- Każdy to powie, nie chcemy Smudy w Krakowie – śpiewali kibice Wisły , gdy po stolicy Małopolski niosła się wieść, że to właśnie popularny Franz zostanie ponownie trenerem Białej Gwiazdy. Teraz, pewnie będą musieli wszystko odśpiewać, bo Wisła, szczególnie w porównaniu z poprzednim sezonem, gra naprawdę dobrze. Czy w takim razie wkrótce na stadionie znów usłyszymy słynne… „Franek Smuda czyni cuda”?
Trzeba przyznać, że Franciszek Smuda w Polsce ma naprawdę ciężko. Media i kibice serwują mu huśtawkę nastrojów, zupełnie jak u Zeusa – niczym przelot od K2 po mariański rów. Najpierw Franz przez lata kojarzony był i kreowany jako ten, który z Widzewa zrobił pierwszą po latach klasową drużynę w Polsce, ba – jako ten który sprawił, że łodzianie grali w Lidze Mistrzów. Później kojarzony głównie z mistrzostwem dla Wisły Kraków i jako trener Lecha. W Poznaniu mówiło się, że to właśnie dopiero za Smudy, zespół w końcu zaczął mieć prawdziwy styl.
Wtedy trener cieszył się powszechnym szacunkiem wśród kibiców. Gdy w 2009 roku w atmosferze skandalu odchodził ze stanowiska trenera reprezentacji Polski Leo Beenhakker, kibice i media byli zgodni – jego zastępcą ma być właśnie Smuda. Trzy lata później sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Właściwie sam szkoleniowiec mógłby wręcz podzielić swoje życie na dwa etapy – przed euro i po nim. Po turnieju popularny Franz stał się pośmiewiskiem, symbolem wszystkich porażek polskiej reprezentacji, a śmianie się ze Smudy stało się masowe i można by wręcz rzec, że politycznie poprawne. Część piłkarskich serwisów właśnie na tym się wypromowała, właściwie nie pisano o niczym innym, po sieci zaczęły krążyć kompromitujące go zdjęcia, a kibice zaczęli się nabijać. Krytyce nie było końca.
Dzisiaj, gdy po roku, można by rzec, że przymuszonej emigracji, emocje nieco opadły – Franz rozpoczął pracę w Krakowie. Na początku oczywiście, znów zaczęło się „walenie w Smudę”. Mieliśmy testowanych studentów i kolejną, obfitą porcję szydery. Dziś, przynajmniej dopóki Wisła gra dobrze – cisza. Ale spokojnie, poczekajmy na pierwszą wysoką porażkę i zapewne znowu się zacznie.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby teraz obraz Smudy wybielać . Wręcz przeciwnie, powiedzmy sobie szczerze – przegrał, w słabym stylu, turniej wszech czasów. Mentalnie turniej go przerósł. Podejmował złe decyzje, nie wytrzymywał presji. Rzecz jednak w tym, że każda krytyka musi mieć jakiś umiar i powinna być adekwatna do rzeczywistego obrazu. Fakty są takie, że Smuda zdobył ze swoimi podopiecznymi trzy mistrzostwa Polski i raz triumfował w Pucharze Polski. Do tego dorzucił fazę grupową Ligi Mistrzów i 1/16 finały Pucharu UEFA z Lechem. Jakiś szacunek się należy. A poza tym – ci którzy w 2012 roku najchętniej by Smudę ukrzyżowali, niech sobie przypomną – czy czasem nie stali w szeregu tych, którzy trzy lata temu krzyczeli, że tylko on może zastąpić Beenhakkera?
Z reguły jesteśmy skromni, ale tym razem się pochwalimy. My już w czerwcu pisaliśmy, że z tej mąki będzie chleb. I krytykowaliśmy dziennikarskich nieudaczników, którzy krytykują tylko po to, by krytykować -> NAJŁATWIEJ KOPNĄĆ SMUDĘ. RZECZ O ODWADZE POLSKICH MEDIÓW
Przypomnijmy sobie jeszcze jedną rzecz – nastroje, gdy trener Legii Jan Urban był blisko awansu go Ligi Mistrzów. Padały stwierdzenia, że oto, uwaga uwaga – doczekaliśmy się polskiego Fergusona! Dziś, po dwóch porażkach Legii z rzędu, niektórzy już by go zwolnili. A gdyby niecałe dwa miesiące wcześniej wygrał ze Steauą, to pewnie by krzyknięto, żeby zastąpił Fornalika…
To co… może teraz znowu Smuda?
kf