Zapowiadali się smakowicie. Mieli strzelać gole, asystować, bronić. Jak nikt dotąd. Talenty z czystej wody. Wszyscy się nimi zachwycali, pomagali, wspierali. A oni? Wiele nie robili. Brali, co życie dawało. Garściami, jak wcześniejsze pokolenia. Ale w końcu zatrzymali się i zorientowali, że coś nie gra. To oni nie grali. Siadali na ławkę, smutki topili w alkoholu. Sen skończony, zanim na dobre się zaczął… Ruszamy z nowym cyklem na łamach FootBaru. Co czwartek przedstawiać Wam będziemy sylwetki piłkarzy, którzy z różnych przyczyn nie wypalili. Dziś czas na Radosława Matusiaka.
Gdy jesienią 2006 roku zdobywał bramki w swoich pierwszych meczach w reprezentacji Polski, zabawiając się w Brukseli z będącym wówczas u szczytu kariery Danielem van Buytenem, zachwycała się nim cała Europa. Niestety, pięć minut sławy Matusiaka trwało w rzeczywistości tylko pół roku, bo po transferze do włoskiego potentata, kariera „Radomatu” wyraźnie pikowała. Dziś ma zaledwie 32 lata, a ostatni mecz rozegrał 6 maja 2012 roku.
Wyczekiwany gol w ekstraklasie
Jego ojcem jest Janusz Matusiak, prezes łódzkiego SMS-u, do którego Radek uczęszczał jako nastolatek. W wieku 17 lat przeniósł się do ŁKS-u, w którym zadebiutował w 2000 roku. 4 występy młodziana nie uchroniły jednak klubu przed degradacją do ówczesnej II ligi, ale mimo spadku, zdecydował się on na pozostanie w Łodzi. Na zapleczu ekstraklasy pozostał jeszcze przez dwa sezony, w czasie których mimo wielu występów, bramkarzy rywali pokonywał sporadycznie. Pod koniec 2001 roku pojawiły się pogłoski o zainteresowaniu piłkarzem przez belgijski Royal Charleroi, gdzie był nawet na testach, ale ostatecznie z przenosin do Jupiler League nic nie wyszło. Jesienią 2002 roku Matusiak został za to wypożyczony do Szczakowianki Jaworzno, ale po jedenastu występach w I lidze i zerowym bilansem bramkowym, wiosną wrócił do Łodzi. W ŁKS-ie występował do końca sezonu, w pół roku strzelając 3 gole w 14 meczach. TUTAJ czytajcie o dramacie byłej gwiazdy ŁKS-u.
W kolejnym roku Matusiak wrócił na ekstraklasowe boiska jako piłkarz Wisły Płock, ale i w barwach „Nafciarzy” nie doczekał się debiutanckiej bramki w najwyższej klasie rozgrywkowej. W przeciągu całego sezonu zaliczył co prawda 14 występów, ale aż 13 razy wchodził na boisko z ławki. Sezon kolejny, 2004/05, okazał się dla Matusiaka przełomowy, trafił on bowiem do GKS-u Bełchatów, gdzie na zapleczu ekstraklasy strzelił 10 goli i walnie przyczynił się do awansu bełchatowian o klasę wyżej. W niej zaliczył całkiem udany sezon, w ciągu którego zdołał strzelić 11 goli zapewniając swojej drużynie spokojne miejsce w środku tabeli. Raz wyróżnił się jednak in minus. W marcu 2006 roku popisał się niezbyt rozsądną wypowiedzią, kiedy po porażce z Legią, na łamach Canal+ zasugerował, że klub ze stolicy korumpuje sędziów. Zakończone na piątym miejscu klasyfikacji strzelców rozgrywki Matusiak kończył jednak w dobrym humorze, tym bardziej, że do klubu wpłynęło za niego pięć ofert, w tym trzy z zagranicy. „Radomatu” nie zdecydował się jednak na odejście z Bełchatowa, co więcej przedłużył z GKS-em swoją umowę o kolejny rok.
„Na stole leżały oferty z Francji, Anglii, Włoch czy Rosji”
Sezon 2006/07 rozpoczął z wysokiego C – trzy gole po czterech kolejkach i powołanie na mecze eliminacji EURO 2008 pod wodzą nowego trenera kadry, Leo Beenhakkera. W reprezentacji zadebiutował 6 września w spotkaniu z Serbią, w którym na dzień dobry wpisał się na listę strzelców. Rosnąca forma i wysoka skuteczność zaowocowały kolejnymi powołaniami do kadry, a już w październiku piłkarz zapowiadał odejście z Bełchatowa i chęć spróbowania swoich sił zagranicą. W listopadzie wygrał nam jeszcze wspomniany mecz z Belgią, kiedy z dziecinną łatwością przepchnął Daniela van Buytena i zdobył zwycięską bramkę. Jesień w ekstraklasie zakończył z dziewięcioma trafieniami na koncie i łatką odkrycia polskiej piłki, snajpera na lata i – mimo 25 lat na karku – ogromnego talentu. Pisało się o nim dosłownie co pięć minut – a to miał trafić do Legii, a to do Newcastle, nagle zainteresowanie wyraziło Lens, a za moment w grę wchodziło już Chievo, Aston Villa czy CSKA Moskwa. W styczniu Matusiak miał iść do Fulham za 2,3 miliona funtów, a do Palermo wybierać się nie zamierzał. Ostatecznie wylądował w klubie z Sycylii za ok. 2 miliony euro, stając się jednym z najdroższych polskich piłkarzy w historii, mimo że ten kierunek stanowczo odradzał mu jego ówczesny trener, Orest Lenczyk.
- Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przeskakuję z Bełchatowa do jednej z najlepszych lig świata. To nie będzie łatwe. Tym bardziej że przy bardzo wysokich średnich umiejętnościach włoskich obrońców napastnicy nie mają tam łatwego życia. Ale to nie musi być regułą. Szewczenko w Milanie radził sobie bardzo dobrze, a gorzej mu idzie w Chelsea. We Włoszech gra się technicznie, a mnie to odpowiada. (…) Na stole leżał jeszcze kontrakt z francuskim Valenciennes. Aston Villa chciała mnie wypożyczyć na rok. Miałem propozycje z Sochaux, Dinama Zagrzeb, rosyjskiego Saturna Ramienskoje, jakiegoś klubu tureckiego, którego nazwy nawet nie pamiętam, bo była niepoważna. Brałem pod uwagę to, co chcę jeszcze w życiu osiągnąć. Uznałem, że jestem gotowy do wyjazdu.
Na początku lutego Matusiak zdobył kolejną bramkę w reprezentacji, tym razem w towarzyskim meczu ze Słowacją, a pod koniec tego miesiąca, gdy „okres ochronny” dla niego już minął, zadebiutował w Serie A. W meczu z Milanem pojawił się na boisku w 68. minucie, ale przez ponad 20 minut zdołał dotknąć piłki zaledwie… 3 razy. Kilka dni później ponownie wszedł z ławki, tym razem w starciu z Messiną, a w następnej kolejce – w obliczu absencji jego rywali do miejsca w ataku – miał wyjść w pierwszym składzie przeciwko Fiorentinie. Uraz wykluczył jednak Polaka z gry w tym meczu, a otrzymaną szansę wykorzystał 20-letni wówczas Edinson Cavani, który w debiucie wbił „Violi” bramkę. Jak się później okazało, rywalizację z Urugwajczykiem przegrał na dłuższy czas, bo do ławki rezerwowych Palermo „Radomatu” był przyspawany przez dwa miesiące. Swojego trzeciego i zarazem ostatniego występu w Serie A polski napastnik doczekał się 13 maja, kiedy w meczu z Ascoli wyszedł w pierwszym składzie i strzelił jedną z bramek. W spotkaniu tym doznał jednak urazu i do końca sezonu już nie zagrał.
Zjazd na samo dno
Latem okazało się, że Matusiak nie ma przyszłości w Palermo i musi odejść. Konkretnych ofert jednak brakowało, a dopiero pod koniec sierpnia pojawiła się opcja holenderska. Najpierw co prawda nic nie wyszło z przenosin do AZ Alkmaar, ale kilka dni później Heerenveen wyłożyło za Polaka 3 miliony euro. Radek, mimo niewielu występów w 2007 roku wciąż miał jednak miejsce w reprezentacji, która walczyła o awans na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy. W Eredivisie zadebiutował 15 września, ale i z nią żegnał się zaledwie po pół roku pobytu z zaledwie jednym golem na koncie. Zimą miał wrócić na wypożyczenie do Bełchatowa, gdzie gotów był grać nawet za darmo, ale jak przyznał po latach – wówczas go tam nie chciano, bo był na tę drużynę za dobry. Ostatecznie wypożyczyła go krakowska Wisła, która w ataku miała wówczas Pawła Brożka, Dudu, Andrzeja Niedzielana, Rafała Boguskiego i Grzegorza Kmiecika. Mimo to na początku swojej przygody z „Białą Gwiazdą” grał całkiem sporo, ale sezon zakończył z zaledwie jednym golem w ośmiu meczach. Tuż przed rozgrywkami EURO 2008 trener reprezentacji, Leo Beenhakker, mówił, że Matusiak wygląda tragicznie i nie zabrał strzelca trzech goli w eliminacjach na turniej.
Kolejne sezony to tylko ciąg dalszy upadku „Radomatu”. Latem 2008 roku piłkarz rozwiązał kontrakt z Heerenveen i aż do grudnia pozostawał zawodnikiem bez klubu. Wówczas związał się z pierwszoligowym Widzewem, deklarował chęć powrotu do reprezentacji, ale w Łodzi przez ponad pół roku zagrał w siedmiu meczach i – jak to miał w zwyczaju – zdobył w nich jedną bramkę, w derbowym meczu z ŁKS-em. W sierpniu 2009 przeszedł do Cracovii, gdzie przez półtora roku zdobył osiem bramek, a przygodę z Krakowem zakończył w drużynie rezerw, do której został przesunięty za naruszenie wizerunku klubu. Przez cały 2011 rok był piłkarzem greckiego Asteras Tripolis (4 mecze), a wiosną 2012 ponownie grał w Widzewie, tym razem już w ekstraklasie. W dziesięciu meczach strzelił – tak, tak – jednego gola.
Barwne życie
Poza karierą sportową, o Matusiaku sporo mówiło się także z powodów pozaboiskowych. Swego czasu, piłkarz był częstym gościem kasyn, a jak mówi Marek Koźmiński „w jeden dzień potrafił przegrać gigantyczne sumy”. „Radomatu” w wywiadach przekonywał jednak, że nie ma problemu z hazardem. W rozmowach z dziennikarzami – gdy jeszcze nie był z nimi skłócony – podkreślał także swoją słabość do win, co po czasie często odbijało mu się czkawką, gdy słabszą dyspozycję czy brak formy tłumaczono jego problemami z alkoholem. W czasie pobytu w Grecji miewał niesnaski ze swoim klubem związane z poważnymi zaległościami finansowymi, a już po zakończeniu kariery, zdaniem „Faktu” prowadził samochód pod wpływem alkoholu. Po latach zawodnik przyznał, że jako dziecko marzył o sławie, rozpoznawalności i udzielaniu wywiadów, ale „w praniu” okazało się, że media czyhają na każdą okazję, by zniszczyć zawodnika, który im czymś podpadł.
Dziś pisze dla serwisu weszlo.com i aktywnie prowadzi swoje konto na Twitterze. Właśnie z tego jest najbardziej znany. Nie z błyskotliwych akcji, pięknych bramek i kreatywnych zagrań. W wieku 32 lat Radosław Matusiak jest piłkarskim emerytem, mimo że siedem lat temu ogromna kariera stała przed nim otworem i mógł przebierać w ofertach niczym w warzywach w lokalnym spożywczaku. Niestety, jego wybór okazał się niesłuszny i zamiast podbijać serca kibiców na nowej ziemi, mówi się o nim jako o największym transferowym niewypale ostatnich lat. Jednak w porównaniu z poprzednimi bohaterami naszego cyklu, Matusiak wyróżnił się czymś więcej niż prostym kopnięciem piłki w Łęcznej czy Wodzisławiu. Jego goli z Serbią i Belgią, prędko bowiem nie zapomnimy.
WIKTOR DYNDA
fot. Łukasz Grochala, widzewiak.pl
***
Spalony kotlet. Igor Sypniewski
Spalony kotlet. Sebastian Szałachowski