Zapowiadali się smakowicie. Mieli strzelać gole, asystować, bronić. Jak nikt dotąd. Talenty z czystej wody. Wszyscy się nimi zachwycali, pomagali, wspierali. A oni? Wiele nie robili. Brali, co życie dawało. Garściami, jak wcześniejsze pokolenia. Ale w końcu zatrzymali się i zorientowali, że coś nie gra. To oni nie grali. Siadali na ławkę, smutki topili w alkoholu. Sen skończony, zanim na dobre się zaczął… Co czwartek przedstawiać Wam będziemy sylwetki piłkarzy, którzy z różnych przyczyn nie wypalili. Dziś czas na Krzysztofa Króla. Byłego gracza Realu Madryt, a dziś zawodnika Piasta Gliwice i gwiazdy… „Rozmów w Toku”.
Gdy kilka lat temu przechodził do trzeciej drużyny Realu Madryt, w Polsce mówiło się, że pozycja lewego obrońcy w reprezentacji Polski - na której od bardzo dawna mamy deficyt – w końcu zostanie solidnie obsadzona. Dla większości z nas bowiem nie miało znaczenia, że Król nie zaliczył nawet jednego treningu z pierwszym zespołem „Królewskich” – Real to Real, prędzej czy później z tego chłopaka musi być porządny grajek. Ale niestety, urodzony w Wodzisławiu Śląskim zawodnik zasłynął bardziej ze swoich idiotycznych wypowiedzi i stwarzania wizerunku osoby mającej problem z oceną rzeczywistości, niż ze swoich boiskowych dokonań. W skrócie – mitoman i celebryta, a dopiero w następnej kolejności piłkarz.
Krzysztof Król, razem z Kamilem Glikiem i Szymonem Matuszkiem, którzy powędrowali z nim do Madrytu, karierę zaczynał w Wodzisławskiej Szkole Piłkarskiej, z której w 2005 roku odszedł do Amiki Wronki. Pod wodzą Macieja Skorży nie udało mu się jednak zadebiutować w ekstraklasie i wiosną 2006 roku został odsunięty do drugiej drużyny. Latem zmienił więc otoczenie i przeszedł do Groclinu Grodzisk Wielkopolski, w którym przez pół roku na boiskach ekstraklasy spędził… 8 minut. W międzyczasie Król zagrał również na nieudanych dla Polski mistrzostwach Europy U19.
Ale po rundzie jesiennej tego sezonu stało się coś, co jest prawdopodobne mniej więcej tak samo jak zobaczyć elegancko ubranego Leo Messiego. Król, razem z dwoma wspomnianymi wcześniej kolegami trafił do Realu Madryt C, co jak się później okazało, było przełomowym momentem w jego karierze, mimo że nie posunęło jej do przodu w żaden sposób. Po pół roku gry w tej drużynie piłkarz trafił do młodzieżowej drużyny „Królewskich”, czyli Realu Madryt Castilla, mimo że latem próbowano wymienić Polaka za Roystona Drenthe z Feyenoordu. Holender ostatecznie trafił na Santiago Bernabeu, zaś Król do Rotterdamu - nie. W 2007 roku Polak wystąpił na mistrzostwach świata U20, ale jedyne czym się wyróżnił, to czerwoną kartką w pierwszej połowie wygranego meczu z Brazylią. W klubie Krzysiek stracił miejsce w składzie, bo Michela na ławce trenerskiej zastąpił Juan Carlos Mandia i po sezonie jasne stało się, że dni polskiego obrońcy w Madrycie są policzone. Król opowiadał wówczas, że to nic takiego, że nawet grając w młodzieżowej drużynie Realu zyskał więcej niż gdyby spędził ten okres w Polsce, a w wywiadach opowiadał, że zainteresowane nim są m.in. Lazio, Atalanta, Newcastle, Villareal czy Deportivo. Ostatecznie wylądował w Jagiellonii.
Ci z was, którzy nieśmiało uśmiechnęli się pod nosem poczuli jedynie przedsmak poczucia humoru, jakim dysponuje Krzysztof Król. Perypetie lewego obrońcy w Białymstoku również były bowiem bardzo ciekawe, a w bardzo interesujący sposób spuentował je prezes „Pszczółek”, Cezary Kulesza. Ale o tym za chwilę. W swoim pierwszym sezonie na Podlasiu Król zagrał łącznie 24 mecze, zaliczył też dwie asysty, więc można powiedzieć, że osiągnął wynik przeciętnego ligowca. Ale później zaczęły się schody, bo piłkarz ubzdurał sobie, że do klubu wpłynęła za niego oferta z… Palermo, ale Jaga ją odrzuciła, bo oczekiwała więcej pieniędzy. Wszystkiemu zaprzeczył oczywiście Cezary Kulesza, który twierdzi, że gdyby wpłynęła za niego jakakolwiek oferta z Włoch, sprzedano by go od razu.
Po półrocznym kryzysie w Jagiellonii, Król odszedł do USA, skąd z pomocą przyszedł mu Tomasz Frankowski. Polski piłkarz występujący wcześniej w Chicago Fire polecił temu klubowi swojego rodaka, a Amerykanie posłuchali „Franka” i ściągnęli Krzyśka do siebie. Za oceanem Król radził sobie przyzwoicie, zaliczył dziewiętnaście spotkań w Major League Soccer i zanotował dwie asysty. Krzyśkowi nie udało się co prawda zdobyć żadnej bramki na boisku, ale wiedział jak się strzela gole poza nim, i w Stanach poznał, a następnie poślubił modelkę Patrycję Mikułę, przyjaciółkę Joanny Krupy. Młodzi na wewnętrznych stronach bicepsów wytatuowali sobie swoje imiona , a swemu dziecku dali na imię Cristiano, co ponoć nie ma związku z pewnym portugalskim piłkarzem.
Czytaj również: Sensacyjny powrót. Janczyk trenuje z Legią!
Wypożyczenie do Chicago Fire nie trwało jednak wiecznie, w końcu nadszedł czas bolesnego powrotu do ojczyzny. Król wówczas wygadywał, że w USA chcieli go wykupić, ale okazał się dla nich za drogi, jednak w Białymstoku ucięto jakiekolwiek spekulacje – ze strony Amerykanów żadna oferta za niego nie wpłynęła. Jako że sezon w USA rozgrywany jest systemem wiosna-jesień, Król do Polski wrócił pod koniec roku i otrzymał zielone światło na odejście. Ze strony Śląska zabrakło jednak konkretów, a Cracovia proponowała za niego zbyt mało. Obrońca trafił więc na półroczne wypożyczenie do walczącej o utrzymanie Polonii Bytom, w której – ho ho, zagrał w sześciu meczach wiosną.
Dla przypomnienia dodajmy, że w ciągu tych wszystkich lat Król co jakiś czas w mediach przechwalał się pobytem w Realu, m.in. podczas sparingowego meczu Chicago z Milanem, gdy powiedział, że przyjazd Włochów nie robi na nim wrażenia, bo on to przecież był piłkarzem „Królewskich”.
Latem 2011 roku piłkarz podpisał kontrakt z Podbeskidziem. W czasie swojej półtorarocznej przygody w Bielsku-Białej bardziej niż ze swojej dobrej gry (dwie asysty) dał się poznać z rodzinnych kłótni na Twitterze, a także awantur z upierdliwymi sąsiadami, oskarżającymi go m.in. o oddawanie moczu z balkonu do ich ogródka. Na półmetku sezonu 2012/13 piłkarz, mimo ofert z Piasta, Serie B czy Szkocji, zdecydował się na najbardziej intratny kontrakt w mołdawskim Sheriffie Tiraspol. Król opowiadał wówczas, że to świetnie zorganizowany klub – nie gorzej od samego Realu Madryt – a do tego występujący w Lidze Europy. W Mołdawii Polak ostatecznie spędził pół roku, w trakcie którego wywalczył mistrzostwo kraju, ale na boisku pojawił się tylko dziewięć razy. Szału nie ma.
Od tego sezonu Król jest podstawowym obrońcą Piasta Gliwice. W wieku 26 lat wylądował w przeciętnym polskim klubie, mimo że jego ambicje sięgały znanych europejskich firm. Ale Krzysztof Król chyba nigdy nie był piłkarzem na miarę „internatonal level”. Oczekiwania związane z tym zawodnikiem były ogromne przede wszystkim z dwóch powodów – od kilku lat w kadrze brakuje nam klasowego lewego obrońcy, a poza tym, nie co dzień Polak ląduje w Realu Madryt. Nikt jednak nie miał tak naprawdę okazji zobaczyć, jak Król prezentuje się na żywo, ta nadarzyła się dopiero wtedy, gdy trafił do Jagiellonii. Czy możemy więc mówić o zmarnowanym megapotencjale? Raczej nie, ale o piłkarzu, który zapowiadał się niezwykle ciekawie, a skończył jak pozostali – w ekstraklasie, bez występu w dorosłej reprezentacji - na pewno.
No cóż, ale przynajmniej chłop będzie miał się czym pochwalić wnukom – przez 1,5 roku grał przecież w rezerwach Realu i poznał Jose Callejona, a także walczyły o niego czołowe kluby Europy (z tym, że pechowo wylądował w Białymstoku). To się nazywa wygranie życia. Kolejny odcinek już za tydzień. Oczywiście w czwartek…
Spalony kotlet (1). Marcin Smoliński
Spalony kotlet (2). Igor Sypniewski
Spalony kotlet (3). Sebastian Szałachowski
WIKTOR DYNDA
Fot. fc-sheriff.com, piast-gliwice.eu
Partnerem artykułu jest fanpage „Piłka nożna