Zapowiadali się smakowicie. Mieli strzelać gole, asystować, bronić. Jak nikt dotąd. Talenty z czystej wody. Wszyscy się nimi zachwycali, pomagali, wspierali. A oni? Wiele nie robili. Brali, co życie dawało. Garściami, jak wcześniejsze pokolenia. Ale w końcu zatrzymali się i zorientowali, że coś nie gra. To oni nie grali. Siadali na ławkę, smutki topili w alkoholu. Sen skończony, zanim na dobre się zaczął… Kolejny odcinek unikatowego cyklu FootBaru. Co czwartek przedstawiać Wam będziemy sylwetki piłkarzy, którzy z różnych przyczyn nie wypalili. Dziś na talerz wędruje jeszcze ciepły Marcin Klatt!
Sezon 2005/2006 Legia rozpoczęła niemrawo. Po dwóch bezbramkowych remisach próżno było szukać ekspertów, którzy widzieliby pozytywy w grze zespołu ze stolicy. Pozytyw znalazł się sam, podczas meczu w Bełchatowie. Marcin Klatt zaliczył klasycznego hat-tricka i przywrócił Legię na ścieżkę zwycięstw. Niestety, był to pierwszy, a zarazem ostatni taki „wybryk” Klatta w koszulce warszawskiego klubu.
Kujawiaczek jeden…
Marcin Klatt pochodzi ze sportowej rodziny. Jego ojciec Wojciech był profesjonalnym graczem hokeja na trawie, a później prezesem piłkarskich klubów Kujawiaka Włocławek i Zawiszy Bydgoszcz. Matka, Renata, czynnie uprawiała koszykówkę. Jak większość młodych chłopaków, mały Marcin interesował się piłką nożną. W wieku 8 lat rodzice zaprowadzili go do szkółki Lecha Poznań, gdzie był wyróżniającą się postacią. Po 10 latach ciężkich treningów udało mu się dotrzeć na szczyt, czyli do pierwszego zespołu „Kolejorza”. Na miesiąc przed osiemnastymi urodzinami trener zrobił mu wyśmienity prezent i pozwolił na debiut w ekstraklasie. W sumie dostał w Lechu siedem szans, ale zawsze był zmiennikiem. Kiedy przed startem nowego sezonu działacze z Poznania chcieli przedłużyć kontrakt ze swoim wychowankiem, ten nie zgodził się na 5-letnią umowę. Zarząd grzecznie dał mu do zrozumienia, że nie jest na tyle dobrym piłkarzem, żeby dyktować warunki i przygoda Klatta w Lechu dobiegła końca. Kolejnym przystankiem w jego karierze stał się Włocławek, gdzie reprezentował barwy Kujawiaka. W związku z tym, że jego ojciec był prezesem, miał pewne miejsce w składzie, ale i w pełni wykorzystał otrzymaną szansę. W 33 meczach trafił do siatki rywali 13 razy i wzbudził zainteresowanie wielu klubów w Polsce. W międzyczasie ojciec wykorzystywał wszystkie swoje kontakty, żeby jego syn stał się wielkim piłkarzem. Klatt pojechał nawet na testy do Fulham i Southampton, ale nie zwrócił na siebie uwagi brytyjskich działaczy.
Kulminacyjny hat-trick
Nadeszło lato 2005. Po znakomitym sezonie w Kujawiaku, Klatt nie narzekał na brak zainteresowania. Chciały go Cracovia, Korona i Legia, ale w mediach padła informacja, że jego ojciec jest po słowie z trenerem Groclinu. Legia dopięła jednak swojego i za 250 tysięcy euro ściągnęła do Warszawy bramkostrzelnego piłkarza. Miał być następcą Marka Saganowskiego, który odszedł do ligi portugalskiej. Następcą był, ale czy godnym? W swoim trzecim meczu z „elką” na piersi błysnął klasycznym hat-trickiem w Bełchatowie.
Wydawało się, że przed 20-letnim napastnikiem świetlna przyszłość, ale… ktoś chyba odciął mu później dopływ do prądu. Kilka dni po swoim historycznym wyczynie zadebiutował w europejskich pucharach grając przeciwko FC Zurich, ale niczym się nie wyróżniał. Nadszedł październik, początek końca marzeń Klatta o wielkiej karierze. w 7. minucie meczu z Zagłębiem zerwał więzadła krzyżowe w kolanie i musiał na pół roku odłożyć korki i piłkę do szafy. Utalentowany napastnik wrócił do gry dopiero w pod koniec rundy wiosennej i nie przekonywał do siebie nowego trenera – Dariusza Wdowczyka. Wraz z Legią na koniec sezonu świętował zdobycie mistrzostwa Polski, ale były to jego ostatnie chwile w klubie z Łazienkowskiej. Do Warszawy sprowadzeni zostali Elton Brandao i Michal Gottwald, a dla wracającego po kontuzji Klatta zwyczajnie nie było miejsca. Na wypożyczenie wychowanka „Kolejorza” zdecydowała się Korona Kielce zabezpieczając się możliwością pierwokupu. TUTAJ czytaj o zmarnowanej karierze Radosława Matusiaka!
Panie władzo, ale ja nie wiem co się stało…
W złocisto-krwistych barwach udało mu się rozegrać zaledwie trzy mecze. Pod koniec sierpnia tak hucznie świętował zakończenie wakacji, że aż wjechał nocą swoim peugotem 307 w ogrodzenie. Wypadek był dosyć przerażający, a jego samochód ugrzązł w metalowym płocie. Poszedł więc do domu się wyspać i dopiero rano rozmawiał z policją, która zbadała go alkomatem. Wynik był oczywisty: 1 promil. Klatt utrzymywał jednak, że wypił dwa piwa po powrocie do domu, a podczas jazdy był trzeźwy. Koniec końców, pod zarzutem stłuczki i zostawienia auta bez powiadomienia odpowiednich służb zawodnik wyleciał z Korony. W swoim zespole nie widziała go także Legia, a więc musiał na nowo szukać sobie klubu.
Kierowca twierdzi, że nie mógł wyjechać, bo auto się zakleszczyło. Zostawił więc samochód i poszedł do domu. Było to około godziny drugiej w nocy.
Oficjalny komunikat Policji
(Hydro)odbudowa
Klatt od nowa rozpoczął dramatyczną dla niego drogę o powrót do piłki na najwyższym poziomie. Legia sprzedała go za śmieszne pieniądze do Hydrobudowy Bydgoszcz, która była spadkobierczynią Kujawiaka. Kiedy wydawało się, że Marcin Klatt spokojnie odbuduje formę na zapleczu ekstraklasy i wróci, klub z Kujaw ogłosił upadłość. Po wiośnie spędzonej na bezrobociu i treningach z drużyną Pogoni Szczecin spróbował swoich sił w ŁKS-ie Łódź. Trzeba przyznać, że szło mu bardzo dobrze, ale w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy. W dorosłej lidze nie strzelił ani jednego gola, a szans miał sporo – 18. TUTAJ czytaj o upadku Marcina Smolińskiego.
Kolejnym przystankiem dla „Klacika” był Poznań. Niestety, nie wrócił do swojego Lecha, a podpisał kontrakt z rywalem zza miedzy, czyli Wartą. Początkowo raził nieskutecznością, ale pod koniec sezonu 2008/2009 zaczął znów trafiać do siatki. Bardzo chciał wskoczyć z powrotem na najwyższym poziom i przez większość wakacji jeździł w poszukiwaniu nowego klubu. Zainteresowanie było spore, 2. Bundesliga, Pogoń, Jagiellonia i znów Korona. Ostatecznie sezon rozpoczął w Warcie, gdzie do stycznia wypełnił swój kontrakt i dołączył do szczecińskiej Pogoni. Jak mu szło? Podobnie jak w ŁKS-ie. W sparingach zachwycał, a jak przychodziło do poważnych meczów o punkty nie trafiał nawet w stuprocentowych sytuacjach. Mało tego, doznał ponownie kontuzji więzadeł i jego kariera wisiała na włosku. Wrócił, ale w Pogoni nie mieli już do niego cierpliwości. Został wysłany na wypożyczenie do swojego byłego klubu, Warty Poznań i do Szczecina już nie wrócił.
Kiedyś miał potencjał, żeby grać w reprezentacji Polski. Dziś Marcin jakościowo znacznie odbiega od ekstraklasy. Dla dobra zespołu uznałem, że nie ma sensu trzymać go w szerokiej kadrze.
Trener Pogoni – Artur Skowronek
Dla Klatta było to spore zaskoczenie, ale nie należał on do konfliktowych piłkarzy i bez większych problemów, ale z niesmakiem opuścił miasto portowe i wrócił do Poznania.
Na wypożyczeniu nie gra się łatwo. Sądziłem jednak, że po powrocie do Pogoni otrzymam szansę podjęcia rywalizacji. Niestety, dostałem polecenie poszukania sobie nowego klubu, w dodatku mam trenować indywidualnie.
Marcin Klatt
Obecnie trwa jego tułaczka po pierwszoligowych boiskach. Po mało udanej rundzie w barwach Warty zmienił klub na Kolejarz Stróże. 8 marca 2014 o godzinie 12 zadebiutuje w koszulce nowej drużyny w ramach 19. kolejki pierwszej ligi.
GRZEGORZ ZIMECKI
fot.: legionisci.com/pogon.v.pl
***
Spalony kotlet. Igor Sypniewsk i
Spalony kotlet. Sebastian Szałachowski
Spalony kotlet. Marcin Smoliński
***