Świętowanie zakończone – nadchodzą ciężkie dni Davida Moyesa

Już całkowicie opadł blichtr samego wyboru następcy Sir Alexa Fergusona. Po ekspresowym konklawe, za namaszczeniem poprzednika, sukcesorem brytyjskiego papieża futbolu został jego rodak. David Moyes.  Minął czas gratulacji i morza słów otuchy z całego świata. 50-latek musi zająć się teraz przyziemnymi sprawami nowego miejsca pracy. A wcale nie jest tak różowo, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Po pierwsze – trener

Naturalnie, po oficjalnym przedstawieniu Moyesa jako menedżera „Czerwonych Diabłów”, ruszyła lawina komentarzy i analiz dotycząca szkockiego trenera. Włodarze Manchesteru United, z namaszczeniem Fergusona, wybrali stabilną, pewną drogę. Drogę ciężkiej pracy, ciągłości, ładu. Ale też ścieżkę niekoniecznie gwarantującą laury. Przez 10 lat Moyes nie wygrał żadnego trofeum. W tym czasie po jakiekolwiek puchar, nie licząc potęg, sięgały chociażby Middlesbrough, Portsmouth, Birmingham, Swansea, ostatnio Wigan. Utarło się jednak, że 50-latek w Evertonie wykonywał „dobrą robotę”. Fakt, solidną, choć bez niezbędnego dziś na Old Trafford błysku. Kolejny bon mot – „The Toffees” są bardzo biedni, a Moyes ma bardzo ograniczone możliwości finansowe. Nie do końca. Liverpoolczycy nie należą co prawda do finansowego topu Premier League, jednak stać ich chociażby na wydanie 15 milionów funtów na utalentowanego Belga, o czym większość angielskich ekip może co najwyżej śnić. Największe zatem atuty nowego szkoleniowca United można w dosyć łatwy sposób obalić, co sieje lekką dawkę niepokoju wśród fanów mistrzów Anglii.

Tak naprawdę, realne kandydatury na menedżera „Czerwonych Diabłów” były dwie. Ole Gunnara Solskjaera dyskwalifikował brak wymaganego przez Davida Gilla doświadczenia w europejskich pucharach. Opcje w postaci Jurgena Kloppa czy Joachima Loewa mieściły się natomiast w kategoriach fantasmagorii. Jedynym, dostępnym od czerwca oponentem Moyesa był Jose Mourinho. Choć odchodzący z United szkoleniowiec darzył Portugalczyka, ze wzajemnością zresztą, ogromną estymą i sympatią, jego przybycie na Old Trafford oznaczałoby jedno. Rewolucję. A taka idea, realizowana w wydaniu Mou, patrząc na najświeższy, madrycki okres „The Special One”, to ostatnia rzecz jakiej chcieliby 20-krotni mistrzowie Anglii. By zmniejszyć prawdopodobieństwo zniszczenia dziedzictwa Fergusona, wybrano łagodniejszą formę zmian. Ewolucję. Mimo tego, były już opiekun Evertonu zmuszony jest już dziś szybko zacząć sprawnie działać.

Po drugie – zespół

Siłą Manchesteru United w ostatnich latach była przede wszystkim drużyna. A właściwie cały mechanizm wytworzony przez Fergusona w ciągu ponad dwóch dekad pracy. Od juniorów po seniorski zespół. Wraz z odejściem Cristiano Ronaldo, na Old Trafford ostatnio próżno szukać przyszłych kandydatów do Złotej Piłki. W obecnej kadrze tylko Robin Van Persie oraz Michael Carrick mieszczą się w światowych czołówkach na swoich pozycjach. Teraźniejsza potęgę United cementowały szeroko rozumiane umiejętności menedżerskie sędziwego Szkota. Jego rodak, jednocześnie następca, takowe zdolności, typowo trenerskie, na pewno posiada. Pytanie, czy będzie potrafił korzystać z nich na tak wysokim poziomie. Bo w najbliższych tygodniach czeka 50-latka ogrom pracy.

Pierwszym zapalnikiem jest casus Wayne’a Rooneya. W eter poszła informacja, że Anglik, jeszcze nim przyklepano angaż Moyesa, zażądał pozwolenia na transfer do innego zespołu. Panowie nie ukrywają się ze wzajemną niechęcią. 28-letni snajper mało pochlebnie opisał w swojej biografii dawnego pryncypała z czasów Evertonu. Według „Roo”, Szkot torpedował jego rozwój i był zazdrosny o sławę wśród kibiców. Piłkarz Manchesteru United właśnie w osobie trenera widział główną przyczynę odejścia z ekipy „The Toffees”. 50-latka oskarżono nawet o dostarczanie mediom informacji z liverpoolskiej szatni. Ta insynuacja miała finał na sali sądowej, a dzięki werdyktowi konto Rooneya uszczupliło się o 500 tysięcy funtów. Między zwaśnionymi stronami niby doszło do pojednania, niby podano ręce, niby jest wszystko w porządku. Niemniej, David Moyes to zapewne jeden z ostatnich ludzi jakich wychowanek Evertonu chciałby spotkać na ścieżce kariery. Mowa tu o zawodniku, który zdobył dla United, we wszystkich rozgrywkach, niemal 200 goli. Takich jednostek nie zastępuje się z dnia na dzień.

Rooney jest, mimo boiskowej klasy jaką prezentuje, problemem mniejszej wagi. To zagadnienie częściowo rozwiązuje niezwykle silna obsada ataku. Główny mankament dzisiejszego United leży gdzieś indziej. W samym centrum. Nowy menedżer „Czerwonych Diabłów” musi przede wszystkim zająć się u mistrzów Anglii odrestaurowaniem środka pola. Do tej pory tę słabość tuszowała rozwinięta gra skrzydłami(mimo kiepskich statystyk) oraz klasowi snajperzy. To wystarczyło na sukcesywne zbieranie punktów w Premier League. Gorzej, gdy ekipa Fergusona mierzyła się z kimś swojego pokroju. Mało wydajna druga linia szczególnie raziła w czasie dwumeczu z Realem Madryt. Michael Carrick, choć jako piłkarz rozwinął się w tym roku niesamowicie – nieprzypadkowo wybrany najlepszym spośród Diabłów za zeszły sezon- to pełnię talentu pokazuje jako defensywny pomocnik. Nie ma dziś chyba gracza lepiej rozprowadzającego piłkę na własnej połowie, a także o takim instynkcie czytania gra. Agresywnym, lecz równocześnie czystym odbiorze piłki. Pomimo całej tej gamy zalet, czerwonej części Manchesteru jak wody potrzeba playmakera. Rozgrywającego, którym Carrick nigdy nie był i którym, z powodu specyficznego stylu gry, nigdy nie zostanie Shinji Kagawa. Stary generał drugiej linii, Paul Scholes, zakończył karierę. Anderson to parodia własnego odbicia sprzed kilku lat. Wprawdzie powrót zapowiada Darren Fletcher lecz, przy całej sympatii i podziwie dla determinacji Szkota, grajcarem wybitnym nigdy nie był, a teraz, po długiej absencji oraz żmudnemu powrotowi do sprawności, 29-latkowi będzie niezwykle trudno nawiązać do swojego najlepszego okresu.

Któż zatem wypełni tę lukę? Potencjalnych kandydatów jest wielu, choć póki co o żadnych konkretach nie mamy pojęcia. Media podają nazwisko Fabregasa, choć poważni dziennikarze wątpią w możliwość tego transferu. Eriksena praktycznie zaklepała przez Borussia Dortmund. Z realnych opcji pozostają znający się z Moyesem jak łyse konie Fellaini oraz Thiago Alcantara. Na tego drugiego, przy wykorzystaniu sprytu, United ma haka. Trucizną wlaną do ucha młodego Hiszpana może być szansa na pełne, regularne występy w pierwszym składzie, czego raczej jeszcze nie doświadczy przez jakiś czas na Camp Nou. W konsekwencji, istniałaby dla 22-latka szansa na akces do kadry „La Furii Roji” na wymarzony, przyszłoroczny mundial. Nomen omen, rozgrywany w ojczyźnie jego przodków – Brazylii.

Te wszystkie podchody, nawet jeśli United sonduje transfer wyżej wymienionych piłkarzy, mogą okazać się niewypałami.

Po trzecie – wyścig zbrojeń

Ekipa z Old Trafford przestała być transferowym hegemonem pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Gdy na rynek otwarcie weszli szejkowie, rosyjscy oligarchowie, a Florentino Perez wskrzesił doktrynę „Galacticos”, Manchester United pozostawał bez szans w licytacjach kończących się coraz bardziej absurdalnymi kwotami i coraz bardziej absurdalnymi tygodniówkami. Tu wychodziły na jaw, mimo wieku, elastyczność i spryt Fergusona. Szkot fantastycznie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Oczywiście, wpadki miały miejsce, ale poszczególne transakcje dały „Czerwonym Diabłom” szereg sukcesów w latach 2007-2013. Niekonwencjonalne decyzje przyniosły w niektórych przypadkach wielkie korzyści. „Fergie” nie wahał się odkurzyć 35-letniego Edwina Van Der Sara z Fulham lub skusić, tyleż podatnego na kontuzja co na bramki, 29-letniego Robina Van Persiego. Na meksykańskich peryferiach wyszukał z kolei Javiera Hernandeza. Gdy trzeba było, rozbijał bank i działał zdecydowanie w sprawie młodziaków pokroju Cristiano Ronaldo, Wayne’a Rooneya czy Davida de Geii. Jeśli w najbliższych tygodniach Moyes zamierza brać jakieś rady od poprzednika, to właśnie w tej kwestii. Najlepiej usiąść z czymś do pisania i pilnie zapisywać słowa starszego kolegi. Bo nadchodzące miesiące nie będą czasem dla słabych ludzi.

Premier League dotknęło niecodzienne zjawisko. Zjawisko spowodowane pośrednio najgorszym od lat występem angielskich zespołów na Starym Kontynencie. Mianowicie, w trzech najlepszych zespołach ligi doszło do zmiany menedżerów. A zmiany szkoleniowe u takich finansowych gigantów jak Manchester City i Chelsea oznaczają jedno -transferową ofensywę. Szczególnie, gdy operacjami sterować zmierzają dwaj nie stroniący od wydawania dużych pieniędzy panowie. Jose Mourinho oraz Manuel Pellegrini.

Tegoroczne okno transferowe zapowiada się jako jedne z najbardziej ekscytujących w historii. Sporo klubów ma coś do udowodnienia. Będzie agresywna, bezpardonowa walka o każdego cennego piłkarza. Bez brania jeńców ani zawierania dżentelmeńskich umów. Podrażnione są zresztą nie tylko czołowe kluby z Anglii. Sezon 2012/2013 zmusi do zdecydowanych ruchów także Real Madryt i Barcelonę. Ekspansji nie zamierza porzucić, podbudowane triumfem w lidze, PSG. Pep Guardiola dostanie od nowych pracodawców niemałe kieszonkowe i wątpliwe, by tylko przyglądał się licytacjom innych możnych. Przedwcześnie z belek wystartowało niecierpliwe Monaco, wydając jeszcze w maju grubo ponad ponad 100 milionów euro. A to zapewne nie koniec inwestycji Dymitrija Rybolowlewa.

Przeciwko takim oponentom do walki stanie David Moyes. Człowiek przez dekadę zbierający jedynie rynkowe ochłapy, co najwyżej młode gwiazdki. Nie mamy pojęcia jak 50-latek, dysponując wielkim, nieznanym mu wcześniej kapitałem, ale i stając przeciwko agresywniejszym niż dotąd wrogom, odnajdzie się w nowych realiach. Jeżdżąc większą część życia rodzinnym Peugeotem, szybko nie przyzwyczaisz się do sportowego Lamborghini. Co prawda może i szybciej dojedziesz do celu, ale masz większe prawdopodobieństwo na kraksę. Kraksę bolesną i niezwykle kosztowną.

***

David Moyes podjął się karkołomnego zadania. Wziął na barki ogromną presję. Presję, jakiej nigdy nie uświadczył i którą zna tylko obserwacji. Na szczęście dla niego, od początku obdarzono go dużym zaufaniem. Świadczy o tym sześcioletni kontrakt, którego długość jest ewenementem w dzisiejszym futbolu. Mając do tego błogosławieństwo wciąż bardzo liczącego się w strukturach Fergusona oraz poparcie sprawującego w szatnio rządy dusz Ryana Giggsa. Mając takie fundamenty, mało prawdopodobne wydaje się zatem zwolnienie Szkota przed co najmniej trzecim sezonem. By do tego doszło, United musiałoby zaliczyć degrengoladę zahaczającą o Championship. Jeśli pierwszy, przejściowy zdaje się, sezon 50-letni trener zakończy z chociaż jednym trofeum – wtedy powoli będzie można mówić o dobrym wyborze. Coś przecież musi w nim być. Nieprzypadkowo już 15 lat temu Alex ferguson właśnie u pracowitego rodaka z  Bearsden widział swojego asystenta. Po latach spotykają się , lecz na innej stopie. Jako odchodzący mistrz i przychodzący kandydat na czempiona.

TOMASZ GADAJ

Pin It