Jest co najmniej kilkadziesiąt ciekawszych rzeczy, które moglibyśmy wymienić bez zastanowienia, niż pisanie relacji z nudnego sparingu. Wy też znacie pewnie sporo bardziej interesujących spraw, niż czytanie bezsensownych analiz treningu na Narodowym. Dlatego załatwmy to szybko, bezboleśnie i wróćmy do swoich zajęć.
Analizować nie ma w sumie czego, bo stało się to, co miało się stać – wygraliśmy, a Robert Lewandowski się przełamał. Ale styl – i w jednym i w drugim przypadku – pozostawia sporo do życzenia.
Zaczęło się od tego, że zamiast goli, notowaliśmy kolejne rzuty rożne (Antoni Piechniczek był zapewne przepełniony dumą). Z pomocą przyszedł dopiero arbiter, który podyktował rzut karny po ręce jednego z sympatycznych gości. Do piłki podszedł najbardziej sfrustrowany Polak ostatnich miesięcy, czyli rzecz jasna Robert Lewandowski i – jeśli nie widzieliście, to pewnie i tak nie uwierzycie – naprawdę bardzo niewiele zabrakło, żeby bramkarz z San Marino obronił strzał napastnika, którego walizki czekają na ostateczną decyzję gdzie w końcu mają polecieć – do Barcelony, Monachium, czy Manchesteru? Ostatecznie, po rękawicach, piłka wpadła do siatki.
Drugiego gola zdobył kontynuujący swoją niesłychaną passę Łukasz Piszczek – druga bramka w drugim meczu z rzędu. Jako trzeci na listę strzelców wpisał się imponujący dziś skutecznością (tak, tak) Lewandowski. Jak? Po raz drugi z karnego oczywiście. I to po drugiej ręce tego samego
zawodnika
pracownika banku.
Potem jeszcze gola dołożył Łukasz Teodorczyk i to było na tyle. No prawie, bo w 90. minucie gdyby nie Artur Boruc, który wybronił sytuację sam na sam(!!) z Rinaldim (nie chce nam się sprawdzać, kim jest z zawodu), goście zdobyliby gola honorowego. A potem, już w doliczonym czasie, piątą bramkę dla Polski zdobył Jakub Kosecki. Niewykorzystane sytuacje się mszczą, nawet z San Marino.
* * *
Na koniec jeszcze słówko o ludziach, którzy przyszli dzisiaj na trybuny Stadionu Narodowego. Za to, że przyszli – szacunek. Nam pewnie by się nie chciało. Ale pytanie, po co przyszli? Pośmiać się, pogwizdać, dopingować San Marino? To prawda, że nasi zawodnicy nie zasługują na wiele więcej, ale niech ludzie w biało-czerwonych perukach na głowach przypomną sobie, kiedy ostatnio sami stanęli na wysokości zadania, kiedy dopingowali na poziomie, którego oczekują od gry naszych reprezentantów.