Tekstem o Filippo Inzaghim – co prawda dość nieświadomie, bo ten pomysł wpadł nam do głowy dopiero po publikacji – zaczęliśmy na FootBarze nowy cykl. Cykl, w którym zajmiemy się przypominaniem zawodników nieco zapomnianych, tych, którzy swoje 5 minut przeżywali na przełomie XX i XXI wieku i tych, których historie – także my, chętnie sobie przypomnimy. Czasem – tak jak choćby dziś, zamiast pojedynczych nazwisk zajmiemy się legendarnymi duetami. Na pierwszy ogień idzie zabójcza dwójka z Manchesteru United, Andy Cole i Dwight Yorke.
Dłużej w zespole „Czerwonych Diabłów” grał Andrew, znany wszystkim jako Andy, Cole. Do United przychodził w 1995 roku jako gwiazda Newcastle, w barwach którego przez półtora roku zdołał nastrzelać 55 bramek w 70 meczach! Nic więc dziwnego, że sir Alex Ferguson zdecydował się sprowadzić Anglika na Old Trafford, wykładając za niego na stół 7 mln funtów. Ten odwdzięczył mu się już w swojej debiutanckiej rundzie, strzelając w lidze aż dwanaście bramek w osiemnastu meczach. Młodszym kibicom uświadomimy, że były to tak zamierzchłe czasy, kiedy w barwach United występował jeszcze m. in. rosyjski pomocnik Andrei Kanchelskis czy urodzony w 1967 roku Paul Ince. Manchester sezon skończył wówczas na drugim miejscu w tabeli, o punkt ustępując ówczesnemu mistrzowi, Blackburn Rovers.
Kolejne dwa lata w United były dla Cole’a nieco słabsze, pozostawał on bowiem w cieniu Erica Cantony i Ole Gunnara Solskjaera. Swoje jednak zrobił, bo w tym okresie strzelił łącznie 20 bramek we wszystkich rozgrywkach, co było wynikiem może nie tyle dobrym, co poprawnym. W tym również czasie na tron Premier League powróciły „Czerwone Diabły”, które jednak po dwóch zwycięstwach z rzędu, w sezonie 1997/98 znów przegrały finisz ligi o jeden punkt, tym razem nie z Blackburn, a z Arsenalem. W tym też sezonie do United w miejsce Cantony z Tottenhamu przyszedł Teddy Sheringham, w swoich początkach na Old Trafford ustępujący jednak pola Cole’owi, który po raz kolejny imponował skutecznością zarówno na krajowym, jak i europejskim podwórku, zdobywając w sumie 24 bramki.
W tym czasie, jego późniejszy partner, Dwight Yorke reprezentował barwy Aston Villi. Trynidadczyk spędził w tym klubie aż 9 lat i w 232 meczach strzelił 73 gole, z czego aż 52 w ciągu ostatnich czterech sezonów.
Losy naszych bohaterów związały się ze sobą w sezonie 1998/99, kiedy to Yorke, za około 17 mln €, trafił na Old Trafford. Od samego początku, ich współpraca na boisku wyglądała znakomicie. Obaj, poza wyśmienitą skutecznością imponowali wyszkoleniem technicznym, a to, z jaką łatwością sami wypracowywali sobie sytuacje, jest wręcz niesłychane. Gdy po strzale jednego, bramkarz wypluwał piłkę lub ta odbijała się od poprzeczki czy od słupka, natychmiast dopadał do niej ten drugi i pakował do siatki. Razem stali się najskuteczniejszym duetem w Premier League, strzelając łącznie 35 bramek (Yorke został królem strzelców), a doliczając do tego FA Cup i Ligę Mistrzów, ich licznik zatrzymał się na 52 golach. Poza tym, obaj mogli też popisać się imponującą liczbą asyst, przeważnie serwując to ostatnie podanie swojemu partnerowi z ataku. Ich zrozumienie i pewność siebie na boisku najlepiej odwzorowuje ta bramka, strzelona Barcelonie na Camp Nou, zupełnie ośmieszająca defensywę „Blaugrany”.
Sezon ten dla Manchesteru zakończył się wyśmienicie, bo potrójną koroną. „Czerwone Diabły” znów triumfowały w Premier League, w finale FA Cup ograli Newcastle, a ich łupem padło również Champions League, po dramatycznym finałowym boju z Bayernem. Szkoda, że w tym meczu do siatki nie trafił ani Cole ani Yorke, a pałeczkę bohaterów w tamtej chwili przejęli Sheringham i Solskjaer. Zdaniem wielu, drużyna Manchesteru z sezonu 1998/99 była najsilniejsza w historii, a w jej składzie, poza wspomnianymi już napastnikami byli wtedy m. in. bracia Neville, Irwin, Butt, Stam, Giggs, Schmeichel, Keane, Scholes czy Beckham. Właśnie dośrodkowania tego ostatniego przyniosły United sporo bramek, a wykorzystywane były głównie przez – a jakże, Dwighta Yorke’a.
Kolejny rok, mimo bardzo pewnego zwycięstwa w rozgrywkach Premier League, był już dla zespołu Fergusona mniej pomyślny. Przegrany Superpuchar z Lazio, porażka w ćwierćfinale LM z Realem i dopiero trzecie miejsce w grupie Klubowych Mistrzostw Świata, nie mogły sprawić, by sezon 99/00 był dla Man Utd tak udany, jak poprzedni. Ale nasz tytułowy duet, w porównaniu z poprzednim rokiem spisywał się równie dobrze. W lidze Yorke strzelił 20, a Cole 19 goli, dokładając do tego dorobku jeszcze kilka trafień na arenie międzynarodowej.
Niestety, dwa ostatnie lata tej dwójki w barwach Manchesteru były już zdecydowanie gorsze. Najpierw grali mniej kosztem Sheringhama i Solskjaera, a rok później postacią numer jeden obok Norwega w ataku Manchesteru został Ruud van Nistelrooy. W efekcie, Cole i Yorke przez dwa lata strzelili łącznie 28 goli, co jest wynikiem poprawnym, choć dalekim od ideału. Dla porównania, Holender, w samej tylko lidze, przez rok tych trafień miał 23.
W połowie sezonu 2001/02 Old Trafford opuścił Cole i trafił do Blackburn, gdzie w piętnastu meczach rundy wiosennej strzelił aż 9 goli. Za pół roku dołączył do niego Yorke, który swą barwną przygodę z Man Utd zakończył całkowicie nieudanym sezonem. W rozgrywkach 2002/03, i Yorke i Cole w barwach „Rovers” spisywali się całkiem nieźle, w bądź co bądź przeciętnej drużynie strzelając w sumie 15 bramek i gwarantując jej tym samym szóste miejsce w tabeli Premier League. Rok później bramkowy wynik udało się powtórzyć, ale głównie za sprawą Andy’ego Cole’a, autora aż jedenastu goli w lidze.
Niestety, z upływem czasu Blackburn szło coraz słabiej, czego efektem były przenosiny Anglika na rok do Fulham, gdzie po dwunastu strzelonych golach, za 5,5 miliona euro trafił do Manchesteru City. W tym czasie jego kolega z Trynidadu staczał się w barwach „Rovers”, z początkiem 2005 roku, na pół sezonu ostatecznie lądując w Birmingham, w którym jednak zdołał wpisać się na listę strzelców zaledwie dwukrotnie.
W sezonie 2005/06 Cole, w barwach „Citizens” sprawował się nieźle, bo w wieku 34 lat strzelił 9 bramek w Premier League, stając się tym samym najlepszym strzelcem drużyny. Yorke w tym okresie występował w Sydney FC, dla którego – głównie przez kontuzje, zagrał tylko w ośmiu meczach, zdobywając w nich pięć goli. Kolejne lata, to już niestety dla obojga tylko zjazd i oczekiwanie na koniec kariery. Cole tułał się po wypożyczeniach, występując w ostatnich latach swojej przygody z piłką w barwach Portsmouth, Birmingham, Sunderlandu, Burnley i ostatecznie Notthingam Forest, a przez trzy lata strzelił łącznie marne 10 bramek. Z kolei Dwight Yorke trzy ostatnie sezony swojej kariery spędził w barwach Sunderlandu (przez pół roku, jesienią 2007 grając jeszcze razem z Cole’m, jednak z mizernym skutkiem), trafiając w tym okresie tylko sześć razy.
W swoich reprezentacjach, zdecydowanie ważniejszą rolę odgrywał Yorke, jednak należy wziąć poprawkę na to, że w kadrze Trynidadu i Tobago miał zdecydowanie mniejszą konkurencję, niż Andy Cole w Anglii. W efekcie, przez 20 lat (z przerwami) gry w drużynie narodowej, Dwight strzelił 19 goli w 72 występach, grając m. in. w zespole pod wodzą Leo Beenhakkera na MŚ w 2006 roku. Cole zaś, przez siedem lat zdołał ugrać tylko piętnaście meczów w reprezentacji Anglii, do bramki trafiając tylko raz, w spotkaniu z Albanią.
CZYTAJ TAKŻE: ODCINEK #1. FILIPPO INZAGHI
Możemy tylko przypuszczać, że Manchester United, takiego duetu napastników długo mieć nie będzie, tym bardziej w dobie wymierającego ustawienia 4-4-2. Nie umniejszając geniuszu Wayne’owi Rooney’owi, Anglik nie tworzył takiego poziomu ani z van Nistelrooyem, ani tym bardziej z van Persiem. I mimo, że Cole i Yorke prawdziwymi gwiazdami w duecie byli tak naprawdę tylko przez dwa sezony, to swoimi bramkami i akcjami, zdążyli już przejść do historii futbolu. Do historii, która mimo wielu późniejszych niepowodzeń, bliźniaczo podobnych strzelców zapamiętała z ich jak najlepszej strony.
fot. sportingheroes.net
WIKTOR DYNDA