Gdy w 36′ minucie Fernando Torres pokonał Thibaut Courtois, fani Chelsea i Jose Mourinho mogli uśmiechnąć się pod nosem – geniusz znowu miał rację. Kilka minut później miny im zrzedły, a z upływającym czasem drugiej połowy ich nastroje już tylko się pogarszały. Bo geniusz na ławce faktycznie dzisiaj siedział, ale tej przyjezdnych. Atletico nie pozostawiło złudzeń, przeparkowało londyński autobus i zameldowało się w finale Ligi Mistrzów!
***
Chelsea Londyn – Atletico Madryt 1:3 (1:1)
1:0 - Torres 36′
1:1 - Adrian Lopez 44′
1:2 - Diego Costa 60′
1:3 - Arda Turan 71′
***
Oj, nasłuchał się Jose Mourinho po ubiegłotygodniowym spotkaniu na Vincente Calderon – że zabija futbol, że gry jego drużyny nie da się oglądać. Gromy na taktykę przyjętą przez Portugalczyka, mimo że przecież skuteczną, padały zewsząd. On, jak zwykle, pozostawał niewzruszony. Przecież jego celem był finał Ligi Mistrzów, a nie pojedynczy wygrany mecz półfinałowy. Wszystko miało się rozstrzygnąć na Stamford Bridge, a tam ekipa Mourinho zazwyczaj nie przegrywa.
Na godziny przed meczem Mourinho wciąż rozgrywał swoją grę – z obozu londyńczyków docierały informacje o tym, że w pełni sił jest John Terry, a do treningów wrócił Petr Cech. Ten pierwszy faktycznie zaczął od pierwszej minuty, jako, co znamienne, jeden z sześciu nominalnych obrońców w wyjściowej jedenastce. Mogło się wydawać, że Mourinho przeszarżował, że przesadza, Stamford Bridge, to nie Vincente Calderon, a Chelsea żeby awansować bramkę strzelić jakoś musi. A kto miał ją zdobyć, skoro w wyjściowej jedenastce był tak naprawdę jeden piłkarz, na którego pod tym względem „Mou” mógł liczyć przez cały sezon – Eden Hazard.
Przez długie fragmenty pierwszej połowy, jak to bywało w przypadku krytykowania pomysłów Portugalczyka, wydawało się, że znów to tylko gadanina. Chelsea, mimo defensywnego ustawienia, nie tylko broniła, ale i zapuszczała się do przodu. Jeden z tych ataków przyniósł skutek w postaci gola Torresa i wydawało się, że zacznie się to, co doskonale już znamy – w pole karne wjechać miał przegubowy autobus. Zamiast niego wjechała jednak orkiestra Simeone.
https://www.youtube.com/watch?v=OCFMW9smnq4
Atletico wyrównało już po kilku minutach, wykorzystując, uwaga, błąd obrony Chelsea. I to nie błąd jednego z defensorów, ale kilku kolejnych, nie potrafiących przeciąć piłki zmierzającej do Adriana Lopeza. Druga połowa była już popisem Rojiblancos. Wprowadzony przez Mourinho, Eto’o, miał zamieszać w polu karnym Courtois, ale zamieszał we własnym. Diego Costa poprawiał piłkę na linii jedenastego metra z piętnaście razy, ale noga mu nie zadrżała. Później akcję jak w „Fifie” wykończył Arda Turan, dobijając odbity od poprzeczki własny strzał.
W drugiej połowie to Atletico było Chelsea w obronie – jedyne zagrożenie londyńczy stwarzali po stałych fragmentach. Do tego było też Realem w kontrataku, bezlitośnie wykorzystując nadarzające się okazje. I to właśnie z derbowym rywalem, Rojiblancos zagrają w majowym finale rozgrywek. Po tym co pokazują w tym sezonie, wcale nie stoją na straconej pozycji. Wręcz przeciwnie – będą faworytem. Czapki z głów przed Atletico, czapki z głów przed Simeone!
MATEUSZ KOWALSKI
Fot. neduechianu.blogspot.com