Co to był za wieczór, co to były za emocje! Właśnie za takie chwile kochamy Ligę Mistrzów. Chyba nikt nie spodziewał się, że w obu dzisiejszych ćwierćfinałach gra o wszystko toczyć się będzie aż do ostatnich sekund…
Borussia Dortmund – Real Madryt 2:0 (2:0)
1:0
– Reus 24′
2:0
– Reus 37′
Bardzo rzadko możemy oglądać spotkania, w których Real nie dominuje. Jeszcze rzadziej, kiedy nie istnieje prawie w ogóle. A tak właśnie wyglądała większość pierwszej połowy. Przez pierwszy kwadrans obie drużyny pokopały trochę piłkę, a później przyszedł karny – obroniony przez Weidenfellera. Di Maria przy strzale się nie popisał i uderzył tak, że jeżeli tylko bramkarz wyczuje intencje, to bez problemu taki strzał broni. I Roman to zrobił. To był moment, w którym gospodarze rozpoczęli szturm na połowę „Królewskich”. I co najważniejsze – skuteczny szturm.
Wystarczyło siedem minut, aby Marco Reus przypomniał sobie, jak dobrym jest piłkarzem. Pokonał Cassilasa pierwszy raz. Później drugi. Gdzieś tam Lewandowski próbował wyłuskać karnego – bezskutecznie. Podsumowując pierwszą połowę: była szybka. Szkoda tylko, że na jedną bramkę. Nie wiemy jak Wam, ale nam dziwnie oglądało się tak słaby Real… Wychodząc na drugą połowę, zadanie drużyny Kloppa było proste: strzelić co najmniej jedną bramkę i doprowadzić do dogrywki. Jakie były wytyczne dla zespołu Ancelottiego nie wiemy, ale mogło chodzić o to, żeby nie skompromitować się jeszcze bardziej niż w pierwszej odsłonie spotkania. I ruszyli… Akcja za akcją. W porównaniu do pierwszej połowy, „Królewscy” zaczęli się nawet zapuszczać w pole karne Waidenfellera. To jednak na nic. Zdecydowanie lepsze sytuacje mieli piłkarze z Signal Iduna Park. Czasem nawet, Mkhitaryan miał setkę, ale jak z pod ziemi wyrósł przed nim słupek i obronił zamiast Casillasa.
Bardzo szybkie tempo drugiej połowy nie dało nam jednak bramek. Ostatecznie Borussia po bardzo dobrych zawodach odpada z tej edycji Ligi Mistrzów. Niestety, Lewandowski i spółka nie strzelili tak jak Chelsea – przynajmniej jednego gola na wyjeździe. To co jednak trzeba oddać zespołowi niemieckiemu, to zawziętość. Dzisiaj brakowało już chyba tylko szczęścia. Fortuna postanowiła wybrać Real Madryt.
Gdzieś tam w kraju nad Wisłą, blisko rok temu, Roberta okrzykiwano mianem herosa. Tego, który pogrążył wielki Real. Podobno nic dwa razy się nie zdarza…
PAWEŁ WILAMOWSKI
* * *
Chelsea – PSG 2:0 (1:0)
1:0
– André Schürrle 32′
2:0
– Demba Ba 87′
Przed meczem z PSG, mimo dwubramkowej straty, Jose Mourinho tryskał optymizmem. Zresztą czemu się dziwić. Przez ostatnie jedenaście lat, siedem razy poprowadził swoje zespoły do półfinału elitarnych rozgrywek nigdy nie odpadając w ćwierćfinale. Niestety dla kibiców PSG dziś znowu Mourinho poprowadził swój zespół do półfinału.
Już od samego początku mecz toczony był w szybkim tempie. Paryżanie pasywni, delikatnie cofnięci czekali, by skontrować i przesądzić o losach dwumeczu, a Chelsea z grającym na szpicy Samuelem Eto’o raz za razem próbowała zagrozić bramce strzeżonej przez Salvatore Sirigu. Póki zdrowie pozwoliło to na boisku szarpał Hazard, potem z przodu pierwsze skrzypce grał Oscar, który swoimi dryblingami sprawiał rywalom wiele problemów. Próbował Lampard, próbował Luiz, ale nadzieję The Blues zbudził ten, którego na boisku jeszcze według planów Mourinho nie powinno być. Po pierwszej połowie Chelsea była bramkę od awansu i zasłużenie prowadziła.
W drugiej części spotkania odżyło PSG. Paryżanie zaczęli grać z większym zaangażowaniem, wreszcie atakowali rywali na ich połowie, a Chelsea dalej grała swoje, systematycznie zwiększając tempo rozgrywania akcji. Jedna, druga poprzeczka i po Stamford Bridge poniósł się pomruk niedowierzania. Upragniona bramka padła pod sam koniec. Ale to nie ją zapamiętamy po tym meczu. W pamięciach kibiców pozostanie szaleńczy rajd radości Mourinho.
Znowu na szczególną uwagę zasługuje świetna postawa pomocy Chelsea. Bez wątpienia to tam ulokowana jest cała siła prowadzonej przez Mourinho drużyny. To nie tylko nadawanie tempa akcjom, ale również ciężka, systematyczna praca w defensywie dzięki której łatwiej narzucić rywalom swój styl gry. Po stronie gości zaś bohaterem jednostka. Salvatore Sirigu grał pewnie, nie popełnił żadnego błędu i kilka razy ratował z opresji swoich kompanów.
Mało brakowało, a dzisiejsze zwycięstwo miałoby dla niebieskiej części Londynu posmak goryczy. The Blues wygrali zasłużenie i awansowali do czwórki najlepszych europejskich drużyn. Szkoda PSG, ale że niewykorzystane sytuacje się mszczą wiemy nie od dziś. Francuski potentat musi czekać kolejny rok na zawojowanie Starego Kontynentu…