Zapowiadali się smakowicie. Mieli strzelać gole, asystować, bronić. Jak nikt dotąd. Talenty z czystej wody. Wszyscy się nimi zachwycali, pomagali, wspierali. A oni? Wiele nie robili. Brali, co życie dawało. Garściami, jak wcześniejsze pokolenia. Ale w końcu zatrzymali się i zorientowali, że coś nie gra. To oni nie grali. Siadali na ławkę, smutki topili w alkoholu. Sen skończony, zanim na dobre się zaczął… Dziś czas na Igora Sypniewskiego, żyjącego dziś z matką, bez pieniędzy i wykształcenia.
***
Newsy, wywiady, reportaże, felietony – tylko na FootBarze! - POLUB nas i bądź z nami na Facebooku!
***
Kilkanaście lat temu miał wszystko, czego tylko pragnął. Grał w Panathinaikosie, strzelał bramki na europejskich boiskach (m.in. w meczu z Arsenalem), a na Old Trafford zabawiał się z Garym Nevillem. Dziś żyje na utrzymaniu matki, bez pracy, kasy i wykształcenia. Z marzeniem o założeniu szkółki piłkarskiej i zrobieniu kursu trenerskiego, na który brakuje mu pieniędzy. Nie tak to miało wyglądać…
Mieli strzelać, asystować i podbijać Europę – są na piłkarskim dnie!
Sypniewski pochodzi z łódzkich Kozin. W miejscu, w którym dorastał, abstynenci i niepalący mogą czuć się wyalienowani. Sam „Sypek” opowiadał, że pierwsze piwo wypił w wieku dziewięciu lat. Igor potrafił jednak łączyć treningi w ŁKS-ie, którego jest wychowankiem, z zabawowym życiem z kumplami, z którymi spotykał się by opijać zwycięstwa, porażki… lub by napić się ot tak, bez powodu. W łódzkim klubie zaczął grać w 1991 roku, ale swoją skuteczność potwierdzał dopiero w barwach Ceramiki Opoczno, dla której występował od 1995 roku. Z ŁKS-u łatwo się go bowiem pozbyto, bo Sypniewskiemu zdarzało się przyjść na trening pod wpływem i ogólnie sprawiał problemy wychowawcze. ( TUTAJ czytaj o wielkim upadku innego piłkarza ŁKS-u).
W Opocznie „Sypek” strzelał jak na zawołanie, co po dwóch latach pozwoliło mu na transfer do greckiej Kavali, której trenerem był wówczas Grzegorz Lato, a w pomocy biegał Leszek Pisz. W tym klubie grał jednak tylko przez pół roku, bo po siedmiu bramkach jesienią Sypniewski przeniósł się do Panathinaikosu. Tam zaopiekowali się nim Józef Wandzik z Krzysztofem Warzychą, bez których piłkarz – jak przyznaje po latach, nigdy by sobie w Atenach nie poradził. Po przybyciu do klubowego apartamentu Sypniewski obiecał sobie, że alkohol nie może zmarnować mu tej szansy, no i przez długi czas to postanowienie udawało mu się wypełniać. Co prawda wciąż pił, jednak w swoim nałogu potrafił zachować umiar. W czasie gry w Panathinaikosie nie był może najlepszym strzelcem zespołu, ale spisywał się poprawnie. Swój najlepszy występ w „Koniczynkach” zaliczył chyba 21 listopada 2000 roku, kiedy – mimo przegranej 1:3 na Old Trafford, Sypniewski pokazał się ze świetnej strony w konfrontacji z Manchesterem United.
TUTAJ czytaj dramatyczną historię upadku Ballacka!
Wiosnę 2001 Igor spędził w OFI Kreta, w którym przez pół roku głównie zawodził i postanowił wrócić do Polski. Jesienią występował dla RKS Radomsko, strzelił tam cztery bramki, zaliczył kilka fajnych występów, przez co jego osobą zainteresowała się Wisła Kraków. Niestety, pod Wawelem Sypniewski się stoczył. Zagrał sześć meczów, po czym przepadł, popadł w ciąg i do Wisły już nie wrócił. W klubie mówiono, że poza alkoholem „Sypek” ma też problemy z narkotykami i hazardem. Po sezonie znów wyjechał zagranicę, ale po dwóch meczach zagranych dla greckiej Kalithei przeniósł się do Szwecji. W przeciągu dwóch lat zwiedził tam aż trzy kluby, w Halmsatds spisywał się nawet całkiem solidnie, ale z czasem jego reputacja słabła, i w 2005 roku Sypniewski wrócił do rodzinnej Łodzi. ( TUTAJ czytaj o wielkim upadku Radosława Matusiaka – miał u stóp Europę, skończył na piłkarskim dnie).
W sezonie 2005/06 „Sypek” był pierwszoplanową postacią drugoligowego ŁKS-u. To właśnie 31-letni napastnik, swoimi golami chyba najbardziej przyczynił się do powrotu do ekstraklasy najstarszego łódzkiego klubu. Przed sezonem Sypniewski obiecywał kibicom, że w tym roku ŁKS odzyska utracone siedem lat wcześniej miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej i słowa dotrzymał. A gdy łodzianie pod wodzą Marka Chojnackiego uzyskali promocję do ekstraklasy, Sypniewski uznał misję za zakończoną i ponownie odszedł. Trener ŁKS-u o swoim najskuteczniejszym napastniku mówił wówczas w ten sposób:
- Wiedzieliśmy, że Igor ma problem z alkoholem, ale on po imprezie i tak był najlepszy na boisku. Dlatego przymykaliśmy na to oczy.
Jesienią 2006 roku był piłkarzem szwedzkiego Bunkeflo, występującego na trzecim poziomie rozgrywek, skąd jednak szybko się go pozbyto. Klub rozwiązał kontrakt z „Sypkiem” po tym, jak zatrzymano go za jazdę samochodem pod wpływem alkoholu.
Po tym incydencie ŁKS ponownie wyciągnął rękę do wykolejonego piłkarza, jednak ten, na rozmowę z działaczami klubu przyszedł nietrzeźwy. Wiosną 2007 był więc zawodnikiem bez klubu, a w maju został zatrzymany przez policję za udział w awanturze na stadionie przy alei Unii. Sypniewski wraz z innymi kibicami ŁKS-u wyrywał krzesełka z trybun i rzucał nimi w sympatyków Lecha. Oczywiście był pod wpływem alkoholu. Ale już w lipcu historia z powrotem Igora do piłki znów się powtórzyła. Ówczesny właściciel łódzkiego klubu, Daniel Goszczyński postanowił po raz kolejny wyciągnąć dłoń do Sypniewskiego i podpisał z nim kontrakt. „Sypek” szumnie zapowiadał swój powrót do futbolu, ale jego kariera z ŁKS-em skończyła się zaledwie po kilku dniach. Igor nie zagrał bowiem w sparingu z Lechem w Szamotułach, bo w tym czasie z piwem w ręku oglądał poczynania swoich kolegów z hotelowego okna. Trener łodzian, Wojciech Borecki, oczywiście nie miał innego wyjścia i czym prędzej pozbył się piłkarza z drużyny.
Później było już tylko gorzej. Pod koniec sierpnia, gdy Sypniewski był bliski rozpoczęcia treningów z Sokołem Aleksandrów, ponownie zatrzymała go policja. Tym razem za groźby po pijaku, skierowane pod adresem matki swojego dziecka. Rok później, w maju 2008, został skazany na 1,5 roku więzienia za groźby wobec swojej konkubiny oraz policjanta. W mediach mówiło się jeszcze dodatkowo, że Sypniewski znęcał się nad własną matką, ale ostatecznie ta wycofała oskarżenie. W czasie rozprawy piłkarz sprawiał wrażenie niepoczytalnego, co możecie zobaczyć pod koniec tego materiału, zrealizowanego przez ekipę „Interwencji”.
A jeszcze przed odbyciem kary, w areszcie, „Sypek” musiał się zmagać z kibicami Widzewa, o czym informował kilka lat temu w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.
- Obrażali mnie, ubliżali. Ciągle się z nimi napie…em. Całą twarz miałem w siniakach, ale nie mogłem dać się stłamsić. Łapałem różne kary, a potem klawisze, chcąc mieć spokój, faszerowali mnie psychotropami.
Po odbyciu wyroku w zakładzie w Radomiu, Sypniewski deklarował chęć powrotu do sportu. W styczniu 2010 roku miał zacząć treningi z pierwszą drużyną ŁKS-u, ale kazał dać sobie trochę czasu. W marcu w końcu się udało, trener Wesołowski opowiadał, że zawodnikom związanym z klubem należy dawać szansę, ale 36-letni piłkarz wytrzymał zaledwie osiem dni. Po tym okresie, napisał sms-a do szkoleniowca ŁKS-u o treści „Przepraszam trenerze, ale nie dałem rady.” Był to definitywny koniec Sypniewskiego z profesjonalną piłką. Później podobno trenował dzieci na jednym z łódzkich orlików, miał kolejne problemy natury psychicznej, a w styczniu tego roku udzielił „Super Expressowi” krótkiego wywiadu. Mówił w nim m.in, że nie pije od ponad roku, więc – jeśli wszystko układa się zgodnie z planem – w abstynencji wytrwał już jakieś dwa lata.
Newsy, wywiady, reportaże, felietony – tylko na FootBarze
Igor Sypniewski zagrał tylko dwa mecze w reprezentacji Polski. Poza Panathinaikosem, nie występował też w solidnych, europejskich markach, na jakie niewątpliwie umiejętnościami czysto piłkarskimi zasługiwał. Tak naprawdę w żadnym klubie, w którym grał - no może poza jednym sezonie w ŁKS-ie - nie stawał się gwiazdą, ulubieńcem kibiców. Sypniewski miał być największą nadzieją polskiej piłki, ale przepił swój talent i dziś jest na dnie. Nie ma pracy, nie może uzyskać żadnego wykształcenia, bo nie potrafi nawet potęgować. Został bez pieniędzy, na utrzymaniu matki. Wszystko miało wyglądać inaczej. Gdyby nie ten przeklęty nałóg…
Wielki upadek. Marcin Smoliński
WIKTOR DYNDA
Fot. Lks-lodz.pl