Sezon 2012/2013 w Serie A jest już przeszłością. Przerwa wakacyjna potrwa we Włoszech ponad trzy miesiące, a że w latach nieparzystych nie ma wielkiej, futbolowej imprezy to czeka nas naprawdę długi sezon ogórkowy. Wkraczamy powoli w fazę wszelkiej maści podsumowań i rankingów, więc przygotowaliśmy dla was subiektywny, dwuczęściowy ranking rozczarowań i oczarowań mijających rozgrywek na Półwyspie Apenińskim.
Na pierwszy ogień idzie grupa, dla której ostatni sezon był koszmarem lub przynajmniej pasmem niepowodzeń i niespełnionych nadziei.
***
10. Napastnicy Juventusu
Za zdobywanie bramek w drużynie z Turynu miała odpowiadać czwórka atakujących: Sebastian Giovinco, Alessandro Matri, Fabio Quagliarella i Mirko Vucinić. Niby każdy z nich posiada niezłe umiejętności, niby cały kwartet może pochwalić się dwucyfrową liczbą goli w mijającym sezonie (co przy rotacji stosowanej przez Antonio Conte jest przyzwoitym osiągnięciem), ale jednak czegoś im zabrakło w kluczowym dwumeczu Ligi Mistrzów. Żaden z nich nie potrafił ukłuć Bayernu, żaden nie potrafił zrobić z przodu różnicy, co przy lepszym piłkarsko przeciwniku jest niezbędne, by w ogóle myśleć o podjęciu skutecznej walki. Trener ,,Starej Damy” nie miał duetu napastników, na który mógłby w ciemno postawić podczas tych najważniejszych potyczek, bo jego atakujący wymieniali się wahaniami formy. Gdy jedni byli w gazie, drudzy byli w dołku i przez co nie wykrystalizowała się podstawowa para w ofensywie. Po spekulacjach transferowych łatwo wywnioskować, że to właśnie turyński napad jest formacją, do której potrzebny jest dopływ jakości na europejskim poziomie. Włodarze Juventusu przechwycili z Bilbao za darmo Fernando Llorente, możliwe że do stolicy Piemontu wprowadzi się jeszcze jeden-dwóch kolejnych strikerów. Włoskie media spekulują, że żaden z obecnych snajperów ,,Bianconerich” nie ma statusu nietykalnego, więc niewykluczone jest całkowite przemeblowanie ataku aktualnego mistrza Włoch.
9. Andrea Ranocchia
Przed trzema laty, grając jeszcze w Bari, stworzył świetny duet stoperów z Leonardo Bonuccim. Ich doskonała współpraca w, bądź co bądź, przeciętnej drużynie została doceniona przez czołowe kluby w Italii i obaj trafili do ekip walczących o najwyższe laury – Ranocchia do Interu, a Bonucci do Juventusu. Wówczas to właśnie Andrea uważany był za tego zdolniejszego, przed którym rysowała się ciekawsza przyszłość. Początki w Mediolanie miał rzeczywiście przyzwoite, ale obecny sezon był dla niego (zresztą jak dla całego Interu) bolesną lekcją pokory. Po licznych kontuzjach kolegów to on miał być szefem defensywy ,,Nerazzurrich” i czyścić wszystkie brudy pozostawiane przez jego kompanów. Okazało się to jednak zadaniem zbyt ciężkim na jego wątłe barki. Nie dość, że Ranocchia nie pomagał ratować przed bombardowaniem bramki Samira Handanovicia to wielokrotnie sam był przyczyną wprowadzania swojego golkipera w opresję. Włoski stoper miał dowodzić obroną Interu (więcej bramek stracili jedynie spadkowicze ze Sieny i Pescary) jako ten, na którym można najbardziej polegać i właśnie ten fakt wpływa na jego niekorzystną ocenę. Trzeba jednak pamiętać, że wychowanek Perugii jest jeszcze stosunkowy młody (25lat), więc może w kolejnym sezonie zaskoczyć i pokazać całej Italii swój prawdziwy potencjał. A coś w nim musi drzemać, skoro Cesare Prandelli ciągle w niego wierzy i regularnie powołuje do reprezentacji.
Zresztą defensorowi mediolańczyków nie szło także pod bramką przeciwników:
8. Ciro Immobile i Lorenzo Insigne
Rok wcześniej byli głównymi sprawcami wprowadzenia Pescary do najwyższej klasy rozgrywkowej. Immobile został królem strzelców Serie B z 28 golami na koncie (dorzucił do tego 7 asyst), a Insigne został uznany najlepszym piłkarzem drugiej ligi notując 18 bramek i 14 asyst. Po udanym sezonie na zapleczu włoskiej ekstraklasy powrócili do swoich macierzystych zespołów – Ciro do Genoi (połówka jego karty należy do Juventusu), a Lorenzo do rodzinnego Neapolu. Mieli być objawieniem, by w kolejnych latach dzielić i rządzić na Półwyspie Apenińskim. Jednak już pierwsza część tego planu spaliła na panewce. Ani jeden, ani drugi nie odnalazł się w Serie A tak, jak tego oczekiwał. Początek sezonu był dla obu panów ,,I” przyzwoity, ale z każdym kolejnym tygodniem było już tylko gorzej. Ich łączny dorobek w 2013 roku to oszałamiające dwa gole. Miało być zupełnie inaczej.
7. Pescara Calcio
Nikt nie spodziewał się po beniaminku znad Adriatyku cudów. Wszak przed bieżącym sezonem Pescara straciła swoje zęby trzonowe (sklasyfikowane przez nas na ósmej pozycji plus Marco Verrattiego) oraz innego ojca sukcesu – trenera Zdenka Zemana, który przeniósł się do Romy. Włodarze klubu liczyli się z faktem, że utrzymanie się w elicie będzie graniczyło z cudem, ale istnieje jakaś granica przyzwoitości, tak? Dwanaście porażek minimum trzema bramkami to dowód, że między ,,Delfinami”, a resztą stawki była różnica klas. Jednak prawdziwym ,,popisem” ekipy z Pescary była runda rewanżowa tego sezonu.
Tak, tak. Beniaminek zdobył na wiosnę całe dwa punkty, nie odnosząc choćby pojedynczego triumfu. To ewenement na skalę europejską, który będzie trudno pobić komukolwiek. Kibice Pescary zaliczyli fajną przygodę w Serie A, zobaczyli na swoim stadionie kilku świetnych graczy, ale ich pupile starali się ze wszystkich sił udowodnić, że nie pasują do tego towarzystwa. I udało im się to w stu procentach.
6. Andrea Stramaccioni
Młody trener swoją przygodę z dorosłym futbolem zaczął świetnie. Przejął rozbitą drużynę po rządach Claudio Ranieriego i w mig poukładał wszystkie klocki tak, że Interowi przez kilka miesięcy ewidentnie żarło. ,,Strama” przechytrzył nawet samego Antonio Conte i wygrywając w Turynie przerwał passę 49 meczów bez porażki ,,Starej Damy”. Był wówczas na szczycie, miał być mediolańskim ,,The Special Two”. Po rundzie jesiennej wydawało się, że ,,Nerazzurri” są na tyle silni, by powalczyć z Juventusem i Napoli o tegoroczne scudetto. Rzeczywistość jednak szybko zweryfikowała plany Stramaccioniego. Jasne, w czarno-niebieskiej części Mediolanu wystąpiła istna plaga kontuzji, ale włoski coach kompletnie stracił koncepcję na prowadzenie drużyny. Utracił także sympatię kibiców, którzy po udanym debiucie widzieli w nim materiał na świetnego coacha. ,,Strama” przyjął strategię a’la Jose Mourinho i zaczął mocno irytować piłkarską Italię. Nie przyjmował żadnej – nawet konstruktywnej i w pełni zasłużonej – krytyki, nie chciał przyznać się do popełnionych błędów, a także zbytnio majstrował przy taktyce swojego zespołu. Jest to trener jeszcze na dorobku i możliwe, że na jego nerwowe ruchy rzeczywiście miała wpływ bessa panująca w Interze. Dostał doskonałą lekcję poglądową i powinien wyciągnąć z niej jak najwięcej wniosków, które przydadzą mu się w dalszej karierze szkoleniowej. Jeszcze sporo przed nim, w przeciwieństwie do innego pana…
5. Zdenek Zeman
Po tym, jak wprowadził kopciuszka z Pescary do Serie A, dostał propozycję z Romy. Doświadczony Czech wydawał się trenerem, którzy może wprowadzić dołującą w ostatnich latach drużynę na wyższy poziom. Zeman jest wielkim orędownikiem widowiskowego futbolu, a w Rzymie dostał do swojej dyspozycji kilku ofensywnych wirtuozów jak Totti, Lamela czy Osvaldo. I Roma rzeczywiście grała fajną piłkę, kilka jej meczów było naprawdę fantastycznych do oglądania. Szkoda tylko, że były to spektakle dla postronnych obserwatorów, bo tifosi ,,Giallorossich” z pewnością nie byli zachwyceni kolejnymi rozczarowaniami. Ekipa Zemana za nic nie mogła ustabilizować formy, jej fani co kolejkę musieli być przygotowani na każdy wynik. Mogli ograć Inter czy Milan lub dostać w ryj od Cagliari na Stadio Olimpico. Włodarze Romy w porę zorientowali się, że nie tędy droga i czas pożegnać sympatycznego, czeskiego szkoleniowca. A dla leciwego Zemana było to prawdopodobnie ostatnie liźnięcie piłki na najwyższym poziomie.
4. Rafał Wolski i Bartosz Salamon
Nikt nie liczył, że dwójka Polaków z miejsca zacznie brylować w swoich silnych zespołach, ale również nikt nie spodziewał się, Wolski będzie czekał na debiut (wszedł na boisko, gdy była już na nim plażowa atmosfera) do ostatniej kolejki, a Salamon nie powącha murawy nawet przez minutę. Obaj byli chwaleni za postawę na treningach przez trenerów, kolegów z drużyny, dziennikarzy i Bóg wie kogo jeszcze. Mieli przystosować się do obciążeń panujących w Serie A (słynne 40 dni dla Wolskiego od Daniele Prade) i powoli wkraczać na włoskie salony. Jednak młodzi Polacy nie meldowali się na placu nawet, gdy ich drużyna miała bezpieczny wynik. Na ich niekorzyść z pewnością zadziałał fakt, że Milan i Fiorentina do ostatnich minut sezonu walczyły o miejsce w Champions League, przez co trenerzy stawiali na sprawdzonych w bojach zawodników. Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem dla Bartosza i Rafała byłoby pozostanie na rundę wiosenną w – odpowiednio – Brescii oraz Legii i późniejszy wakacyjny transfer, bo rzeczywistość jest taka, że obaj Polacy stracili pół roku gry w piłkę. Zarówno oni, jak i my obiecywaliśmy sobie dużo więcej.
3. Sztab medyczny Interu
Obarczenie winą za fatalny sezon kogoś innego niż trener, piłkarze czy właściciel klubu jest raczej niespotykane. Jednak w przypadku plagi kontuzji w Interze nie można przejść obok tego obojętnie, bo ilość urazów u ,,Nerazzurrich” jest doprawdy niewyobrażalna. Gdy do składu powracał jeden wyleczony zawodnik, jego miejsce zastępowało dwóch innych pechowców. I tak bez przerwy. Sztab medyczny Interu stara się odpierać zarzuty argumentem, że wszystkiemu winna jest hybrydowa nawierzchnia łącząca w sobie sztuczną i naturalną trawą, która została położona na San Siro w ubiegłe wakacje. Ich tłumaczenia zakrawają jednak o kpinę, skoro na tym stadionie gra swoje mecze również Milan, a w ich szeregach próżno szukać podobnej ilości kontuzjowanych. Na pocieszenie dla kibiców Interu powiemy, że podobna plaga urazów zaatakowała przed dwoma laty Juventus, a ,,Rossoneri” zmagali się z nią w ubiegłym sezonie i w obu tych klubach wyciągnięto z tego odpowiednie wnioski, które zaowocowały zmniejszeniem się liczby kontuzji w kolejnych kampaniach. Może więc rzeczywiście jest to klątwa, która w tym roku spadła akurat na drużynę Massimo Morattiego? Może, pewne jest za to jedno – jeśli w przyszłym sezonie taka sytuacja się powtórzy to szefowi Interu nie pozostanie nic innego, jak wypierdolić dyscyplinarnie wszystkich za to odpowiedzialnych.
2. Maurizio Zamparini
Zwany jest u nas w kraju włoskim odpowiednikiem Józefa Wojciechowskiego, ale polskiemu deweloperowi dużo do Zampariniego brakuje, bo prezydent Palermo to prawdziwek jakich mało. Nie szanujący swoich pracowników i piłkarzy, zmieniający trenerów jak rękawiczki, których w swojej ,,karierze” zwalniał już ponad 50 (!) razy. Wiemy, że właściciel klubu na boisku piłki nie kopie i głównymi winowajcami spadku do Serie B są piłkarze, ale Zamparini swojej drużynie ewidentnie nie pomógł. Sprzedał w ubiegłe wakacje Javiera Pastore do PSG za świetne pieniądze (ponad 40 mln euro), a nie sprowadził na Sycylię nikogo, kto godnie zastąpiłby Argentyńczyka. Finał jest taki, że Palermo będzie w przyszłym sezonie kopać się z rywalami w niższej lidze, ale na nasze oko powinno szybko wrócić do elity. Dobrze, że Zamparini dostał od losu prztyczek w nos, bo zasłużył na niego jak nikt inny. Przecież w uważa się za wielkiego futbolowego znawcę, więc powinien walczyć o europejskie puchary, a nie o awans do Serie A, prawda?
1. Inter Mediolan
Wypada tylko zacytować klasyka – w pizdu, co za sezon! O degrengoladzie czarno-niebieskich powiedziano w ostatnim czasie już chyba wszystko. W zasadzie to trudno znaleźć kolejne przymiotniki, które w pełni opisałyby fatalny sezon Interu, ale czy mogło być dobrze, skoro chyba wszystko sprzysięgło się przeciwko mediolańczykom? Kontuzje, błędy Stramaccioniego i brak transferów piłkarzy o odpowiedniej jakości złożyły się na ciężkostrawny koktajl, który musi wypić prezydent Moratti. Trzeba postawić sprawę jasno – ,,Nerazzurri” stali się w tym sezonie zwykłym, ligowym przeciętniakiem, co klubowi z taką historią po prostu nie przystoi. Nie ma wątpliwości, że Inter czeka rewolucja i to taka w pełnym tego słowa znaczeniu. Od piłkarzy, przez trenera (zostanie nim prawdopodobnie Walter Mazzarri), aż po sztab medyczny.