Przed sezonem nikt się nie spodziewał, że Wisła aż do 12. kolejki będzie niepokonana. Pogromcą drużyny Franciszka Smudy, został Zawisza. I od razu trzeba zaznaczyć, że zwycięstwo gospodarzy było w pełni zasłużone, a Biała Gwiazda stanowiła dla nich tylko tło.
***
Zawisza – Wisła 3:1
Herold Goulon 59′, Michał Masłowski 68′, Luis Carlos 87′ - Łukasz Garguła 38′
Zawisza: Wojciech Kaczmarek - Igor Lewczuk, Paweł Strąk, André Micael, Sebastian Ziajka - Jakub Wójcicki, Hérold Goulon, Kamil Drygas ( Michał Markowski 90′), Michał Masłowski, Luís Carlos - Vahan Gevorgyan (Sebastian Dudek 90′). Trener Ryszard TARASIEWICZ.
Wisła: Michał Miśkiewicz - Paweł Stolarski, Marko Jovanović, Arkadiusz Głowacki, Gordan Bunoza - Emmanuel Sarki (Patryk Fryc 82′), Michał Chrapek (Patryk Małecki 74′), Ostoja Stjepanović, Łukasz Garguła, Rafał Boguski (Wilde-Donald Guerrier 61′) – Paweł Brożek. Trener Franciszek SMUDA.
Żółte kartki:
Ziajka, Masłowski, Drygas – Bunoza, Małecki.
Czerwone kartki:
Michał Masłowski (90. minuta, Zawisza, za drugą żółtą) – Gordan Bunoza (58. minuta, Wisła, za drugą żółtą).
Sędzia: Paweł Raczkowski
***
Delicja meczu. Mieliśmy napisać, że delicją meczu była akcja Wisły przy bramce na 1:0, ale wtedy Zawisza przeprowadził jeszcze lepszy atak. Kontra przy bramce na 3:1 to był majstersztyk. A to, co zrobił Luis Carlos z zawodnikami Wisły, powinno się pokazywać wszystkim trenerom, którzy zabraniają piłkarzom dryblować.
Ale akcję bramkową Wisły też warto zobaczyć.
Zakalec. Gordan Bunoza. Zawodnik Białej Gwiazdy dostał głupią czerwoną kartkę i pogrzebał szanse Wisły na wywiezienie z Bydgoszczy choćby punktu.
Smaczek. Kolejne spotkanie w tej kolejce, w którym drużyna tracąca bramkę jako pierwsza – wygrała. Tak było w Kielcach i Zabrzu, a teraz w Bydgoszczy. W każdym tych spotkań było sporo emocji i całkiem niezła gra. Nie wiemy tylko, czy nasze wrażenia są spowodowane tęsknotą za ekstraklasą po przerwie reprezentacyjnej, czy po prostu oglądaliśmy trze dobre mecze.
Nasz wróżba. Porażka z Zawiszą, to początek zjazdu Wisły. Nie jakiegoś spektakularnego, ale takiego na szóste, siódme miejsce.