Szymański poleca: Cała Polska ma kompleks Legii? Litości!

20025_c3ef2c1780abcc11ed2034b9f14fc882

Pierwotnie chciałem pisać o Siejewiczu. No, ale, o czym tu pisać. Facet postąpił źle i musi ponieść tego konsekwencje. Później zrodził się pomysł, by poświęcić kilka słów Radwańskiej. Rozebrała nam się dziewczyna! To znaczy niestety nie nam, tylko dla magazynu ESPN. Sędziemu Hubertowi, PZPN pokazał czerwoną kartką i już w poważnej piłce go nie zobaczymy. Agnieszce z kolei, ja pokazuję różową kartkę i dedykuję słowa zawarte w tytule piosenki Patrycji Markowskiej – „Jeszcze raz!”. Albo inny, piłkarski standard: „Nic się nie stało!” Na koniec stwierdziłem, że napiszę o „warszawce” (nie mylić z Warszawą), bo ta zewsząd atakuje Polskę stwierdzeniami, że wszyscy mają kompleks Legii. Pół biedy jak robią to kibice, gorzej jak te „dumne” hasła wznoszą dziennikarze. A i takich, z ręką na sercu, spotkałem wielu. Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że to wspomniana „warszawka” od kilkudziesięciu lat ma poważne kompleksy…

Na wstępie zaznaczę.

Nie mam nic do Legii, nie mam także nic do jej kibiców. Życzę im wielu wspaniałych chwil w europejskich pucharach, szczęścia, zdrowia, pomyślności, awansu do Ligi Mistrzów, dużych pieniędzy.

No i przede wszystkim zakupu Playstation 4. Po okazyjnej cenie!

W stereotypy można wierzyć, można je obalać, ale skądś się jednak wzięły. I w pewnym zakresie funkcjonują. Mówiąc o „warszawce”, nie myślimy o stolicy, o elicie, o siedzibie władz, o bohemie artystycznej, tylko o ludności napływowej (zazwyczaj z okolicznych wiosek i miast), która – grzecznie mówiąc – doszczętnie zepsuła temu miastu wizerunek. Ci ludzie tak bardzo chcieli równać do wysokich standardów, tak bardzo odciąć się od środowiska, z którego się wywodzą, że w sposób przesadnie sztuczny i pompatyczny, manifestowali swe przywiązanie do stolicy. Jednocześnie, pod płaszczykiem wyimaginowanej wielkości, (czyli de facto małości) wylewali całe szambo na resztę Polski.

Migranci kontrastowali z prawdziwą elita i chcąc zatuszować braki w pochodzeniu, wykształceniu, inteligencji, kondycji finansowej, uciekali w arogancje. Byli najsłabsi w wielkim mieście, ale jednocześnie uważali się za najlepszych w całej Polsce.

„Bo my som najlepsi. Warszawiaki! I nigdy się nie poddajemy”

To jedna strona medalu.

Drugie kryterium rekrutacji w szeregi warszawki jest nieco inne. Tworzą ją pokolenia, które miały okazję przez kilkadziesiąt lat obserwować z bliska poczynania komunistycznych elit. Różnych, od policyjnych i wojskowych poczynając, na artystycznych i naukowych kończąc. Ludzie ci widzieli w szkołach – swoich kolegów z lepszego świata, którzy mogli wyjeżdżać w latach 70. na wakacje, otaczać się dobrobytem, a w stanie wojennym mieli już wideo albo coś innego, co wówczas akurat stanowiło wyznacznik prestiżu.

Mieli także okazję obserwować, jak bawią się ich koledzy z „elity”, jak wydają pieniądze i z jakimi dziewczynami się prowadzają. Wobec tej olśniewającej i utopijnej (a w praktyce antyutopijnej) wizji, tylko niewielu potrafiło przyjąć postawę godną i prawdziwie buntowniczą – nonkonformistyczną. Większość – czy to rodowitych warszawiaków, czy to zainstalowanych dwa pokolenia wstecz w stolicy, wybaczcie – szczerość boli najbardziej – „buraków”, zazdrościła „elitom” i starała się im dorównać we wszystkim. Nie dało się jednak niczym zaimponować dzieciom „gwiazd telewizji” czy „generalskim córkom”. Potrzebny był ktoś słabszy, na kim dałoby się bezpiecznie wyładować frustrację. Tym kimś byli i nadal są (elity zmieniły się raczej niewiele) między innymi ludzie z prowincji, przybywający na warszawskie uczelnie. Ale także wszyscy pozostali z Polski. To im najbardziej we znaki daje się warszawka, która sama jest workiem pełnym frustracji i lęków. Jej zachowanie to momentami festiwal chamstwa i niczym nieuzasadnionej arogancji, której próżno by szukać na wiejskich zabawach u Zuzy Pierdzielińskiej w Pcimiu Dolnym.

I w obliczu tego aktu szczerości, przykrej prawdy o części stolicy, tak wielu, kibiców, a także dziennikarzy, z niczym nieuzasadnioną dumą i odwagą wznosi gromkie hasła:

„Cała Polska ma kompleks Legii!”.

Naturalnie, że „Wojskowi” są częścią tego miasta.

Wydaje mi się jednak, że kompleksy, to mają głównie ludzie, którzy te hasła głoszą.

Czego cała Polska miałaby zazdrościć Legii Warszawa? Bo, aż muszę sprawdzić w Google.

Najbardziej utytułowane polskie kluby, to: Górnik i Ruch.

Najlepszy polski klub w ostatniej dekadzie to: Wisła Kraków.

Najbardziej fanatyczni kibice, choć to subiektywne, zaryzykuję tezę, że Lech Poznań.

Najbardziej wystawne stadiony: Lechia Gdańsk i Śląsk Wrocław.

Najbardziej „efektowna dla oka” piłka, to krakowska, a więc Wisła i Cracovia.

Jeszcze pisząc o „warszawce”, przypomina mi się taki dowcip. Po czym poznać, że właśnie zakończyły się derby stolicy? Po tym, że kibice CWKS wracają autokarami do domów. Albo taka anegdota, niestety prawdziwa. Dzwonił do mnie kilka lat temu znajomy z Australii i pytał o to, co działo się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu.

To mu wyjaśniłem, że symbol, który powinien ludzi łączyć, nagle, w obliczu tragedii, podzielił i stał się przedmiotem wojny, agresji, ścierających się opcji politycznych.

Po chwili konsternacji odparł.

–Aha, czyli my mamy Aborygenów, a Wy macie polskich katolików.

Przykre, ale prawdziwe.

Polska, a już w szczególności inne kraje, nie mają, czego zazdrościć Warszawie. Naprawdę stolica jest miastem jak każde inne w Polsce, nie gorszym, nie lepszym. Jedynie bardziej dofinansowanym, ale i tak głównym ośrodkiem granic Polski, a więc granic absurdu. W dodatku dużo tam oszołomów z kompleksami, którzy usiłują wmówić wszystkim pozostałym, nieistniejące ograniczenia. O zgrozo. Oczywiście są też ludzie inteligentni, mądrzy i na poziomie. Jak wszędzie. Normalne.

W swym tekście nie uderzam w Legię, ani w jej kibiców, ani w miasto, tylko w tych wszystkich, którym, jak na rondzie de Gaulle’a, zwyczajnie – odbiła palma. Tym, którym się wydaje, że mogą w sposób zupełnie nieuzasadniony wylewać arogancję na resztę Polski.

Kluby na przestrzeni lat nie mają czego zazdrościć Legii, a Polska nie ma czego zazdrościć Warszawie, co jest oczywiste, a co trzeba było wykazać…

Pin It