Spalony kotlet (12). Tomasz Zahorski

Zapowiadali się smakowicie. Mieli strzelać gole, asystować, bronić. Jak nikt dotąd. Talenty z czystej wody. Wszyscy się nimi zachwycali, pomagali, wspierali. A oni? Wiele nie robili. Brali, co życie dawało. Garściami, jak wcześniejsze pokolenia. Ale w końcu zatrzymali się i zorientowali, że coś nie gra. To oni nie grali. Siadali na ławkę, smutki topili w alkoholu. Sen skończony, zanim na dobre się zaczął…

Newsy, wywiady, reportaże, felietony – tylko na FootBarze! - POLUB nas i bądź z nami na Facebooku!

Wczesne lata swojej kariery Zahorski spędził w klubach o tak dźwięcznych nazwach jak Pisa Barczewo (gdzie trenerem był jego ojciec, Jerzy), Tęcza Biskupiec czy nieco bardziej znany Stomil Olsztyn, który wiosną 2006 roku zamienił na Groclin Dyskobolię. Wypożyczenie do Grodziska zaczęło się dla „Zahora” naprawdę nieźle, bo po trzech rozegranych meczach, miał on na swoim koncie dwie bramki. Co prawda do końca sezonu nie udało mu się już poprawić tego dorobku, ale spisywał się na tyle dobrze, że Groclin postanowił ściągnąć go do siebie na dłużej. ( TUTAJ przypomnij sobie stary, dobry Stomil Olsztyn).

W nowym sezonie napastnik jednak zawodził. Przegrywał rywalizację z Adrianem Sikorą i Szymonem Kaźmierowskim, a gdy w końcu otrzymywał szansę, to nie mógł znaleźć drogi do siatki rywali. Przez pół roku strzelił tylko 2 gole w Pucharze Polski, w meczu przeciwko Górnikowi Polkowice. Nic więc dziwnego, że Dyskobolia zdecydowała się wypożyczyć wciąż niedoświadczonego, mimo 22 lat na karku napastnika. Po Zahorskiego zgłosili się Górnicy z Łęcznej, w której Tomkowi wróciła skuteczność. 4 gole w 13 meczach strzelone w drużynie zajmującej dolne rejony tabeli należy traktować jako wynik co najmniej przyzwoity.

Okres wypożyczenia dobiegł jednak końca, ale Zahorski długo w Grodzisku nie pozostał. 14 czerwca 2007 r. piłkarz związał się czteroletnią umową z Górnikiem Zabrze, który za swój nabytek musiał zapłacić aż 800 tysięcy złotych. Choć początki w nowym klubie „Zahor” miał trudne, to w październiku, zupełnie niespodziewanie dostał powołanie do reprezentacji Polski. Ówczesny selekcjoner kadry, Leo Beenhakker sprawdził 23-latka w meczu towarzyskim z Węgrami, w którym na boisku pojawił się w drugiej połowie. Uskrzydlony debiutem w drużynie narodowej Zahorski po powrocie ze zgrupowania kadry nagle zaczął grać jak z nut. Najpierw gol z ŁKS-em, za chwilę kolejny z Koroną i tydzień później dwie bramki strzelone Bełchatowowi. Urodzony w Olsztynie napastnik w końcu zaczął wychodzić z cienia Dawida Jarki. ( TUTAJ czytaj o tym, jak Górnik broni się przed Europą).

Na pewno fakt, że znalazłem się w kadrze, mocno mnie podbudował, ale przecież wcześniej też miałem mnóstwo sytuacji, tylko piłka nie chciała wpadać do siatki. Teraz szczęście zaczęło się do mnie uśmiechać.

Dobre występy w lidze zaowocowały kolejnym powołaniem do kadry, tym na razem na mecze eliminacji ME 2008 z Belgią i Serbią. Zahorski w wywiadach deklarował, że zaufanie Beenhakkera go nie dziwi, w przeciwieństwie do dziennikarzy, którzy przecierali oczy ze zdumienia widząc w kadrze nowicjusza przed tak istotnymi spotkaniami. Tomek na boisko wybiegł w spotkaniu z Serbami, zmieniając w 67. minucie Kamila Kosowskiego, do którego podczas pierwszego spotkania na kadrze zwracał się per „proszę pana”. Przez nieco ponad 20 minut wyglądał całkiem solidnie, a w prasie podkreślał, że w reprezentacji chciałby zająć miejsce Macieja Żurawskiego. Rok 2007 zdecydowanie należał do niego, mimo że strzelił w nim tylko 8 goli.

Dostając powołanie czułem, że jest wielka szansa na to, aby znaleźć się na stałe w reprezentacji i robię wszystko, aby tę możliwość wykorzystać. Chciałbym zagrać z Finlandią od pierwszych minut i liczę na to, że w meczu z Czechami też dostanę szansę. I wierzę w to, że uda mi się pojechać na mistrzostwa Europy.

I z Finlandią, i z Czechami Zahorski zagrał, a miało to miejsce w lutym 2008 roku. W obu tych spotkaniach zawodnik Górnika wchodził na boisko po przerwie. Chwilę później rozgrywki wznowiła ekstraklasa, a po pierwszym meczu wiosną, Zahorski doczekał się pierwszego – i jak się później okazało ostatniego – gola w reprezentacji. Na listę strzelców wpisał się w drugiej połowie meczu z Estonią, po tym jak zmienił Marka Zieńczuka. W wywiadach, Zahorski dalej był konsekwentny – jego celem był wyjazd na EURO, a bramka strzelona Estończykom miała go do podróży do Austrii przybliżyć. W międzyczasie, 24-latek zaczął powoli odpływać i myśleć o transferze zagranicznym:

Na pewno chciałbym spróbować swoich sił w lidze angielskiej. Jeśli będę miał jakąś propozycję z klubu z wysp, na pewno będę ją rozważał. Gdybym miał wybór, najbardziej chciałbym zagrać w Chelsea lub w Manchesterze United.

Po powrocie z kadry Zahorski znów zaczął strzelanie w ekstraklasie, ale tym razem skończyło się na bramkach w dwóch, a nie w trzech kolejnych meczach. Jeszcze w marcu „Zahor” do swojego dorobku dołożył dwa kolejne gole strzelone w meczu z Odrą i stał się prawdziwym ulubieńcem kibiców z Roosvelta. Co prawda ominęło go zgrupowanie reprezentacji, ale tylko dlatego, że Beenhakker znał już jego wartość i chciał sprawdzić kogoś innego. Ustawiony na prawym skrzydle Łukasz Piszczek w starciu z USA wypadł jednak słabo. ( TUTAJ czytaj, czemu to Beenhakker był najlepszym selekcjonerem).

W kwietniu Zahorski znalazł się nie tylko w gronie 31 osób powołanych do szerokiej kadry na EURO, ale i na liście życzeń Legii Warszawa. Górnik szybko jednak oznajmił, że jego najlepszy napastnik nie jest na sprzedaż. Dwie kolejne bramki strzelone w ekstraklasie na pewno dodatkowo wzmocniły jego notowania u holenderskiego selekcjonera, który 28 maja 2008 roku – obok Macieja Żurawskiego, Euzebiusza Smolarka i Marka Saganowskiego – powołał go na finały ME. Zahorski emanował wówczas pewnością siebie:

Nigdy nie miałem przeświadczenia, że do kadry trafiłem przez przypadek. W debiucie z Węgrami zagrałem przeciętnie, ale na treningach wypadłem dobrze. Po meczu z Belgią zrobiłem kolejny krok. Nie zagrałem, ale Michał Żewłakow zaprosił mnie na piwo. Wtedy zżyłem się z grupą. Po meczu z Serbią poczułem się spełniony. Kamil Kosowski doznał w tamtym spotkaniu kontuzji, i wtedy Beenhakker zawołał mnie do siebie. Mógł postawić na kogoś innego, przecież nie graliśmy o pietruszkę, ale o utrzymanie pozycji lidera grupy. Jednak to ja dostałem szansę. Zaliczyłem asystę.

W samym turnieju zagrał jednak niewiele, bo tylko 22 minuty w ostatnim meczu grupowym z Chorwacją, a jedyne czym się wówczas zapisał w protokole meczowym, to żółtą kartką. Po EURO miał wyjechać z Polski, ale w wywiadach brzmiał raczej naiwnie – a to marzył o wyjeździe do Anderlechtu, a to odrzucił ofertę Hannoveru, a tak naprawdę dla Górnika znaczył tyle, że ten nie sprzedałby go nawet za 100 milionów euro. Od tego momentu zaczął się niesamowity zjazd Zahorskiego. W sierpniu napastnik strzelił jeszcze trzy gole w meczu kadry U23, ale były to jego nieliczne trafienia w drugiej połowie 2008 roku. Jesienią w ekstraklasie strzelił bowiem tylko raz. Do końca roku zaliczył jeszcze dwa mecze w kadrze, ale i w niej miał coraz niższe notowania.

W styczniu 2009 roku Zahorski został uznany przez czytelników portalu Weszło jako największy absurd Leo Beenhakkera, zwyciężając w głosowaniu m.in. z Pawłem Magdoniem czy Piotrem Polczakiem. Wiosną „Zahor” również grał beznadziejnie i nagle z piłkarza nie na sprzedaż, stał się postacią otwierającą listę transferową Górnika. – Rozpatrzymy każdą ofertę kupna tego piłkarza – mówił ówczesny prezes zabrzan Jędrzej Jędrych. W kwietniu trener Henryk Kasperczak odstawił go do Młodej Ekstraklasy, gdzie w pierwszym meczu nabawił się kontuzji kolana eliminującej go z reszty sezonu. 21 rozegranych spotkań, 1 617 minut na boisku i tylko jeden gol. To nie są statystyki gościa, który chwilę wcześniej miał iść do Anderlechtu.

W tamtym sezonie Górnik spadł z ekstraklasy i jak to często w takich przypadkach bywa, zaczęło się mówić o wyprzedaży części piłkarzy tego klubu, w tym rzecz jasna Zahorskiego. Napastnik nie trafił jednak do Śląska, gdzie go przymierzano, ani nigdzie indziej, bo zwyczajnie żaden polski prezes nie okazał się być takim frajerem, by kupić kontuzjowanego eksreprezentanta za kilkaset tysięcy euro. „Zahor” oczywiście został więc w Zabrzu, gdzie do gry wrócił dopiero w marcu 2010 roku. Wiosną strzelił 8 goli w 1. lidze, a Górnik powrócił do ekstraklasy.

Jesienią Zahorski, tak jak i cała jego drużyna był chimeryczny, przez pół roku strzelając cztery bramki. Zaś Górnik niezłe mecze przeplatał kompromitującymi wpadkami, takimi jak 0:4 ze Śląskiem i Widzewem. Zimą znów powrócił temat odejścia 26-latka, ale kwota 2 milionów złotych skutecznie odstraszała potencjalnych kupców, z Zagłębiem Lubin na czele. Wiosną urodzony w Olsztynie napastnik wciąż grał więc w Zabrzu, ale po kilku słabszych występach usiadł na ławce i rundę kończył z zerowym dorobkiem strzeleckim. W czerwcu Zahorski miał rozstać się z robiącym porządki Górnikiem, ale ostatecznie pozostał w nim aż do końca 2011 roku, jesienią zdobywając w ekstraklasie trzy bramki.

W styczniu kontrakt „Zahora” z Górnikiem w końcu został rozwiązany, a piłkarz trafił do niemieckiego Duisburga. Bez owijania w bawełnę śmiało można napisać, że przygoda Polaka z 2. Bundesligą zakończyła się klęską. 137 minut, zero goli i zero asyst – tak wyglądał dorobek Zahorskiego po pół roku w Niemczech. W sezonie 2012/13 napastnik z powrotem wylądował w ekstraklasie - najpierw zawodził w Jagiellonii, a potem w Górniku. W ciągu roku wystąpił w 12 meczach i zdobył w nich jedną bramkę, w międzyczasie zmagając się z problemami zdrowotnymi.

Od tego sezonu Zahorski gra w drugiej lidze rozgrywkowej w Stanach Zjednoczonych. Jest piłkarzem San Antonio Scorpions, dla którego w 14 meczach strzelił 9 goli. Jego drużyna zajęła co prawda ostatnie miejsce w tabeli NASL Championship, ale to nic – z tej ligi nie da się spaść, tak jak i bezpośrednio awansować do MLS. Ot, zwykłe kopanie piłki dla kilku tysięcy widzów bez żadnej rangi. A to wszystko za niezłe pieniądze i w słonecznym Teksasie. Żyć, nie umierać.

( TUTAJ czytaj o wielkim upadku byłej gwiazdy Legii. Próbował się odbić, a znów pije!)

Tomasz Zahorski, trochę za sprawą Leo Beenhakkera, stał się w Polsce obiektem drwin i żartów. Gdyby holenderski szkoleniowiec nie ciągnął go za uszy do kadry, nie wmawiał nam, że były piłkarz Górnika to ‚international level’, to z pewnością dziś mało kto by o „Zahorze” pamiętał. Niestety, dziś Zahorski kojarzy nam się tylko z niesamowitym upadkiem, potężniejszym nawet od tego, jaki ostatnio zalicza Tomasz Adamek. Całe szczęście, że wyjechał chociaż na tyle daleko, że nie musimy go co tydzień oglądać, a wieści o jego bramkach docierają do nas raz na kilka miesięcy. W USA go wcześniej nie znali, a w oczach tamtejszych kibiców jest gwiazdą. I niech już tak zostanie. Najlepiej do końca jego kariery.

WIKTOR DYNDA

***

POLUB nas i bądź z nami na Facebooku!

***

Oni też stracili wielkie kariery na własne życzenie:

Spalony kotlet. Igor Sypniewski

Spalony kotlet. Sebastian Szałachowski

Spalony kotlet. Marcin Smoliński

Pin It