Szymański poleca: I ty możesz przywalić Wiśle

3b8e2ff45fca82b07aeabd7a824e918529d439dd

Kiedy Zbigniew Boniek był trenerem reprezentacji Polski, wygłosił pewną wypowiedź, która szczególnie zapadła mi w pamięć. – Nie mogli mnie ugryźć przez całą karierę. Grałem na wysokim poziomie, wygrywałem prawie wszystko. A teraz dostają okazję, żeby mi dołożyć. Niektóre skurwysyny czekają na to 20 parę lat. Już się szykują. Zastanawiają się-jak najlepiej odwdzięczyć się Bońkowi za te wszystkie lata, kiedy nie mogli go dorwać . Paradoksalnie słowa te idealnie pasują to obecnej postawy wielu osób wobec Wisły, klubu, który przez ostatnią dekadę, był na ligowych boiskach poza zasięgiem całej Polski. Teraz jest na piłkarskim zakręcie. Zamiast realnej debaty nad problemem, media serwują nam szyderę, kpiny i wyścig w wymyślaniu grepsów. Jest śmiesznie, zabawnie i groteskowo, bo jest ku temu koniunktura. Pytanie jednak, czy dyskursu publicznego wnosi to coś konkretnego?

W erze Bogusława Cupiała, „Biała Gwiazda” zdobyła siedem tytułów mistrzowskich, dwukrotnie sięgała po krajowy puchar. Jest bez wątpienia najlepszym polskim klubem XXI w. – drużyną, która przez ostatnie lata nie dawała swoim rywalom na krajowych boiskach większych szans. Jakież to było wydarzenie, gdy Wielka Wisła Henryka Kasperczaka, napakowana reprezentantami Polski, jechała rozegrać mecz z KSZO Ostrowcem Świętokrzyskim, Polonią Bytom, czy innym – nie obrażając kibiców – mniej znaczącym na mapie piłkarskiej klubem. Każdy się spinał, chodził napakowany energią, bo przyjeżdżały wielkie polskie gwiazdy. Po czym podopieczni „Kaspera” aplikowali swoim rywalom cztery, pięć, może sześć bramek i tamci mogli jedynie grzecznie ustawić się w kolejce po autograf. I ustawiali się. Przyjazd Maćka Żurawskiego, Tomka Frankowskiego, czy Mirka Szymkowiaka to było wielkie wydarzenie. „Biała Gwiazda” kupowała najlepszych polskich piłkarzy i błyszczała także w Europie, z kwitkiem odprawiając: Glentoran Belfast, NK Primorje, AC Parmę i Schalke.

Wystarczyło zakontraktować jednego, czy dwóch klasowych obrońców i może udałoby się powtórzyć sukces w Pucharze UEFA. A nawet awansować do Ligi Mistrzów. Zamiast tego Wisła stopniowo się osłabiała. Zmieniała się także polityka klubu. Cupiał wolał zarabiać na sprzedaży swoich zawodników. Zamiast szkolić młodzież, ściągał piłkarzy z zagranicy. To jednak wciąż wystarczało, aby być hegemonem ekstraklasy. Punktem zwrotnym w tej historii, jest zatrudnienie holenderskiego duetu: Roberta Maaskanta i „Stana” Valckxa – powiedzmy to szczerze, profesjonalistów. Obaj mieli swoją filozofię piłkarską, uporządkowali skauting, ściągnęli kilku niezłych piłkarzy, wprowadzając na Reymonta 22, europejskie standardy, także w relacjach z kibicami oraz mediami. Udało się zdobyć mistrzostwo Polski, awansować do fazy play-off Ligi Mistrzów i 1/16 Ligi Europy. Niestety, jak się okazało zbyt wielkim kosztem, a zwycięstwo z czasem zaczęło się jawić jako pyrrusowe. Za sprzedaż braci Brożków, Głowackiego i Pawełka, klub otrzymał ok. 9 milonów euro. To wystarczyło na kupno dwóch – trzech piłkarzy i opłacenie kontraktów wszystkich pozostałych przez jeden rok. Do przelewania pensji w pozostałych latach, wymagany był warunek sine qua non – awans do Ligi Mistrzów. Jego jednak zabrakło i powstał gigantyczny deficyt budżetowy, a właściciel mógł jedynie zaśpiewać, niczym w piosence „Czerwonych Gitar” – „A miało być tak pięknie… ” Udzielenie pożyczki z budżetu wciąż potężnej Tele-Foniki umożliwiło Wiśle uzyskanie płynności finansowej i udzielenie licencji na grę w ekstraklasie. W przeciwnym wypadku, spółka  zbankrutowałaby.

Obecnie, po raz trzeci w historii, szansę poprowadzenia zespołu, otrzymał Franciszek Smuda, który nieprzerwanie jest obiektem kpin mediów i kibiców. Przyznam szczerze, z ręką na sercu, że nigdy nie byłem jego zwolennikiem. Nie rozumiem jednak, po co kreować Franza, na głównego winowajcę kłopotów polskiej piłki?  Jeśli on skompromitował się na Euro 2012, to jak nazwać występ kadry Janasa w 2006r., kiedy nie wyszliśmy z grupy z Kostaryką i Ekwadorem? To jak w takim razie nazwać występ kadry Fornalika, która nie jest w stanie pokonać słabiutkiej Mołdawii? Smuda jest, jaki jest, typowy dla naszego futbolowego piekiełka, gdzie przez lata królował brak profesjonalizmu. Prosty chłop, źle wypadający przed kamerą, ale mający wielką pasję do piłki. Zamiast myśleć nad rozwojem, szkolić młodzież, budować akademię, w Polsce myślano, komu i ile trzeba zapłacić. Skutek widzimy teraz na europejskich boiskach, gdzie polskie drużyny odpadają jeszcze latem. Tych słów nie kieruję do Wisły, bo ona w erze Bogusława Cupiała, była od korupcji akurat czysta. Tymczasem cała frustracja mediów i kibiców skupia się na średnim polskim trenerze, który i tak, swoim CV wyprzedza większość kolegów po fachu.

Wisła ostatnimi czasy sporo się kompromitowała, a to ściągając na testy przebierańca, a to nauczyciela WF-u. To symbole wszechobecnego w Krakowie bajzlu, braku ładu korporacyjnego. Śmiech jest potrzebny, pozwala nabrać dystansu i spojrzeć na dany problem z innej perspektywy. Jest też doskonałym sposobem, na uzmysłowienie drugiej osobie, absurdu jej postępowań. Żenuje mnie dziennikarstwo na poważnie, bo to płytki, pozorancki temat, ale żenuje mnie też prześciganie się w wymyślaniu grepsów, nadmierna szydera, „hejtowanie”, obrażanie kibiców, kosztem realnej debaty publicznej, mogącej wygenerować zmiany i przynieść korzyści. Ostatnimi czasy jednak, tych – jak mawiała moja nauczyciela w liceum – „podśmiechujek” było zdecydowanie zbyt wiele.

Ileż można uderzać w Smudę i Wisłę? Co to wnosi? Jeszcze bym  zrozumiał, gdyby nie to, że większość tych dziennikarzy, w prywatnych rozmowach, wręcz zaciera ręce z radości, że wreszcie „Wisła wysycha”. Że jej największemu rywalowi odejdzie konkurent do walki o tytuł. Nie wierzę w to, że Wisła spadnie, nie wierzę też w to, że będzie walczyć o mistrzostwo. W przyszłym sezonie będzie ligowym średniakiem, jak Jagiellonia Białystok, czy Zagłębie Lubin. Raz będzie wygrywać, a raz przegrywać. Jej hegemonia jednak definitywnie się skończyła. Nie dysponuje na chwilę obecną materiałem, by zbudować solidny klub, walczący o cokolwiek. Jeśli przetrwa najbliższe dwa lata, to być może kolejne transfery będą coś znaczyły i właściciel raz jeszcze podejmie próbę odbudowy klubu. O sile i klasie „Białej Gwiazdy” nie decyduje jednak, jeden, czy drugi gorszy sezon, ale świadczy tradycja, historia i prawdziwi kibice. Ci, którzy rozumieją, że przychodzą na stadion, nie dla Smudy, nie dla hejterów, ale z szacunku, dla barw, które noszą na szyi…

P.S.

Od dzisiaj, co tydzień będą ukazywały się autorskie felietony, z cyklu „Szymański poleca”.

Marcin Szymański

Pin It