W naszym wspominkowym cyklu wracamy do Anglii, do której poza dzisiejszym duetem wędrować będziemy jeszcze co najmniej dwukrotnie. Ale skupmy się na tym co jest tu i teraz. A jest ciekawie i na dobrą sprawę stricte w zamyśle „Starego, dobrego wina”, bo dziś przypomnimy Wam o piłkarzach, o których głośno przestało już być kilka lat temu. Zapraszamy na pamiętną dwójkę z Chelsea: Eidur Gudjohnsen-Jimmy Floyd Hasselbaink.
Holender urodził się w 1972 roku i uprzedzając początek kolejnego akapitu, jest starszy od Gudjohnsena o sześć lat. Swoją seniorską karierę zaczynał w ojczyźnie, mając 18 lat został zawodnikiem drugoligowego Telstar. Po zaledwie pół roku gry w tym klubie, został ściągnięty przez nieco poważniejszą holenderską firmę, jednak wówczas również występującą w Eerste Divisie - AZ Alkmaar. W czerwono-białych barwach spędził kolejne dwa i pół roku, w czasie których nie błyszczał jednak skutecznością – w 46 meczach zdobył tylko 5 bramek. W 1995 roku został więc zwolniony przez klub i na dwa następne sezony trafił do Portugalii: najpierw grał w Campomaiorense, następnie w Boaviście, gdzie występował obok Nuno Gomesa. Już w pierwszym sezonie w nowym otoczeniu spisywał się nieźle, strzelając dla spadkowicza 12 goli w 31 spotkaniach. A już w kolejnym, grając w klubie z Porto strzelał jak na zawołanie, i to zarówno w kraju, jak i w Pucharze UEFA. Wynik 23 goli w sezonie pozwolił Hasselbainkowi myśleć o jeszcze poważniejszym klubie. I w 1997 roku Holender na dwa lata trafił do angielskiego Leeds United, dla którego przez dwa lata występów nastrzelał 42 gole, zostając też w tym czasie królem strzelców Premier League. Hasselbaink nie był jednak typem piłkarza przywiązanego do barw klubowych. Odrzucił on bowiem nowy kontrakt zaproponowany przez Leeds i w 1999 roku został sprzedany do Atletico Madryt, w którym jednak występował… tylko przez rok. Po władowaniu 35 goli w ciągu roku kupiła go Chelsea, wykładając za Holendra sumę rzędu 15 milionów funtów.
Gudjohnsen w 1994 roku zaczął występować w miejscowym Valur Reykjavik, w którym jednak nie zabawił za długo. Jednak nie ma się co dziwić, Eidur miał wówczas 16 lat i by się rozwijać musiał trafić do nieco porządniejszego zespołu, gwarantującego mu stały progres. Tak też się stało i w 1995 roku Islandczyk przeszedł do holenderskiego PSV, w którym w ataku występował wówczas Brazylijczyk Ronaldo. Okresu spędzonego w Eindhoven, „IceMan” nie może wspominać jednak najlepiej – 15 meczów i 3 gole, to wynik, który mógłby satysfakcjonować napastnika w ciągu jednej rundy, nie dwóch sezonów. Po serii kontuzji, PSV w 1996 roku zdecydowało się z niego zrezygnować, a Gudjohnsen wrócił do Islandii, gdzie przez następny rok grał dla KR Reykjavik. Choć grał to też za duże słowo, bo przez problemy ze stawem skokowym w tamtym czasie na boisku pojawiał się zaledwie sześciokrotnie. Kolejne dwa lata to już dla Eidura czas zdecydowanie bardziej korzystny. 21 goli na zapleczu Premier League w barwach Boltonu zapewniły mu w 2000 roku transfer do Chelsea, która, by ściągnąć do siebie Islandczyka, sięgnęła do kieszeni po 4,5 miliona funtów.
Obaj zawodnicy spotkali się więc w Londynie w tym samym czasie. W Chelsea wówczas nie działo się najlepiej, drużyna nie mogła przebić się do ścisłej czołówki, mimo bardzo dużej siły rażenia w ataku – poza ściągniętą dwójką, na Stamford Bridge grali jeszcze Gianfranco Zola i Tore Andre Flo. W kadrze „The Blues” występowali wtedy tacy piłkarze jak Frank Leboeuf, Marcel Desailly czy Jesper Gronkjaer, jednak nie gwarantowali oni wówczas oczekiwanych przez fanów z zachodniej strony Londynu sukcesów. W nowym klubie lepiej radził sobie Holender, który we wszystkich 35 meczach, w których brał udział, wychodził w pierwszym składzie Chelsea. Hasselbaink w tamtym sezonie strzelił aż 23 bramki, został królem strzelców Premier League i był zdecydowanie najskuteczniejszym piłkarzem drużyny kierowanej przez Claudio Ranieriego. Gudjohnsen zagrał 29 razy, dość często wchodził z ławki, ale mimo to zdołał strzelić 10 goli, okazując się drugim, zaraz po Hasselbainku snajperem w klubie. „The Blues” sezon 2000/01 ukończyli dopiero na szóstym miejscu w tabeli, gwarantującym im tylko Puchar UEFA.
W kolejnym roku, na Stamford Bridge trafili Frank Lampard, Emmanuel Petit, Boudewijn Zenden i William Gallas. Same gorące nazwiska, ale mimo to, nie dały one wymiernych efektów, bo Chelsea wciąż spisywała się słabo. Premier League ponownie zakończyła na szóstej pozycji, w Pucharze UEFA odpadła już w II rundzie i przegrała finał FA Cup. „The Blues” wciąż dysponowali jednak bardzo dobrą dwójką napastników – Hasselbaink ponownie wsadził 23 gole, zaś Gudjohnsen, który ustabilizował swoją rolę w zespole, dołożył kolejne 14 trafień. Obaj zanotowali też po kilka asyst, ale mimo tego ich klub znów musiał przełknąć gorycz porażki i próbować szczęścia w lidze rok później.
W sezonie 2002/03 słabiej zaczął spisywać się Hasselbaink, autor tym razem tylko jedenastu goli dla Chelsea (i jednej samobójczej). Holender niezmiennie miał jednak bardzo pewne miejsce w składzie „The Blues” w odróżnieniu do „IceMana”, od którego częściej zaczął grać najskuteczniejszy wówczas spośród wszystkich Zola. Eidur aż piętnastokrotnie pojawiał się na boisku z ławki, ale strzelił 10 bramek w sezonie, czyli wynik na swoim stałym, niezłym poziomie. Chelsea indywidualnie znów odpuściła Puchar UEFA przegrywając z
jakimiś Norwegami
Viking FK już w I rundzie tych rozgrywek. Ale w Premier League w końcu zaczęła spisywać się nieco lepiej, finiszowała bowiem na czwartym miejscu z niewielką stratą do trzeciego Newcastle. Wizja występów w Champions Leage jawiła się więc fanom „The Blues” bardzo obiecująco.
I podopieczni Claudio Ranieriego do upragnionej fazy grupowej LM awansowali, ale w międzyczasie w klub zainwestował Roman Abramowicz, a z Londynem pożegnali się m. in. Zola, Zenden czy bramkarz Ed de Goey. O sile zespołu mieli stanowić pozyskani za miliony funtów Scott Parker, Adrian Mutu, Damien Duff, Juan Sebastian Veron, Joe Cole, Claude Makelele czy Hernan Crespo. Konkurencja w zespole zrobiła się więc ogromna, a miejsc na boisku niestety nie przybyło. Mimo to wciąż nieźle radził sobie Hasselbaink, autor trzynastu goli w lidze i siedemnastu w całym sezonie. Za jego plecami plasowali się Crespo i Lampard, a trzynastoma trafieniami na koncie mógł w tamtym roku chwalić się Eidur Gudjohnsen. Nowa Chelsea sezon w lidze ukończyła tuż za plecami Arsenalu, a w Lidze Mistrzów doszła aż do półfinału, w którym jednak nie dała rady Monaco. Efekty działalności Abramowicza były więc widoczne gołym okiem, ale 32-letni Hasselbaink nie doświadczył dłużej kolejnych sukcesów z „The Blues” dzięki działalności rosyjskiego miliardera. Latem 2004 roku Holender pożegnał się ze Stamford Bridge, trwale rozdzielając nasz tytułowy duet.
Gudjohnsen dwa kolejne lata spędził jeszcze w Chelsea, z którą zdobył dwa mistrzostwa Anglii, ale dla której strzelił wtedy tylko 19 goli. Mimo to, za 12 milionów euro został pozyskany przez Barcelonę, w której miał zająć miejsce Henrika Larssona. Eidur liczył się z tym, że w Hiszpanii będzie tylko rezerwowym i… tak też się stało. Przez trzy lata występów w drużynie z Katalonii, Islandczyk najczęściej wchodził na plac z ławki i strzelił w sumie 18 bramek. Jednak to właśnie w Barcelonie „IceMan” wygrał niemal wszystko, co tylko się dało: ligę, puchar krajowy, Ligę Mistrzów oraz Superpuchary Europy i Hiszpanii. W sezonie 2009/10 Eidur grał przez pół roku dla Monaco, po czym został wypożyczony do Tottenhamu, gdzie jednak wiodło mu się równie słabo, jak we Francji. W rozgrywkach kolejnych zaliczył niewiele znaczące epizody dla Stoke i Fulham. W 2011 roku trafił do AEK Ateny, gdzie też kariery nie zrobił. Od ubiegłego sezonu gra w Belgii, najpierw w barwach Cercle Brugge, a następnie Club Brugge. Tam spisuje się już nieco lepiej, łącznie w CV za rok 2012/13 mógł sobie wpisać bowiem 10 goli. Aktualnie Gudjohnsen wciąż gra w Club Brugge, a jego klubowym kolegą jest Waldemar Sobota.
Jimmy Floyd Hasselbaink po odejściu z Londynu pozostał na Wyspach i przez dwa kolejne lata grał dla ligowego średniaka, Middlesbrough. W „Boro” szło mu naprawdę dobrze, Holender miał już 33 lata, a mimo to w ciągu dwóch sezonów potrafił ustrzelić dla swojej drużyny 33 gole na wszystkich frontach. W 2006 roku Hasselbaink przeszedł do Chartlon Athletic, w którym zdecydowanie spuścił z tonu – przez rok dla spadkowicza zdołał zdobyć zaledwie 4 bramki i po krótkim okresie spędzonym w „The Addicks” po raz kolejny, ostatni już, zmienił otoczenie. W sezonie 2007/08 był podstawowym napastnikiem występującego w Championship Cardiff City, dla którego zdobył siedem goli w lidze, dokładając do tego dziesięć ostatnich podań. W 2008 roku Holender zdecydował o zakończeniu piłkarskiej kariery i rozpoczęciu tej trenerskiej. 28 maja bieżącego roku został szkoleniowcem występującego na co dzień w drugiej lidze belgijskiej Royal Antwerp FC.
W reprezentacji Islandii Gudjohnsen zadebiutował jako szesnastolatek, w spotkaniu przeciwko Estonii zmieniając po przerwie… swojego 34-letniego ojca, Arnora. Eidur od lat jest podstawowym zawodnikiem swojej drużyny narodowej, w której występuje po dziś dzień. W zakończonych we wtorek eliminacjach do brazylijskiego mundialu, Islandia wywalczyła drugie miejsce w grupie E, dzięki czemu zagra w barażach o wejście do turnieju. Gudjohnsen do tej pory zagrał w 76 meczach kadry i strzelił w nich 24 gole.
Z kolei Hasselbaink swoje największe sukcesy strzeleckie odnosił w czasach, gdy do ataku reprezentacji Holandii pretendowali Ruud van Nistelrooy, Roy Makaay, Patrick Kluivert czy Dennis Bergkamp. Stąd też nie mogą nas przesadnie dziwić słabe statystyki Jimmy’ego z kadry – zaledwie 23 mecze i 9 goli. Hasselbaink z Holandią brał udział w MŚ 1998, gdzie jednak był tylko rezerwowym, a także partycypował w eliminacjach na mundial 2002 oraz Euro 2004. Ostatni raz w reprezentacji zagrał 20 listopada 2002 roku w wygranym przez „Oranje” meczu z Niemcami, w którym to Jimmy strzelił nawet bramkę.
Choć Hasselbaink z Gudjohnsenem nie byli duetem na miarę Del Piero z Trezeguetem czy Cole’a z Yorkiem, to i tak warto było przypomnieć sobie ich kariery. Wszak ten pierwszy dwukrotnie został królem strzelców Premier League, zaś drugi – mimo pozycji podwieszonego napastnika – również był bramkostrzelny i jeszcze kilka lat temu sporo mówiło się o nim za sprawą występów w Barcelonie. Takich duetów jak ten dzisiejszy, tzn. odnoszących nieco mniejsze sukcesy i grających ze sobą krócej niż 10 lat było zdecydowanie więcej niż tych topowych. I nimi, w swoim czasie też się zajmiemy. Ale na razie pochylmy się jeszcze nad Gudjohnsenem i Hasselbainkiem. Zasłużyli.
WIKTOR DYNDA
fot. sportingheroes.net