Subiektywne podsumowanie kolejki – odcinek 1.

ekstraklasa_new_brand

Obejrzenie wszystkich meczów T-Mobile Ekstraklasy, w tym jednego „na żywo” jest nie lada wyczynem. Można nawet stwierdzić, że normalny człowiek nie jest w stanie dokonać.  Podjąłem się jednak tego wyzwania – z czego jestem niezwykle dumny – i swoje spostrzeżenia krótko spisałem. Zapraszam na pierwszy odcinek z serii „Subiektywne podsumowanie kolejki”.

Zagłębie – Pogoń 0:2

Miały być szybkie i pewne trzy punkty. Powtórzył się jednak koszmar z poprzedniego sezonu. Teraz jeszcze większy, bo przeżyty na własnym stadionie. Przebudowane Zagłębie miało walczyć  puchary, a potknęło się już na pierwszej przeszkodzie. Może się wydawać, że trener Pavel Hapal przesadził ze środkowymi pomocnikami – aż czterech w pięcioosobowej środkowej linii. Lubinianie znani byli z dobrej gry skrzydłami. Na Dolnym Śląsku nie ma już jednak ani Macieja Małkowskiego, ani Szymona Pawłowskiego, a pomysł z Robertem Jeżem na prawej flance to – najkrócej mówiąc – wielbłąd. Oddać jeden celny strzał w meczu z Pogonią – grającą nawet super dobrze – wielka sztuka.

„Portowcy” z kolei bardzo pozytywnie zaskoczyli – ustawieniem, konsekwencją taktyczną i grą wysokim pressingiem. To właśnie goście ze Szczecina długimi fragmentami prowadzili grę. Widać w tej drużynie rękę trenera Wdowczyka.”Wdowiec” poukładał swoje klocki − jednego przesunął tu, drugiego zamienił z tym i wszystko bardzo dobrze zaczęło funkcjonować. Do tego Akahoshi zdał sobie sprawę, że lepiej do Nakaty upodobni się grą na boisku, niż kolorem włosów.

Wisła – Górnik 0:0

Najciekawszym fragmentem tego meczu było przywitanie/pożegnanie Radosława Sobolewskiego przez wiślackich kibiców. Później było już tylko gorzej. Było niestety tak nieciekawie, że w drugiej połowie zmorzył mnie sen i na drugi dzień musiałem oglądać to „widowisko” raz jeszcze.

Górnicy powinni żałować, że z Krakowa wywieźli tylko jeden punkt. Wisła natomiast wynik ten może uznać za mały sukces. Kibice „Białej Gwiazdy” muszą się przyzwyczaić, że ich drużyna stała się „jedną z wielu” w naszej lidze. Ciekawe czy znany z umiejętności budowlanych Franciszek Smuda będzie w stanie poukładać zespół, aby ten załapał się do pierwszej ósemki. Najwierniejsi kibice twierdzą, że bez cudu się nie obejdzie…

Zawisza – Jagiellonia 0:1

Powrót do ekstraklasy po 19-letniej banicji nie wyszedł bydgoskiemu Zawiszy. Zespół kierowany przez Ryszarda Tarasiewicza nie zaprezentował cech, z których znany był XV-wieczny rycerz, którego bydgoszczanie mają w nazwie. Nie było ani odważnie, ani zbyt walecznie, ani nawet jakoś ofiarnie. Owszem, początek był obiecujący, było blisko bramki, ale to było zbyt mało. Nawet na Jagiellonie. Gospodarze wyglądali jakby byli onieśmieleni i lekko przestraszeni pierwszym meczem w TME. Można było by stwierdzić, że beniaminek płaci frycowe, ale jakoś mnie to nie przekonuję. Klub jest jak najbardziej żółtodziobem jeżeli chodzi o grę w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale piłkarze już nie. Znakomita większość graczy w kadrze Zawiszy to zawodnicy ze sporym doświadczeniem ekstraklasowym. Od takich wymaga się więcej.

Jagiellonia zagrała zdecydowanie inaczej niż za czasów Tomasza Hajty – wygrała na wyjeździe. W jej grze nie było może widać jakiegoś skoku jakościowego. Potwierdził to również trener Stokowiec, który bardzo dobrze zdaję sobie sprawę, że przed nim jeszcze sporo pracy. Ciekawa sprawa z tym albańskim napastnikiem „Jagi” Bekimem Balajem. Typ nie łapał się w Sparcie Praga, przyjechał do Polski, odbył dwa treningi i dziesięć minut po wejściu na boisko strzelił zwycięskiego gola. Taki dobry, fuks, czy liga ogórkowa?

Legia – Widzew 5:1

Uwielbiam takie historie. Nieznany szerszej publiczności 20-latek debiutuje w ekstraklasie i od razu pokazuje się z jak najlepszej strony. Dwie piękne asysty i gol spowodowały, że słychać już pierwsze porównania do Wojtka Kowalczyka. Można się było spodziewać. Młodzian wyróżnia się przeglądem pola, gra z wysoko uniesioną głową, a do tego potrafi znaleźć się w dogodnej sytuacji. Może scouting Legii nie musi już szukać wzmocnień w ataku?

Legia pokazała siłę. Mimo iż był to tylko targany wieloma problemami Widzew, to należy docenić siłę „Wojskowych”. Teoretycznie drugi skład zagrał tak, jakby walczył o życie. Cieszyć może postawa Furmana, który powoli staję się jednoosobowym „centrum dowodzenia” Legii. Również Kucharczyk nie przestaje zadziwiać. Na swoim koncie ma już trzy bramki – o jedną więcej niż w całym ubiegłym sezonie. Zdumiewające jest, jak w krótkim czasie z piłkarza niechcianego stał się liderem zespołu. Niestety, co dobre szybko się kończy – Kucharczyk nabawił się kontuzji i za szybko go nie zobaczymy.

Mimo pięciu straconych bramek trzeba łodzian pochwalić. Przeciwko legionistom zagrali otwartą piłką, nie murowali dostęp do własnej bramki całym zespołem. Stworzyli sobie kilka sytuacji, co w efekcie dało honorową bramkę. Na wyróżnienie w ekipie Radosława Mroczkowskiego zasłużył Bartłomiej Pawłowski. Pomocnik Widzewa zaprezentował kilka akcji znamionujących bardzo wysoką klasę. Bardzo prawdopodobne, że za długo w Łodzi nie zabawi. Okienko transferowe wciąż otwarte, a dobry technicznie skrzydłowy przyda się w kilku klubach. Nie tylko polskich.

Korona – Śląsk 0:0

Mnie osobiście wrocławianie zawiedli. Rozbudzone nadzieje po pucharowym meczu pozwalały sądzić, że zespół sympatycznego trenera z Czech będzie prezentował ładny, skuteczny futbol. Nic bardziej mylnego. Niestety potwierdziło się, że czwartkowy rywal z Czarnogóry był bardzo, ale to bardzo słaby.

Korona zagrała na własnym przyzwoitym poziomie. Niestety nie miał kto zastąpić kontuzjowanego Korzyma, a tym samym nie miał kto strzelić bramki. Ale sytuacje do tego były. Kielczanie mogą się czuć nieco oszukani – sędzia linowy niesłusznie odgwizdał spalonego, kiedy Sierpina wychodził na czystą sytuację. No cóż, pierwsza kolejka – pierwsza wpadka sędziowska.

Cracovia – Piast 2:3

Tu się działo. Najlepsze spotkanie kolejki. W sumie wpadło pięć goli, a mogło paść drugie tyle. Piłkarze beniaminka z Krakowa imponowali techniką, grą krótkimi podaniami, a czasem wręcz swoistą tiki-taką. Brakuje tam jednak centymetrów i kilogramów, co było widać przy stałych fragmentach gry. Nie ma tam kto poprzestawiać przeciwnika czy wygrać jakieś siłowe starcie. Co więcej krakowianie mieli sporo pecha – słupek, poprzeczka, strzał Nowaka w maliny, czy sytuacją z ręką Matrasa. Choć trzeba przyznać, że sędzia raczej nie popełnił błędu. Piłkarze „Pasów” są sami sobie winni, że nie ugrali nawet „oczka”.

Piast zaprezentował to, co potrafi najlepiej, czyli stałe fragmenty gry i ostre wrzutki ze skrzydeł. Idealnie ułożona noga Podgórskiego, silny i szybki Zbozień, dobrze grający głową Jurado – to wystarczyło do ugrania kompletu punktów w Krakowie. Chociaż końcówka meczu musiała trenerowi Broszowi przyprawić kilka siwych włosów. Ogólnie gliwiczanie zagrali bardziej dojrzale i zaprezentowali do bólu prostą piłkę. To może się podobać.

Ruch – Lech 1:1

Ciężko oglądało się spotkanie w Chorzowie. Wydawało się, że lechici bez problemów ograją Ruch, ale zabrakło determinacji. Najpierw różnicę zrobił Ubiparip, a potem nic się nie działo, aż do ładnego uderzenia Malinowskiego. Już na samym starcie Lech traci do Legii punkty. Trener Rumak wyglądał na bardzo niepocieszonego. Trudno się dziwić.

Lechia – Podbeskidzie 2:2

Matsui. Daisuke Matsui. W jego ruchach widać, że liznął kiedyś poważnej piłki. No właśnie, kiedyś. Widać, że szybkość i dynamika już nie ta, ale jego kreatywność, przegląd pola i technika są ponadprzeciętne. Co więcej, oglądając ten mecz z wysokości trybuny prasowej miałem wrażenie, że Ljuboja wcale nie wyjechał z Polski. Japończyk w barwach Lechii nie dość, że lubuje się w zagraniach „piętką” − podobnie jak Serb, to jeszcze ma podobną manierę machania rękami w geście niezadowolenia. Ogólnie Matsui do momentu strzelenia bramki wyglądał na bardzo niepocieszonego – może zdał sobie sprawę w co się wpakował?

32-latek pochodzący z Dalekiego Wschodu niewątpliwie będzie wzmocnieniem ekipy trenowanej przez Michała Probierza. Kłopot jednak w tym, że sam Japończyk nie wystarczy. Problemem Lechii – jak i większości polskich drużyn – jest brak skutecznego napastnika i solidnego lewego obrońcy. Adam Duda zaprezentował się beznadziejnie, nie lepiej Grzelczak, a przesunięty na lewą obronę Oualembo miał spore problemy. Kongijczyk zawalił krycie przy pierwszej bramce oraz miał ciężką przeprawę z dynamicznym Olkiem Jagiełło. Na plus Christopherowi należy oczywiście zaliczyć asystę przy drugiej bramce Lechii.

Podbeskidzie miało sporo szczęścia, że z Gdańska wywiozło punkt. Przez większość meczu prezentowali się raczej słabo. Wiadomo jednak, że nie liczą się wrażenia artystyczne, tylko to co w sieci.

Jakub Kowalewski

Pin It