Serie A. Koronacja Juventusu?

Jeśli to miał być trening przed spotkaniem z Barceloną, to kibice Milanu mogą z dużym optymizmem patrzeć w kierunku wtorkowej batalii. Massimiliano Allegri mógł przećwiczyć zaparkowanie autobusu w polu karnym własnej drużyny, a z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że właśnie do takiej gry jego podopieczni będą zmuszeni na Camp Nou.

Gdy Mario Balotelli strzelił bramkę na 2:0 wydawało się, że mediolańczycy przesadnie się nie męcząc, dociągną prowadzenie do końca. Sukces tej misji był tylko połowiczny, bo tak jak „Rossoneri” piątkowy mecz w Genui wygrali, tak w ostatnich trzydziestu minutach zostawili na murawie sporo zdrowia. Wszystko skomplikowała czerwona kartka Kevina Constanta.

Gospodarze w mig zwietrzyli swoją szansę i w końcu zaczęli atakować osłabionego rywala odważniej, co przez wcześniejszą część spotkania niekoniecznie im wychodziło. Milaniści cofnęli się trochę za głęboko (vide Manchester w spotkaniu z Realem), bo aż we własne pole karne, przez co Genoa stworzyła sobie kilka dogodnych okazji. Na desancie pozostawał jedynie osamotniony Balotelli.

Za grę w obronie wystawiamy zawodnikom Allegriego mocną czwórkę. Goście zakończyli mecz z czystym kontem, ale momentami na za dużo pozwalali swoim przeciwnikom. Zero po stronie strat to głównie zasługa świetnie broniącego Cristiana Abbiatiego, który wydawał się nie do pokonania. Jeśli Milan chce obronić w Katalonii dwubramkową przewagę z pierwszego meczu to taka kurczowa defensywa może nie wystarczyć. Messi, Pedro czy Villa to zupełnie inny kaliber niż Marco Borriello. Będąc tak głęboko cofniętym raczej wcześniej niż później straci się w końcu gola, a gdy Barca poczuje krew może nie być potem co zbierać.

Fanów „Rossonerich” mogą martwić lekkie kontuzje dwóch podstawowych grajków. Phillipe Mexes i Giampaolo Pazzini opuścili boisku w ciągu pierwszych 45 minut. Prawdziwy rollercoaster przeżył zwłaszcza ten drugi. Po jednym ze starć włoski napastnik nie mógł kontynuować gry, ale czekając na swoją zmianę dokuśtykał jeszcze w pole karne Genoi i zdążył strzelić kapitalną bramkę.

Według ostatnich raportów medycznych, uraz Mexesa okazał się niegroźny i wystąpi on we wtorkowym meczu Ligi Mistrzów. Gorzej wygląda sytuacja Pazziniego. Włoscy dziennikarze podają, że jego występ stanął pod dużym znakiem zapytania, co musi spędzać sen z powiek trenera Allegriego. Wszak atakujący Milanu był ostatnio w świetnej formie (6 goli w ostatnich 6 grach), a jak dobrze wiemy Balotelli nie może grać w czerwono-czarnym trykocie w tej edycji Champions League.

Bartosza Salamona nie było tym razem nawet na ławce ekipy z Mediolanu. Nic nie wiadomo o jakimkolwiek urazie, który wykluczałby Polaka z piątkowego spotkania. Możemy więc uznać, że po prostu nie zmieścił się on w koncepcji coacha Milanu na to starcie. Droga do debiutu w Serie A wydaje się dłuższa, niż wszystkim nam się na początku wydawało. Rodak w topowym europejskim klubie to zawsze wdzięczny temat dla dziennikarzy, ale perspektyw na grę w najbliższym czasie dla Bartka nie widać. Salamon jest na czwartym-piątym miejscu wśród stoperów w hierarchii Allegriego. Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem dla powołanego do kadry Waldemara Fornalika obrońcy byłoby spokojne dogranie tego sezonu w Brescii, bo na razie rok 2013 jest dla niego stracony.

***

Udinese kontra Roma, czyli Antonio Di Natale kontra Francesco Totti. Ani jeden, ani drugi nie wpisał się w sobotę na listę strzelców i mecz zakończył się sprawiedliwym remisem.

Zeszłotygodniowa kolejka była szczególna dla obu wybitnych snajperów. Napastnik ekipy z Udine strzelił swojego 150 gola w koszulce tego klubu, a „Książe Rzymu” zdobył gola numer 225 w Serie A, czym dogonił będącego na drugim miejscu w tabeli wszech czasów Gunnara Nordahla. Liderem tej klasyfikacji z 274 bramkami na koncie jest Silvio Piola, który wydaje się poza zasięgiem Tottiego. Chociaż, kto wie? Legenda Romy nawet nie przebąkuje o zakończeniu kariery, więc pewnie jeszcze kilka lat gry na Stadio Olimpico przed nim. Forma kapitanowi rzymian również ostatnio dopisuje. Dogonienie Pioli będzie piekielnie trudne, ale nie niemożliwe. Historia może się napisać na naszych oczach.

***

Kibice na Juventus Stadium (nieoficjalnie: wkrótce tytularnym sponsorem obiektu ma zostać Samsung) wybuchali w niedzielę radością trzykrotnie. Czemu aż tyle razy? Najpierw dwukrotnie humory wszystkim poprawił spiker informując o bramkach Chievo w meczu przeciwko Napoli, a w doliczonym czasie gry stadion w Turynie eksplodował:

Przyjęcie piłki przez Paula Pogbę – palce lizać. Juve męczyło się straszliwie, ale koniec końców potknięcie Napoli wykorzystało. Przewaga Turyńczyków nad rywalami z południa Włoch wynosi obecnie dziewięć punktów, więc… finto. Sprawa mistrzostwa wydaje się po tej kolejce rozstrzygnięta. Jeśli „Bianconeri” roztrwoniliby taką pokaźną zaliczkę w ostatnich dziesięciu meczach, zostaliby bezapelacyjnymi frajerami sezonu w Europie, a Antonio Conte zamordowałby własnoręcznie swoich zawodników. Takiego rozstrzygnięcia jednak nie przewidujemy.

Napoli w obecnej formie (pięć meczów w lidze bez zwycięstwa plus kompromitujący dwumecz z Viktorią Pilzno w Lidze Europy) powinno raczej skupić się na odpieraniu ataków goniących w tabeli przeciwników. Z taką grą jak ostatnio trudno będzie im w ogóle utrzymać miejsce na pudle, nie mówiąc już o pościgu za „Starą Damą”. „Azzurrim” brakuje przede wszystkim bramek Edinsona Cavaniego. Urugwajczyk zaciął się niczym Daniel Sikorski i nie potrafi skierować futbolówki do siatki od siedmiu meczów. W niedzielę nie wykorzystał nawet rzutu karnego.

***

Tym razem mamy gorsze wiadomości dla kibiców Kamila Glika i jego Torino. Polak wraz z kolegami zebrał bolesny oklep w Parmie, mimo prowadzenia jeszcze na kwadrans przed zakończeniem regulaminowego czasu gry. Ostatnie piętnaście minut w wykonaniu gości z Turynu to jakieś kompletne nieporozumienie, bo jak inaczej wytłumaczyć stratę aż czterech goli w tym czasie? Co gorsza Glik miał swój udział przy trzech z nich.

Niby reprezentant Polski nie zawinił bezpośrednio przy żadnej z bramek, ale dwukrotnie nie potrafił zablokować skutecznych strzałów piłkarzy Parmy, a przy ostatnim golu poleciał „na raz” jak junior. Zresztą wszyscy obrońcy Torino wyglądali wczoraj na niewidomych. Nasz rodak w ostatnich tygodniach spisywał się więcej niż przyzwoicie, więc uznajemy jego wczorajszą formę za wypadek przy pracy.

Amauri nie był jedynym zdobywcą hat-tricka w tej kolejce Serie A. Drugim szczęśliwcem okazał się Victor Ibarbo z Cagliari.

***

Borja Valero jest ponoć obserwowany przez Vicente del Bosque w kontekście gry w reprezentacji Hiszpanii. Nie spalił się on z tego powodu tak jak nasi rodzimi kopacze, którzy obserwowani w ten weekend przez 158 skautów zatracili wszelkie piłkarskie moce. Valero zaliczył w meczu z Lazio wspaniałe zagranie … nie dotykając futbolówki:

Aż szkoda, że coś takiego nie jest zaliczane jako asysta. Fiorentina wygrała bardzo ważne starce przeciwko bezpośredniemu rywalowi w walce o trzecią pozycję w tabeli uprawniającą do gry w eliminacjach Ligi Mistrzów. Drużynie Rafała Wolskiego do upragnionej lokaty brakuje obecnie trzech oczek.

Jeśli chodzi o polskiego pomocnika, to w zasadzie moglibyśmy przepisać wszystko co naskrobaliśmy o sytuacji Salamona w Milanie. Jego sytuacja jest niezmienna. Niezmiennie zła. Były Legionista po raz kolejny nie powąchał murawy i nie wydaje się, żeby w kolejnych tygodniach coś się w tej materii zmieniło. Jak wspomnieliśmy, ekipa z Florencji walczy o zastrzyk gotówki za udział w przyszłorocznej edycji Champions League, więc trener Vincenzo Montella nie będzie mieszał w składzie, który ograł w ostatnim czasie Inter i Lazio.

Cierpliwość to słowo-klucz. Zarówno dla Rafała, jak i dla nas.

MARCIN PĘKUL

Pin It