Nadeszły ciężkie czasy dla całego rynku piłkarskiego w Polsce. Wszechobecny kryzys gospodarczy sprawił, iż kluby racjonalizują swoje koszty. Średnio, na jeden transfer gotówkowy w naszej lidze, przypada jeden remis Widzewa na wyjeździe. Jak sami widzicie, regularność na najwyższym poziomie. Jak w takim razie przeprowadzić udany transfer, skoro pieniędzy brak, a szkolenie również pozostawia wiele do życzenia?
TYPUJ I WYGRYWAJ: Ile kartek zgarnie Pazdan, ile razy poślizgnie się Wawrzyniak?
Nasze kluby znalazły rozwiązanie. Testują na potęgę. Do Polski zjeżdżają studenci (Sorin Oproiescu w Wiśle), przedsiębiorcy (Steven Lecefel w Widzewie), czy amatorzy z drugiej ligi albańskiej (Mauricio Martins znowu w Wiśle).
Moda dla ubogich
Jak wiemy, okres zimowy charakteryzuje się ciężką pracą. U trenera Oresta Lenczyka piłkarze właśnie rzucają się na materace, wiślacy tymczasem biegają interwały, aż zwrócą poranny posiłek. Jest to okres żmudnej i wytężonej pracy. Czy można w takich warunkach ocenić umiejętności czysto piłkarskie sprawdzanego zawodnika? Oczywiście nie, zawodnik jest mówiąc kolokwialnie „zajechany”, nogi są ciężkie, głowa pracuje wolniej. Jeżeli trenerem nie jest Smuda i nie potrafi ocenić potencjału piłkarza po tym jak wchodzi po schodach, no to mamy problem. Szkoleniowiec widzi, że zawodnik dobrze skacze, dobrze biega, jest silny, pozostaje nam kwestia jak gra w piłkę. Tego dowiemy się najprędzej w marcu…
Kolejnym budzącym wątpliwości działaniem w Polsce, jest uleganie trendom transferowym. Kiedy w Wiśle sprawdził się Maor Melikson, nagle wszystkie drużyny zaczęły sprowadzać do siebie Izraelczyków. Jak się prędko okazało – wątpliwej jakości (Moshe Ohayon, Tamir Kahlon). Podobnie było w przeszłości z Brazylijczykami, Serbami czy Słowakami. Dzisiaj większość klubów patrzy z zazdrością na zawodników sprowadzonych przez bydgoskiego Zawiszę, dlatego obrały kurs na Półwysep Iberyjski. Podążanie za tłumem to słabe rozwiązanie, trzeba szukać własnej strategii. Portugalia to nie jedyne źródło tanich i dobrych piłkarzy.
800 skautów za 2 miliony
Szansą na zminimalizowanie sprowadzenia zagranicznego szrotu jest skauting. W Polsce wciąż deprecjonowana gałąź działalności klubu. Tymczasem zobrazujmy jak za granicą funkcjonuje wyszukiwanie piłkarzy. Pierwszy przykład z brzegu to Marc-Andre ter Stegen. Człowiek, który ma zastąpić Victora Valdesa w Barcelonie. Nawet piłkarski laik dostrzeże w nim niesamowity talent i umiejętności, więc wydawałoby się, że decyzja o jego zatrudnieniu zapadła szybko i jednogłośnie. Tymczasem okazuje się, że Blaugrana obserwowała go już w 2009 roku podczas Mistrzostw Europy U-17, gdzie Niemcy wywalczyli srebro. Ogólnie sporządzono na jego temat 25 raportów, a przez cztery lata oglądało go dziesięciu trenerów! Przykład bramkarza Borussii Moenchengladbach pokazuje, jak dopieszczany i ważny jest system rekrutowania piłkarzy w klubach z najwyższej półki.
Pewnie każdy się zastanawia, skąd polskie drużyny mają wziąć pieniądze na zbudowanie siatki skautingowej z prawdziwego zdarzenia? Odpowiedź jest prosta – z odpowiedniego gospodarowania środkami finansowymi. Wystarczy ustalić priorytety, obrać kierunek, w którym będziemy regularnie podążać. Sevilla, która jest wzorem do naśladowania, jeżeli chodzi o wyszukiwanie piłkarzy i sprzedanie ich z zyskiem (Kondogbia, Medel, Negredo, Baptista, Keita i Dani Alves – przykłady pierwsze z brzegu), wydaje rocznie na skauting 2 mln euro, z klubem współpracuje przy tym w sumie blisko 800 osób! Przypomnijmy, że Legia Warszawa właśnie otrzymała za Furmana 2,7 mln euro, dzięki czemu (gdyby chciała) zabezpieczyłaby rozwój drużyny Michała Żewłakowa (szef skautingu w Legii) na minimum dwa lata. Inny gigant europejskiej piłki, FC Porto od wielu lat rządzi niepodzielnie na rynku Ameryki Południowej. Portugalczycy mają jasną określoną strategię. Do pierwszego zespołu szukają zawodników młodych (średnia wieku zawodnika sprowadzonego do Porto wynosi 22,8 roku), których będą w stanie sprzedać z zyskiem. Ich ruchy transferowe nie ograniczają się do pierwszego zespołu. Często toczą zażartą walkę o zawodników 12-13 letnich widząc w nich ogromny potencjał. Antero Henrique, dyrektor generalny „Smoków” przyznał, iż dla klubu pracuje 250 skautów. Sama siatka wyławiająca piłkarzy jest uznawana za jedną z najważniejszych „gałęzi” w klubie.
Czyżniewski dał przykład
Sevilla, Porto, a zwłaszcza Barcelona to nazwy budzące w nas zwątpienie. Tak wielkie kluby, iż wielu (niesłusznie) uzna, że nie warto przytaczać ich filozofii i sposobów funkcjonowania. W takim razie przyjrzyjmy się drużynom, przy których nie będziemy pogłębiać swoich kompleksów. Standard Liege udowadnia wszystkim polskim zespołom, iż nie trzeba dysponować wielomilionowym budżetem, aby zbudować odpowiednią bazę skautingową. Poza granicami Belgii pracuje siedmiu szperaczy (w Portugalii, Holandii czy we Francji). W kraju, o transfery troszczy się 31 osób, mających za zadanie wyłowić przede wszystkim piłkarzy młodych, którzy na początku trafią do akademii Standardu Liege, a w przyszłości mają stanowić o jego sile.
W Polsce mamy dwa kluby, które przeznaczają na skauting większe środki. Bezsprzecznie najlepszym zespołem w tej materii jest Lech Poznań. „Kolejorz” już w 2008 roku pod wodzą śp. Andrzeja Czyżniewskiego rozbudował swoją komórkę wynajdowania zawodników, a efektem wytężonej pracy skautów było sprowadzenie takich piłkarzy jak: Hernan Rengifo, Semir Stilić, Ivan Djurdjević, Robert Lewandowski czy Sławomir Peszko. Poznaniacy przyjęli model Dinama Zagrzeb. Polega on na wyszukiwaniu gotowych i ukształtowanych produktów na bardzo konkretną pozycję (w tym roku lechici poszukują szybkiego lewoskrzydłowego z mocną lewą nogą), którzy od razu będą stanowić o sile pierwszego zespołu, równocześnie sprowadzając do akademii najlepszych, młodych zawodników z Wielkopolski. To, iż młody zawodnik pochodzi z Wielkopolski nie jest bez znaczenia. Przeważnie są to młodzi fani Lecha Poznań, którzy marzą o występach w niebieskiej koszulce, co sprawia, że ich przywiązanie do klubu jest większe, niż zawodnika sprowadzonego z innego województwa.
Sprowadzić, wyszkolić i sprzedać
Wraz z przyjściem do Legii Warszawa Bogusława Leśnodorskiego poprawiła się organizacja i system wyszukiwania piłkarzy. Wojskowi przyjęli podobny model (jedyny właściwy dla polskich klubów) jak Lech Poznań i do swojej akademii sprowadzają młodych zawodników z całej Polski kusząc ich nie tyle zarobkami, co możliwościami rozwoju. Nowy właściciel klubu ze stolicy, Dariusz Mioduski przyznaje, iż piłkarzy będzie sprzedawać. Celem klub jest stworzenie dla młodych zawodników idealnych warunków do rozwoju, następnie wywindowanie za nich ceny maksymalnie w górę i w końcu sprzedaż. Furman to idealny przykład, jak będzie wyglądać polityka klubu. Ostatnio Wojskowi przegrali bitwę o Pawła Stolarskiego, ale jest to tylko jedna z wielu potyczek o polskie talenty. Legioniści będą starać się skupować najzdolniejszą młodzież, kusząc indywidualnym planem rozwoju, marką klubu, a dopiero na samym końcu pieniędzmi. Porażka w walce o Stolarskiego może być wyjątkiem potwierdzającym regułę. Monopol warszawiaków na najzdolniejszych to tylko kwestia czasu.
Sposób w jaki inne polskie drużyny przeprowadzają transfery budzi zgrozę. Płyty DVD, rekomendacja menadżera, czy udana współpraca nowego szkoleniowca z piłkarzem, z którym współpracował kilka lat wstecz. Posługując się takimi narzędziami, kluby nie są w stanie wyselekcjonować grupy zawodników gwarantujących odpowiedni poziom. Dopóki Podbeskidzie, Widzew czy Śląsk Wrocław (kluby pierwsze z brzegu, równie dobrze mógłby się tu znaleźć Ruch Chorzów, Zagłębie Lubin czy Jagiellonia Białystok) będą posługiwać się takimi narzędziami, dopóty w naszej ekstraklasie będziemy świadkiem kolejnych Rybanskich, Abbesów czy Gavishów. Wystarczy tylko obrać strategię. Zacząć można już dzisiaj.