Faryd Mondragon z perspektywy ławki patrzył na Andresa Escobara przecinającego dośrodkowanie Johna Harkesa i pakującego piłkę do własnej bramki w meczu z gospodarzami mundialu w 1994 roku. Z Rene Higuitą rywalizował o miejsce w wyjściowym składzie reprezentacji. Carlos Valderrama pewnie nie raz swoją czupryną zasłaniał mu widok nadlatującej futbolówki. Chyba nikt nie umiałby powiedzieć więcej o najnowszej historii kolumbijskiej piłki niż 43-letni bramkarz, który właśnie został najstarszym graczem, który kiedykolwiek wystąpił w rozgrywkach o mistrzostwo świata. Historii naznaczonej tragediami i pozasportowymi skandalami. Ale Mondragon wciąż jest w trakcie pisania ostatniego rozdziału swojej kariery, być może tego najpiękniejszego. Duża w tym zasługa Jose Pekermana, niegdyś taksówkarza i sprzedawcy lodów, dziś szkoleniowca jednego z kandydatów do medalu mistrzostw świata.
- Pekerman? A kto to jest? – pytał po ogłoszeniu jego nominacji na szkoleniowca argentyńskiej kadry legendarny Luis Carlos Menotti, trener mistrzów świata z 1978 roku. – On przecież w życiu nie trenował seniorskiej drużyny. Jak, do diabła, ma poprowadzić reprezentację na mundialu?! – wtórował mu Diego Maradona. Choć objęcie reprezentacji Albiceleste proponowano Pekermanowi już po mundialu 1998, wtedy odmówił. Dał się przekonać sześć lat później. Miał już wówczas 55 lat i zerowe doświadczenie w pracy z seniorskimi drużynami. Do tego czasu był znany głównie jako znakomity trener młodzieży – z argentyńską kadrą U-21 trzykrotnie zdobywał mistrzostwo świata. Karierę szkoleniową rozpoczął relatywnie późno, bo wcześniej sam próbował piłkę kopać. Raczej z marnym skutkiem. Mając 29 lat, po kolejnej kontuzji stwierdził, że czas poszukać innych źródeł utrzymania. Jak bolesne może okazać się przejście ze świata futbolu do codziennej rzeczywistości wiedzą nie takie tuzy jak on. Podejmował się każdej roboty, pracując m.in. jako taksówkarz w Buenos Aires, cały czas planując powrót do futbolu, tyle że już w innej roli.
Kolumbijczykom niby trafiło się niezwykle utalentowane pokolenie, ale czas uciekał a wyników brakowało. W eliminacjach do mistrzostw świata w RPA zajęli siódme miejsce. Na dziesięć drużyn. Te do brazylijskiego mundialu rozpoczęli przeciętnie, od czterech punktów w trzech meczach. Standardowo, winny był trener, Leonel Alvarez, który pożegnał się z posadą. Niestandardowo, działacze federacji stwierdzili, że czas przestać promować kolumbijską myśl szkoleniową i następcą Alvareza został pierwszy od ponad trzydziestu lat szkoleniowiec z zagranicy.
Z prezesem kolumbijskiej federacji Luisem Bedoyą, Pekerman po raz pierwszy spotkał się w grudniu 2011 roku w Miami. Od ponad dwóch lat był bez pracy i mimo że krążyły plotki o jego szansach na objęcie reprezentacji Australii albo Japonii, to tylko w sferze plotek pozostały. Z Bedoyą dogadał się szybko. Sfrustrowani brakiem wyników Kolumbijczycy potrzebowali nowego spojrzenia kogoś z zewnątrz, a sfrustrowany Pekerman potrzebował pracy i możliwości odkucia się za niepowodzenia z mundialu w Niemczech.
Media w Kolumbii takim wyborem zachwycone nie były. Wszyscy spodziewali się raczej kogoś, kto samym nazwiskiem postawi do pionu grupę niezdyscyplinowanych piłkarzy. Wybór Pekermana przyjęto z lekkim rozczarowaniem. Najłagodniejsze tytuły prasowe mówiły o zatrudnieniu „przecenianego Argentyńczyka”, który jedyną przygodę z reprezentacyjnym futbolem skończył na ćwierćfinale mistrzostw świata w 2006 roku, choć apetyty w Buenos Aires były wówczas o wiele większe.
W dwa lata optyka jego postrzegania zmieniła się o 180 stopni. – Nie możemy już w tym momencie kreślić planów na przyszłość i zastanawiać się, co tu możemy osiągnąć. Przed nami jeszcze jeden mecz grupowy – mówił Argentyńczyk tuż po wygranej jego drużyny z Wybrzeżem Kości Słoniowej, które zapewniło Kolumbii awans do kolejnej fazy mistrzostw. Pekerman stara się studzić gorące kolumbijskie głowy i tonować nastroje, ale przychodzi mu to z trudem. Ale jak może być inaczej, skoro prowadzona przez niego ekipa rozbiła swoich grupowych rywali, awansując do 1/8 finału z kompletem zwycięstw i bilansem bramkowym 9:2?
- Pekerman przede wszystkim potrafił dotrzeć do kolumbijskich piłkarzy, wpajając im mentalność zwycięzców – o argentyńskim szkoleniowcu pisał Juan Arango z „The Telegraph”. Trudno się z nim nie zgodzić. To nie było tak, że nagle znikąd pojawiła się w Kolumbii superzdolna generacja piłkarzy, a Pekerman miał szczęście, że dostał szansę z nią pracować. Odwrotnie. W dużej mierze trzon kolumbijskiej kadry stanowią piłkarze obecni w niej od lat. W ostatnim meczu eliminacji mistrzostw świata w RPA, 15 października 2009 roku, przeciwko Paragwajowi, „Cafeteros” zagrali w składzie: Ospina – Zapata, Cordoba, Armero – Aguilar, Guarin, Marin, Anchico – Ramos, Falcao, Martinez. Po pięciu latach siedmiu z nich nadal stanowi o sile kolumbijskiej reprezentacji, nie wliczając do tego grona kontuzjowanego Falcao.
Dla tej generacji piłkarzy brazylijski turniej może być ostatnią szansą na reprezentacyjny sukces. Bo choć wysyp ciekawych kolumbijskich piłkarzy mieliśmy na europejskich boiskach stosunkowo niedawno, to większość z nich nie trafiała na Stary Kontynent jako wschodzące gwiazdy. Wycenianego dziś na 30 mln euro Jacksona Martineza FC Porto ściągnęło do siebie dwa sezony temu, gdy ten miał 26 lat. Jego rówieśnik, dziś snajper Sevilli, Carlos Bacca, też pojawił się w Europie w 2012 roku, kiedy Club Brugge przelało za niego 1,5 mln euro na konto kolumbijskiego Atletico Junior. Adrian Ramos przez pięć sezonów tułał się z berlińską Herthą między pierwszą a drugą Bundesligą, dopiero w wieku 28 lat zapracowując sobie na transfer do czołowego klubu ligi (od lipca będzie zawodnikiem Borussii Dortmund).
Podobnie rzecz ma się z obrońcami. Kapitanem zespołu i ostoją kolumbijskiej defensywy jest 38-letni Mario Yepes, a obok niego biegają piłkarze, którzy też lata młodości mają już dawno za sobą – 28-letni Cristian Zapata i Pablo Armero plus o rok od nich starszy Juan Zuniga.
Pekerman musiał więc zebrać całą tą wesołą gromadkę i przemówić im do rozsądku. Przekonać do tego, że mogą stworzyć zgraną ekipę, która może sporo osiągnąć. Między doświadczonych reprezentantów wpuścił trochę świeżej krwi z Jamesem Rodriguezem i Juanem Cuardado na czele. I ta mieszanka zadziałała. Piłkarze uwierzyli swojemu trenerowi i stanęli za nim murem, mimo że ten nie boi podejmować się trudnych i kontrowersyjnych decyzji. W ataku reprezentacji pewne miejsce ma nie któraś z wymienionych wyżej gwiazd, a 29-letni Teofilo Gutierrez, napastnik River Plate, który jedyny sezon w Europie rozegrał kiedyś w tureckim Trabzonsporze. Na ławce turniej zaczynał też Freddy Guarin, zawodnik Ineru i jeden z najbardziej rozpoznawalnych kolumbijskich piłkarzy. W jego miejsce grał klubowy kolega Dominika Furmana z Tuluzy, Abel Aguilar.
Argentyński szkoleniowiec udowadnia właśnie, jak dużo dla drużyny znaczy dobry i mądry trener. Taki, który potrafi rozpoznać potrzeby swoich piłkarzy i taktykę dostosować do ich potencjału, a nie do swojego widzimisię. Do wybuchowej dotychczas szatni wszedł facet z jajami, wyłożył swoją wizję futbolu a piłkarze mogli się dostosować albo nie. Ci kolumbijscy pomysły Pekermana kupili. Skorzystały obie strony, które dziś zapowiadają walkę o medal mistrzostw świata, a po tym co dotychczas pokazali wydaje się, że wcale nie muszą stać na straconej pozycji. Znam taką jedną szatnię, która nie może doczekać się podobnego trenera. Takiego, który potrafiłby zbudować w niej swój autorytet, niezależnie od tego czy spotkałby tam wartą 40 mln euro wschodzącą gwiazdę światowego futbolu, czy faceta po czterdziestce, który doświadczył straty po zamordowanym koledze z zespołu.