Wielki ale czy jeden z największych? Już w dziesiątce najlepszych piłkarzy w historii czy jeszcze poza nią? To, że na własne oczy możemy oglądać jednego z najwybitniejszych artystów piłki nożnej nie ulega wątpliwości. Te zaczynają się pojawiać przy próbach zestawienia Messiego z tymi, którzy miejsce w panteonie wielkich futbolu zajmują już od dawna. Bo niemal wszyscy oni, w odróżnieniu od Argentyńczyka, odnosili też sukcesy na poletku reprezentacyjnym, nieraz w pojedynkę prowadząc kolegów do medali mistrzostw świata. Zawodnik Barcelony, mimo gry na dwóch mundialach, takich osiągnięć nie ma, a turniej w Brazylii może być jego ostatnią szansą na nadrobienie tych braków.
Niedawno brytyjski „Guardian” zaprosił do współpracy legendy futbolu i zaprzyjaźnionych dziennikarzy, żeby z okazji zbliżającego się mundialu wybrać 100 najlepszych piłkarzy w historii rozgrywek o Puchar Świata. Na szczycie listy zaskoczenia nie był0 – triumfował Pele przed Maradoną, a na najniższym stopniu podium stanął Franz Beckenbauer. Im dalej, tym wątpliwości było coraz więcej, bo i takie pojawić się musiały. Jak zestawić legendy przedwojenne z tymi z czasów turnieju w kolorowej telewizji, wyżej cenić liczbę zdobytych krążków, czy indywidualne osiągnięcia? Ilu komentujących, tyle opinii, ale jak tu nie dyskutować, kiedy Paul Gascoigne ląduje trzydzieści miejsc wyżej niż Juergen Klinsmann i o jedno oczko przed Grzegorzem Lato. Nie tylko ich, ale też m.in. Didiego, Vavę, czy Fritza Waltera, wyprzedził właśnie Leo Messi. Człowiek dla rozgrywek o mistrzostwo świata zasłużony w równym stopniu co Paweł Kryszałowicz i Marcin Żewłakow.
CZYTAJ TAKŻE: Ustawiane mecze na Mundialu!
Messi w pokonanym polu zostawił m.in faceta, który, jak sam o sobie powiedział, „jako jedna z trzech osób – obok Franka Sinatry i Jana Pawła II – potrafiła uciszyć Maracanę”, czyli Urugwajczyka Alcidesa Ghiggię, strzelca zwycięskiej bramki w de facto finale turnieju w 1950 r., spotkaniu, które przeszło do historii futbolu. Vava, jest jednym z trzech piłkarzy, obok Zinedine Zidana i Paula Breitnera, który strzelał bramki w dwóch finałach mistrzostw świata, a jako jedyny oba te spotkania wygrał. Jego reprezentacyjny kolega Didi, grał na trzech mundialach – w dwóch z nich triumfował, a na tym szwedzkim w 1958 r. został wybrany najlepszym graczem turnieju. Tak wymieniać można jeszcze długo, w końcu za sklasyfikowanym na 51. miejscu Messim znaleźli się wielokrotni medaliści mistrzostw, królowie strzelców, czy gość, który zdobył hat-tricka w finale. Takim wyborem zaskoczeni byli sami dziennikarze „Guardiana”, a to im przypadła rola najbardziej niewdzięczna – pozycję Argentyńczyka musieli jakoś uzasadnić.
Za wielu argumentów jednak nie mieli. Bilans występów Messiego na mistrzostwach świata to osiem spotkań i jedna strzelona w nich bramka. Nie powala. Na mundial do Niemiec w 2006 r. jechał jako dziewiętnastolatek, zawodnik dopiero wchodzący do piłki na najwyższym poziomie. W kadrze Jose Nestora Pekermana był tylko rezerwowym, w całym turnieju rozegrał ledwie 121 minut, dwukrotnie wchodząc z ławki i od pierwszej minuty zaczynając grupowe spotkanie z Holendrami, w którym został zmieniony.
W RPA dużo lepiej mu nie poszło, choć jego pozycja w drużynie była już diametralnie inna. Na afrykańskim turnieju miał być gwiazdą numer 1, liderem kadry prowadzonej przez Diego Maradonę. Argentyńczycy byli wymieniani wśród głównych faworytów rozgrywek, ale nie mogło być inaczej, skoro wystawili drużynę w składzie z aktualnym posiadaczem Złotej Piłki, Tevezem, Higuainem, Di Marią, czy Mascherano. „Albicelestes” wygrali wszystkie spotkania grupowe, a w 1/16 odprawili Meksyk. Wszystko wydawało się iść po ich myśli. Messi grał dobrze – może nie tak jak zdążył przyzwyczaić do tego w Barcelonie, ale był ważnym elementem drużyny, choć nie przekładało się to na statystki.
I wtedy przyszedł mecz z Niemcami. Podpopieczni Joachima Loewa Argentyńczyków zbili brutalnie, nie zostawiając złudzeń kto jest drużyną lepszą i zasługuje na awans do półfinału. 4:0 to był najniższy wymiar kary, jaki mogli przyjąć tego dnia zawodnicy „boskiego Diego”. A Messi? Messi, nawiązując do słynnej reklamy, siedział z tyłu. Kiedy trzeba było wziąć na siebie odpowiedzialność i poprowadzić kolegów w bój, on był zagubiony jak dwulatek między regałami supermarketu. Bezradny, zrezygnowany i wyczekujący na ostatni gwizdek, oznaczający koniec dalszych tortur.
Gdyby można było powiedzieć, że liczby kłamią, a bilans jednej bramki w ośmiu spotkaniach nie odzwierciedla faktycznej postawy Messiego na mistrzostwach świata, wtedy zasadna byłaby polemika nad słusznością przyznanego mu miejsca. Ale nie ma nad czym, bo rzeczywistość jest dla Argentyńczyka brutalna, ze swoją narodową reprezentacją nie osiągnął na mundialach nic znaczącego. A takie fakty są tylko wodą na młyn dla jego przeciwników, wbijających mu szpilki twierdzeniami, że w drużynie bez Xaviego i Iniesty funkcjonować nie potrafi. Że jest zależny od jednego stylu gry i tylko do niego pasuje, ale nie potrafi go narzucić w koszulce innej niż trykot Barcelony. Że gdy przychodzi mu grać z kolegami z reprezentacji, zawodnikami też przecież wybitnie utalentowanymi, ale o innej charakterystyce niż ci, którzy partnerują mu w stolicy Katalonii, to nie umie się odnaleźć.
Mistrzostwa świata jak żaden inny turniej potrafiły odróżnić mężczyzn od chłopców, charyzmatycznych liderów, od graczy, których matkom Diego Simeone nie pogratulowałby urodzenia synów z wielkimi „cojones”. Mundial to najkrótsza droga do nieśmiertelności. Tu jeden udany turniej często znaczył dużo więcej, niż równa forma utrzymywana przez kilka ligowych sezonów. To mistrzostwa świata kreowały legendy, nieraz piłkarzy przeciętnych, jak król strzelców z 1990 roku, Salvatore Schillaci, do dziś utożsamiany tylko z tym jednym turniejem, tak jak Oleg Salenko jest kojarzony jedynie z mundialem w USA w 1994 r. i meczem z Kamerunem w którym strzelił pięć bramek. W rozgrywkach o Puchar Świata mali mogli na chwilę stać się wielkimi, a ci najwięksi potwierdzić swój status.
CZYTAJ TAKŻE: Galaktyczny transfer Realu!
Messiemu wielkich mundialowych momentów zdecydowanie brakuje, w zasadzie nie ma ich w ogóle. Dziś Argentyńczycy znów są wymieniani w gronie faworytów, choć raczej z obowiązku i w drugim rzędzie, bo drużyny z takim ofensywnym potencjałem nigdy nie można lekceważyć. Dla Messiego może to być ostatni dzwonek na reprezentacyjny sukces. Czas ucieka, za cztery lata na mistrzostwach w Rosji będzie miał 31 lat. Wiek w dalszym ciągu pozwalający na walkę o najwyższe cele, ale czy jeżeli kolejna próba zakończy się niepowodzeniem, to znajdzie w sobie jeszcze motywację by spróbować następny raz? Czy jego organizm, dający coraz częściej znać, że przydałby mu się solidny odpoczynek, wytrzyma kolejne lata gry na najwyższym poziomie? Dużo wskazuje na to, że jak nie teraz, to nigdy. To, jakiej klasy jest zawodnikiem widzieliśmy już wielokrotnie. Ale żeby dołączyć do panteonu nieśmiertelnych legend futbolu, które swoją pozycję wykuwały nie tylko w rozgrywkach klubowych, ale przede wszystkim na arenach zmagań o tytuł najlepszej drużyny globu, musi je zaprezentować raz jeszcze. Inaczej we wspomnianym gronie zawsze będzie siedział z tyłu.
MATEUSZ KOWALSKI
Fot. fotosdemessi.com, english.sina.com