija i chcieliby być od razu Mateuszem Borkiem, Tomaszem Smokowskim, Dariuszem Szpakowskim itd. – mówi w rozmowie z Footbarem, Tomasz Włodarczyk, obecnie dziennikarz Faktu, a w przeszłości redaktor Orange Sport.

***

Pracowałeś w The Sun jako dziennikarz. Nie sprawia mi problemu wyobrażenie sobie, że można w Anglii żyć, pracować, czy studiować i bez problemu sobie radzić, ale pisanie w obcym języku to już jednak wyższy poziom. Jak Ty sobie z tym radziłeś?

Przede wszystkim bardzo długo uczyłem się języka angielskiego. To nie było tak, że posiedziałem w książkach dwa lata, pojechałem na Wyspy i błyszczałem. Zacząłem naukę tego języka bardzo wcześnie. Później chodziłem do specjalnie sprofilowanego liceum, gdzie mieliśmy bardzo dużo godzin angielskiego, a do tego lekcje biologii i chemii były prowadzone właśnie w tym języku.

No dobra, ale to i tak chyba za mało.

Zdecydowanie. Po wyjeździe na studia do Anglii, jeszcze poduczyłem się języka, ale, nawet wtedy, to było za mało, żeby moje teksty, które pisałem do gazet za pośrednictwem informacyjnej agencji sportowej, były publikowane bez żadnych zmian. Każdy artykuł był sprawdzany i poprawiany.

Sprawiało Ci to duże trudności?

Powiem tak, gdybym chciał napisać fajny tekst myśląc po polsku, to musiałbym tam spędzić dobrych kilka lat, żeby przesiąknąć tym językiem i nabrać pewnej lekkości pióra. Tak jak wspomniałeś na początku – czym innym jest rozmawianie, a czym innym pisanie do gazety.

Ale po stażu w agencji dostałeś się do The Sun i sobie radziłeś.

Moja praca w The Sun to było pokłosie różnych rzeczy, które robiłem wcześniej. Chociażby kilku tekstów opublikowanych w Daily Mail, Daily Telegraph czy League Paper, czyli gazecie, która pisała o wszystkich profesjonalnych ligach angielskich oprócz Premier League.

Pewnie pomógł Ci też artykuł o Agacie Wróbel, który został opublikowany w Daily Mail.

Na pewno tak. Ale, wracając jeszcze do The Sun, to muszę powiedzieć, że ja akurat zajmowałem się głównie polskimi edycjami, a wszystkie rzeczy, które robię dla nich zresztą do dziś, to piszę we współpracy z angielskim dziennikarzem Anthonym Kastrinakisem. I to wygląda tak, że ja mu podsyłam pewne rzeczy, czy to wypowiedzi, czy newsy, które on później dopieszcza i publikuje w gazecie.

Nie chciałeś zostać w Anglii i tam pracować w dziennikarstwie?

Można było spróbować, ale wydaje mi się, że trudniej byłoby mi tam coś osiągnąć. Choć tak naprawdę, to nawet się za bardzo nie zastanawiałem nad tym, czy powinienem tam zostać, bo od początku wiedziałem, że po studiach chcę wrócić do Polski i nie zamierzałem swojej decyzji zmieniać.

Pieniądze pewnie zarobiłbyś większe.

Dziennikarstwo w Anglii jest na zupełnie innym poziomie finansowym. Wiadomo, że u nas też można, od pewnego pułapu, dobrze na tym zarobić, ale w porównaniu do Anglii, to jest przepaść.

Ale to też sprawia, że trudniej jest się tam przebić. W telewizji nie zobaczysz zbyt wielu młodych dziennikarzy. W Anglii takich najczęściej spotkasz na stażach, a nie piszących felietony, czy komentujących mecze w TV. Tam za takie artykuły czy występy dostaje się olbrzymie pieniądze.

O jakich sumach mówimy?

Jeśli masz uznane nazwisko i napiszesz dobry tekst do The Sun, to możesz liczyć na zarobek w przedziale od 500 do 1000 funtów.

Sporo.

No, sporo. Dla porównania u nas freelancer może liczyć na 100-150 złotych za tekst. Chyba, że mówimy o tygodnikach, czy miesięcznikach. Tam stawki są odrobinę wyższe.

Wspomniałeś o młodych dziennikarzach, których u nas jest coraz więcej. W Orange Sport, Weszło, czy nawet Fakcie, trzon tworzą tak naprawdę dziennikarze młodego pokolenia. Wydaje Ci się, że tak to powinno wyglądać? Że ci młodzi wprowadzają nową jakość?

To jest fajne, że wielu młodych dostaje taką szansę. Ale wydaje mi się, że trzeba zachować odpowiednie proporcje, bo też nie może być tak, że – nie ujmując nikomu – 19-sto czy 20-sto latek będzie pouczał wszystkich wkoło jak mają pisać, czy grać w piłkę. Przecież taki początkujący dziennikarz niewiele jeszcze widział, z niewieloma osobami rozmawiał i tak naprawdę jeszcze tej piłki nie poczuł.

Tak się chyba coraz częściej dzieje.

Niestety tak. Wielu młodym zwyczajnie odbija i chcieliby być od razu Mateuszem Borkiem, Tomaszem Smokowskim, Dariuszem Szpakowskim itd.

Szpakowski akurat czasami zasługuje na krytykę.

Wiadomo, że on popełnia błędy. Tego nie da się ukryć. Ale kiedy poucza go 18-sto latek, który napisał pięć tekstów w Internecie, to jest to dla mnie śmieszne. Nie zapominajmy, że Szpakowski w swojej karierze skomentował kilka mundiali, setki meczów reprezentacji, czy finałów największych klubowych imprez.

Ale jeszcze raz podkreślam, że wprowadzanie młodych jest fajne, bo oni wnoszą pewien powiew świeżości. Mają mnóstwo świetnych pomysłów, które potrafią zrealizować przy minimalnym budżecie i to mi się podoba.

Nie uważasz jednak, że tych piłkarskich serwisów jest za dużo i poziom dziennikarstwa się obniżył?

Na pewno młodzi popełniają sporo błędów, ale gdzieś się trzeba nauczyć pisać. A czy tych serwisów jest za dużo? Nie. Dobrze, że teraz są takie możliwości, że praktycznie każdy może sobie taką stronę stworzyć. A dodatkowo jeżeli ma na nią jakiś oryginalny pomysł, to dzięki temu może się bardzo szybko przebić i otworzyć sobie drzwi do pracy w gazecie, radio, czy telewizji.

W zalewie tych wszystkich stron o tematyce piłkarskiej brakuje mi jednak serwisu, który zajmowałby się piłką od strony bardziej profesjonalnej. Niuanse taktyczne, treningowe, analizy. Nie brakuje Ci czegoś takiego w Polsce?

Myślę, że to jest kwestia pieniędzy. Stworzenie takiego profesjonalnego serwisu, który miałby swój dział wideo z analizami ekspertów, dobrymi tematycznymi tekstami, czy publicystykę i wywiady na najwyższym poziomie, wiązałoby się z ogromnymi kosztami. A prawda jest taka, że inwestorzy wciąż boją się wykładać pieniądze na tego typu sieciowe projekty, bo to się zwyczajnie nie opłaca.

Media się zmieniają i może niedługo te pieniądze w Internecie się pojawią. Jak myślisz, kiedy nastąpi całkowite przeniesienie dziennikarstwa do sieci?

Wydaje mi się, że to jest kwestia kilku lat. Zresztą już możemy zaobserwować pierwsze symptomy przejścia do Internetu. Nie tak dawno The Sun wprowadziło opłaty za korzystanie z treści publikowanych na ich stronie internetowej…

…Newsweek w Stanach już nie ma edycji papierowej.

No właśnie. Dlatego ta rewolucja w mediach już się zaczęła. Wrócę jeszcze na chwilę do The Sun, bo to co oni zrobili można postawić za pewien wzór. Anglicy zamknęli właściwie całą swoją stronę internetową, ale dostęp do niej kosztuje tylko jednego funta na miesiąc! To tak jakbyśmy my mieli zapłacić złotówkę za miesięczny dostęp do strony internetowej z ogromną ilością ekskluzywnych materiałów. Mało tego, oprócz publikowanych tam treści możemy korzystać też z wielu zniżek w sklepach, brać udział w różnorakich konkursach itd. Wydaje mi się, że właśnie w tym kierunku będą szły media w przeciągu kilku następnych lat.

To wszystko melodia przyszłości, porozmawiajmy o tym co jest teraz i było wcześniej. Na początek krótkie pytanie – robicie w Fakcie najlepszy sport w Polsce?

Mówisz o prasie?

Tak.

Tak. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Dlaczego?

Mamy sporo newsów, ciekawych wywiadów i dobrych tekstów. Po prostu.

A propos tych newsów, w wywiadzie dla 2×45 powiedziałeś, że „cały czas czujesz presję, że musisz przynieść ciekawego newsa”. Wciąż tak masz?

Tak. Tyle tylko, że to nie jest tak, że ktoś na mnie wywiera tę presję. Raczej wygląda to tak, że sam sobie mówię, że muszę coś zrobić, coś znaleźć, czegoś się dowiedzieć. To chyba zasługa Janusza Basałaja, który w Orange Sport wpajał nam, że jesteś tak dobry jak twój ostatni materiał, czy tekst.

Basałaj przez wielu jest uważany za najlepszego nauczyciela dziennikarstwa, was w Orange Sport też chyba wiele nauczył.

Właściwie, to chyba wszystkiego. Przede wszystkim uświadomił nam, że my, jako młodzi ludzie, możemy zrobić właściwie wszystko. Zawsze potrafił doradzić, potrafił pochwalić, ale i opieprzyć, kiedy trzeba. Co też uważam, że jest bardzo potrzebne, bo zagłaskiwanie i ciągłe chwalenie raczej nie przyniosłoby dobrego efektu. Jednym słowem mieliśmy farta, że trafiliśmy pod jego skrzydła.

Miałeś z nim jakieś większe spięcie?

Jasne. Najbardziej zapamiętałem zjebkę za to, że nie podaliśmy jako pierwsi wiadomości o tym, że Smolarek zagra w Polonii Warszawa. Miałem wtedy dość dobre kontakty w tym klubie i o to były delikatne pretensje.

Delikatne?

No, może wyrażone dość ostro (śmiech). Ale z Januszem jest tak, że on często najpierw w krótkich żołnierskich słowach powie ci co zrobiłeś źle, a później, kiedy emocje już opadną, wytłumaczy na spokojnie co zrobiłeś źle i dlaczego zebrałeś burę.

Zresztą tak jak powiedziałem wcześniej, takie słowa też są potrzebne, bo jeszcze obroślibyśmy szybko w piórka i co wtedy?

Miałeś problem z przestawieniem się z pracy w TV na gazetę? To przecież coś zupełnie innego.

Problemów nie miałem, bo wcześniej pracowałem  w Super Expressie, ale rzeczywiście jest spora różnica. Przede wszystkim w TV musisz myśleć obrazkiem, do tego Twoi rozmówcy zazwyczaj bardziej się stresują, kiedy mają stanąć przed kamerą, więc te różnice rzeczywiście są duże.

Zresztą wiele newsów wpada gdzieś w prywatnych rozmowach, czy to przed meczem, czy przy kawie i wtedy nie ma jak tego pokazać i trzeba mocno kombinować. No, ale z drugiej strony wiele rzeczy można pokazać ciekawiej niż suchym tekstem.

Na koniec zapytam jeszcze, czy nie denerwuje Cię takie podejście ludzi, którzy śmieją się z Faktu i często to, co Wy napiszecie, traktują z przymrużeniem oka?

Dziwi mnie to. To co piszemy w sporcie, to zazwyczaj są informacje w stu procentach sprawdzone. Owszem, zdarzają się takie newsy, które są 50/50, ale to zdecydowana mniejszość. Zresztą, co mnie bardzo śmieszy, zobacz jak polskie media i niektórzy ludzie, wybiórczo podchodzą do tabloidów. Taki TVN 24 nie ma problemów, żeby wziąć informacje z Bilda i podawać ją jako prawdziwą, ale z Faktu raczej by newsa nie podawali. A przecież Bild to dokładnie to samo, co Fakt.

Rozmawiał ŁUKASZ GRABOWSKI

Pin It