Słabi od lat, bez przesłanek zwiastujących lepsze czasy. Niby z potencjałem, acz regularnie z porażkami. Reprezentacja Polski kończy kolejne tragiczne eliminacje wycieczką do Londynu. Ekipa Waldemara Fornalika zobaczy Wembley, a na nim piłkarzy, którzy za rok powalczą o medale na mistrzostwach świata. „The Three Lions” muszą jedynie potwierdzić rezerwację biletów do Brazylii.
Eliminacje do mistrzostw świata w RPA, Euro 2012, eliminacje na brazylijski mundial. 22 spotkania o punkty, 6 zwycięstw, 8 remisów, 8 porażek. Zwycięstwa z San Marino (4), Mołdawią (1) i ostatni poważny triumf biało-czerwonych, którego piątą rocznicę obchodziliśmy w piątek i którą uczciliśmy kolejną porażką: 11 października 2008 roku na początku eliminacji do afrykańskiego Mundialu wygraliśmy w Chorzowie 2:1 z Czechami.
Podczas poprzednich eliminacji do MŚ byliśmy lepsi jedynie od San Marino. Tym razem biało-czerwoni zaszaleli, bo poza kelnerami z półwyspu Apenińskiego wyprzedzimy jeszcze reprezentację Mołdawii, co proste nie było. W Kiszyniowie przecież z trudem remisowaliśmy.
Leo Beenhakker zostawiał „spaloną ziemię” i przegrał eliminacje. Franciszek Smuda ponad dwa lata budował reprezentację pod trzy mecze – dostając w dodatku najłatwiejszą grupę na mistrzostwach – i w fatalnym stylu przerżnął. „Franz” zostawił jednak swojemu następcy „gotową drużynę”, którą Waldemar Fornalik gruntownie przebudował. Przegrywając eliminacje, ale w wywiadach dublując swojego poprzednika hasłami o… „gotowej drużynie” pod kolejne eliminacje. Ostatnimi czasy nasi selekcjonerzy zamiast budować drużynę na tu i teraz bawią się w siostry miłosierdzia (nie mylić z wolontariatem) rzekomo ułatwiając pracę następcy. Reprezentacja nie ma wyników, a charakter i wolę walki zaprezentowała dopiero, gdy garota zaciskała szyję na tyle mocno, że najwięksi matematycy nie widzieli wielu procent szans na ratunek z tej beznadziejnej sytuacji. I oni polegli, bo choć ani Polska ani Ukraina nie miały pomysłu na grę w tym meczu – podopieczni Mychajło Fomienki w przeciwieństwie do piłkarzy WF wykorzystali błąd rywala i sytuację zamienili na gola.
Kadra Fornalika z meczu na mecz wyglądała inaczej. Selekcjoner powoływał niemal każdego (38 piłkarzy w 9 meczach), kto znalazł zatrudnienie za granicą. Mógł być nawet kontuzjowany, nie mówiąc już o jakiejkolwiek grze w swoim klubie. Linia obrony, od której buduje się drużynę, była lepiona na przeróżne sposoby, złotego środka nie odnaleziono. Potencjał największej gwiazdy – Roberta Lewandowskiego również nie został wykorzystany, podobnie jak u poprzedniego selekcjonera. Fornalik zamiast oglądania na żywo swoich piłkarzy wybierał już emocjonujący mecz Ligi Mistrzów czy festyn polityków z gdzieniegdzie tak zwanymi gwiazdami. Stoimy w tym samym miejscu, co po ubiegłorocznym Euro. Wiemy, że kadra ma potencjał, jednak selekcjoner nie zrobił z pojedynczych piłkarzy, którzy grają w dobrych europejskich klubach drużyny. Kolektywu, który notowałby dobre wyniki. WF twierdzi, że idziemy w dobrym kierunku, acz dla Fornalika najlepszym kierunkiem w tym momencie jest ten przeciwny reprezentacji. Biało-czerwoni kompletu punktów nie zdobyli nawet z teoretycznie słabszymi rywalami.
Pomimo tragicznych wyników, zerowych przesłankach ku temu, by racjonalnie myśleć o udziale w brazylijskich mistrzostwach mamieni obietnicami marzyliśmy o awansie. Biało-czerwoni kompromitowali się w każdym kolejnym „meczu o wszystko”, przegrywając także ten „ostatniej nadziei”. „Ale spoko, mamy jeszcze matematyczne szanse. Mołdawia musi wygrać z Czarnogórą, a reszta drużyn zginąć” – parafrazując Kabaret LIMO.
W miesiącach, w których nasi piłkarze wraz z selekcjonerem najlepiej kiwali kibiców (nadal to robią), w swoich wypowiedziach mówiąc o nadziejach i szansach, były również odwołania do historii. Jak w ’73 awans wywalczymy na Wembley, a potem niech się dzieje co chce, bo przecież „wszystko się może zdarzyć”. Do Londynu biało-czerwoni jadą wszak pożegnać się z eliminacjami, zagrać mecz o honor. O to, by legendarnie nie przerżnąć. Jednak skoro „wszystko się może zdarzyć” może napsujemy krwi Anglii i jak to Polacy (czyt. robole) postawimy rusztowanie, acz tym razem pod baraże „Synom Albionu”? Tu sprawa nieco się komplikuje. W meczach wyjazdowych o punkty prezentujemy się jeszcze gorzej. W gościach wygrywaliśmy jedynie z San Marino i Azerbejdżanem, ostatni raz poważnie 15 listopada 2006 roku, w Brukseli z Belgią. 0:1 po golu Radosława Matusiaka. Z Anglią z kolei wygraliśmy raz, 40 lat temu w Chorzowie po golach Roberta Gadochy i Włodzimierza Lubańskiego.
„Sayin’ goodbye, sayin’ goodbye to
Hollywood
Brazil”.
DOMINIK POPEK
***
oryg. fot. dailymail.co.uk