Kibice zgromadzeni na stadionie w Sankt Petersburgu obejrzeli aż sześć goli, z czego dwa autorstwa Roberta Lewandowskiego. Z kolei w Pireusie przygnębiający występ dała grupa cyrkowa z Manchesteru.
Zenit St. Petersburg – Borussia Dortmund 2:4 (0:2)
0:1
– Mkhitarian 4′
0:2
– Reus 5′
1:2
– Shatov 57′
1:3
– Lewandowski 61′
2:3
– Hulk 69′ (k.)
2:4
– Lewandowski 71′
***
Przed pierwszym gwizdkiem sędziego, faworytem spotkania w Petersburgu oraz całego dwumeczu jednogłośnie okrzyknięto zespół Jurgena Kloppa. Ogromne kłopoty kadrowe i ostatnia porażka z HSV mogły jednak dawać szansę na dobry wynik gospodarzom. Skończyło się tylko na tym, że ,,mogły”.
Nawet najwięksi optymiści nie mogli przewidzieć takiego początku w wykonaniu BVB. Już w 4. minucie, po ładnej akcji duetu Lewandowski – Reus, piłkę do siatki wpakował Henrikh Mkhitarian. Piłkarze Zenitu nie zdążyli nawet mrugnąć okiem, a minutę później na listę strzelców wpisał się Marco Reus. Resztę pierwszej połowy porównać można do wieczornego podjadania – Lewy i spółka od czasu do czasu podchodzili, jak do lodówki, pod pole karne rywala. Podopieczni Luciano Spalettiego nie istnieli. Cieniem samego siebie był Hulk, a przedwcześnie boisko opuścił Andriej Arshavin, którego zastąpił – ku zdziwieniu kibiców – Anatolij Tymoszczuk, który raczej woli bronić niż atakować. Przy stanie 0:2 raczej chce się popchnąć zespół do przodu.
Ożywienie przyniosła druga część spotkania. Odrabiać straty postanowił Zenit. Z efektu naporu na bramkę Romana Weidenfelera Rosjanie mogli się cieszyć w 58. minucie, gdy zamieszanie w „szesnastce” gości wykorzystał Shatov. Rozentuzjazmowaną publiczność uciszył Robert Lewandowski, który trzy minuty później po asyście Łukasza Piszczka strzelił swoją piątą bramkę w tegorocznej Lidze Mistrzów.
Oby tak w reprezentacji Panowie! Mistrz Rosji ponownie zbliżył się strzelonym golu Hulka ze spornego karnego. Znów nie minęło dużo czasu, a po raz drugi na listę strzelców wpisał się Lewandowski.
Sytuacja przed rewanżem wygląda jasno. Inny wynik niż awans do ćwierćfinału drużyny z Dortmundu rozpatrywać można w kategoriach cudu.
WOJCIECH OLSZOWY
* * *
Olympiakos Pireus- Manchester United 2:0 (1:0)
1:0
- Dominguez 38′
2:0
- Campbell 54′
Po lekcjach, jakie w zeszłym tygodniu odebrał Arsenal i Manchester City, „Czerwone Diabły” miały przede wszystkim nie zawieść fanów Premier League, którzy wreszcie chcieli mieć w środku tygodnia jakiś powód do radości.
Cały mecz nie zachwycił i można byłoby śmiało o nim zapomnieć, gdyby nie sytuacje z 38. i 55. minuty. Mimo że to Manchester United był dłużej przy piłce, to Grecy dochodzili częściej do sytuacji strzeleckich, mogąc objąć prowadzenie już na początku spotkania. Dopieli swego przez przypadek. Uderzona z dystansu piłka zostaje dotknięta przez Domingueza i w ślimaczym tempie wpadła do bramki gości. Druga bramka dla Greków to fenomenalne uderzenie z dystansu wypożyczonego z Arsenalu Joela Campbella. Ręce same składały się do oklasków. David Moyes robił wszystko, by zmienić oblicze gry swojego zespołu, ale ani rozmowa motywacyjna, ani przeprowadzone zmiany nie pomogły i Anglikom przyjdzie wrócić do domu na tarczy.
Tak jak po meczu należy pochwalić Olympiakos za mądrą grę, podejście bez strachu do konfrontacji z bardziej utytułowanym rywalem, dobre ustawianie się na boisku, tak Manchesterowi United za dzisiejszy występ należy się duży minus, a David Moyes musi wreszcie wziąć się do roboty, bo znowu zapisał się w historii. Szkoda, że znów negatywnie. Zespół ze stolicy Grecji po raz pierwszy w historii pokonał „Czerwone Diabły”, które dziś zagrały bez stylu, bez wyrazu prezentując futbol delikatnie mówiąc niedołężny. Który to już raz w tym sezonie fani Manchesteru United przecierają oczy ze zdumienia? Nie sposób zliczyć. W rewanżu na Old Trafford podopieczni Davida Moyesa muszą zagrać zupełnie inaczej, jeśli chcą zachować marzenia o awansie.
TOMASZ MILESZYK
fot. bvb.de