Słowo na niedzielę: Ktoś chyba zapomniał, że w piłce liczy się przede wszystkim wynik

urban_jan7_1374712420 Legia Warszawa zdobywa mistrzostwo Polski, sięga po krajowy puchar. W nowym sezonie w lidze gromi kolejnych przeciwników, w eliminacjach Ligi Mistrzów odprawia z kwitkiem pierwszego rywala, po słabej grze – ale jednak – wykręca świetny, w perspektywie rewanżu, rezultat w meczu z kolejnym. Co dostaje w zamian? Niekończącą się, momentami wręcz bezmyślną, krytykę.

Biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki (ligę, puchar, dwie rundy eliminacji Ligi Mistrzów) podopieczni Jana Urbana ostatni raz w istotnym spotkaniu przegrali ponad pięć miesięcy temu! 23 lutego z Koroną. Później doszła jeszcze jedna porażka, ale „zwycięska” – w rewanżowym spotkaniu finału Pucharu Polski ze Śląskiem Legia przegrała 0:1 u siebie, wcześniej wygrywając różnicą dwóch bramek we Wrocławiu. Bilans z 27 oficjalnych spotkań rozegranych w 2013 roku to 19 zwycięstw, 6 remisów i dwie wspomniane porażki.  Mimo to, wciąż słyszymy, że Legia gra słabo, że nie ma stylu, ba, że właściwie to powinna przegrać każde z tych dwudziestu siedmiu spotkań, a na mistrzostwo, puchar, a już na pewno Ligę Mistrzów – nie zasługuje.

Być może niektórzy spodziewali się, że oto, za pomocą dotknięcia czarodziejskiej różdżki, Legia rozniesie Molde, a w lidze wygrywać będzie po 10:0 (bo jak widać nawet wyniki 5:1, 3:0 i 4:0 mogą zostać równo zjechane). Otóż, może niektórych rozczaruję, ale czarodziejskiej różdżki nie było, a Legia, mimo, że z większym budżetem i fajnie działającą szkółką piłkarską, wciąż jest… tylko mistrzem Polski. Zwycięzcą słabiutkiej ligi, w której, z całym szacunkiem – Piast Gliwice, czy Jagiellonia Białystok, mogą robić furorę. A cotygodniowi rywale to zespoły pokroju łódzkiego Widzewa, chorzowskiego Ruchu, czy Zawiszy Bydgoszcz. Nie chodzi tu absolutnie o to, żeby kogoś obrażać, ujmować – po prostu, gdyby którykolwiek z tych zespołów wychylił nos poza ligowe podwórko, zostałby natychmiast sprowadzony do parteru, z prędkością najszybszych bolidów F1.

Wracając do Legii, oczywiście, nie ma co ukrywać, jej gra niejednokrotnie irytuje. I to nawet bardzo. Wiosną, na drodze do mistrzostwa, podopieczni Urbana, prawie każde zwycięstwo, musieli wyszarpać przeciwnikowi z gardła. Brakowało stylu, skuteczności i efektownej gry. Ale mimo wszystko, było coś, co – czy to się komuś podoba, czy nie – w sporcie jest najważniejsze. Wynik.

Ten wynik Legia ma. I właśnie daltego najdziwniejsze dla mnie jest, gdy czytam, szczególnie u osób ze sportem związanych całe życie, że warszawianie kompromitują w tym sezonie polską piłkę na arenie międzynarodowej . Kompromitacja? Ktoś chyba zapomniał sprawdzić znaczenie tego słowa…

Zresztą, czy nie lepiej na rzetelną ocenę poczekać choćby ten tydzień dłużej, gdy sprawa awansu do kolejnej rundy, na korzyść Legii, lub nie, ale jednak, będzie rozstrzygnięta? Niestety, od polskiego kibica, czy dziennikarza, wymagać nie można, żeby z wyrokami poczekał aż udział polskich zespołów w pucharach europejskich się zakończy. Wynik, ba, styl, porywająca gra, parafrazując słowa łódzkiego rapera Zeusa – wszystko ma być tu i teraz. W polskiej prasie, czy internecie, istnieje jakaś dziwna tendencja, kto wie być może spowodowana niedoborem mocnych wrażeń, by wszystkich od razu nazywać albo wielkimi bohaterami, albo największymi nieudacznikami.

Większość chce natychmiast usłyszeć, że oto Lech i Legia się skompromitowały, że Śląsk uratował nasz honor, a na przykład taka Wisła, to już w ogóle jest jedną nogą w pierwszej lidze… Warto też wspomnieć, że ci sami rok temu krzyczeli, że tegoroczny „obrońca honoru”, wrocławski Śląsk, to najsłabszy mistrz od lat.

Ciekawe tylko, co powie taka osoba, która dziś twierdzi, że dwie wcześniej wymienione ekipy się skompromitowały, a Śląsk ratuje honor, jeśli już w czwartek okaże się, że to właśnie te dwie pierwsze drużyny zagrają w kolejnych fazach eliminacji, a z pucharami pożegnają się podopieczni Stanislava Levy’ego?

Oczywiście, styl jest osobną sprawą. Ten jaki był widział każdy. Śląsk zagrał świetnie. Wojskowi i lechici fatalnie. Tylko, że póki co – to wynik tylko do przerwy. Legia i Lech owszem skompromitowały się, ale jak na razie w połowie biegu. Wrocławianie owszem, uratowali honor, ale jak dotychczas, co najwyżej honor czwartku w pucharach polskich drużyn.

Gdyby w futbolu rywalizacja rozstrzygała się ”w przerwie”, to Liverpool nie zdobyłby w pięknym stylu Ligi Mistrzów, a Widzew nie odwrócił losów mistrzostwa Polski w 1997 roku. W ogóle, trochę tych pięknych chwil by nam zabrakło.

Dlatego sugeruję, dajmy sobie na wstrzymanie z krytyką.

Przynajmniej te kilka dni.

JAKUB FILA

Pin It