Roszada: Messi do Atletico, Falcao do Barcelony. Kto sięgnąłby po złotą Piłkę?

Dywagacje na temat najlepszego obecnie napastnika na świecie to kwestia często poruszana wśród kibiców. Wieczorem, przy piwku, miliony fanów piłki spiera się nad wyższością jednego zawodnika nad drugim.

Ze statystycznego punktu widzenia odpowiedź jest prosta – dominuje Leo Messi. Istnieje jednak zbyt dużo zmiennych, by stwierdzić to z całą stanowczością. Chociażby towarzystwo, w jakim obracają się światowe tuzy napadu. Wszak to partnerzy z drugiej linii generują sytuację, które potem, z większym lub mniejszym skutkiem, wykorzystują napastnicy. Naturalne jest to, że lepsi pomocnicy tworzą więcej sytuacji. Tę formację Barcelona ma jedną z najpotężniejszych nie tylko teraz, ale w całej historii dyscypliny. Również z tego względu filigranowy Argentyńczyk bije wszelakie rekordy strzeleckiej. W La Lidze kroku, jak umieją, dotrzymują mu czasem tylko Cristiano Ronaldo oraz Radamel Falcao. Niemniej, czy Messi w pełni wykorzystuje potencjał swojej drużyny? Czy ogromne ilości bramek jakie zdobywa to maksimum, które można osiągnąć? Co by się stało, gdyby w środku ataku „Blaugrany” występował Falcao, a Diego Simeone w Atletico miał pod swoją pieczę rodaka, wychowanka Newell’s Old Boys? Kto w takiej konfiguracji zdobyłby Złotą Piłkę?

FC Barcelona i Atletico Madryt to obecnie drużyny najbardziej uzależnione od aktualnej dyspozycji swoich liderów. Symbioza przynosi wzajemne korzyści, lecz w przypadku obniżki formy któregoś z asów, zespół jest w poważnym niebezpieczeństwie. Widać to szczególnie dobrze na przykładzie Barcelony od początku tego roku. Kiedyś Messiego odciążali wybitni gracze tacy jak Zlatan Ibrahimović, Samuel Eto’o, czy Thierry Henry. Był też Villa, ale to już nie ten sam Villa co kiedyś. Kapryśny, obrażony, w słabszej niż zazwyczaj formie Hiszpan nie ma obecnie predyspozycji do przejęcia marszałkowskiej buławy od zmęczonego, dręczonego niedoleczoną kontuzją Messiego. Również Falcao w Atletico raczej jest osamotniony przy kolekcjonowaniu goli. Kluczem do nastepnych rozważań są tu systemy gry obu drużyn oraz ich wykonawcy. A zatem puszczamy wodze fantazji. Zamieniamy drużyny Radamelowi Falcao i Leo Messiemu.

Na pierwszy ogień idzie Kolumbijczyk. Wydaje się, że w razie przejścia na Camp Nou jego sytuacja stałaby analogiczna do losów Ibry. Źródłem niezrozumienia nie stałby się bynajmniej charakter Falcao. Z dotychczasowego przebiegu kariery jawi się on raczej jako grzeczny, religijny facet, a nie konfliktowe indywiduum. Chodzi tu bardziej o naturę i styl gry 27-latka. Nieprzypadkowo nosi on przydomek „El Tigre”. Tygrysy wielbią wolność, swobodę. Falcao nie jest stereotypowym środkowym napastnikiem. Uwielbia poruszać się po całej szerokości boiska, sam sobie stwarzać okazje. Nie przywykł do sztywnych schematów od małego wpajanych każdemu adeptowi La Masii. W filozofii Guardioli i jego współpracowników Zlatan miał jedynie wykańczać akcje kolegów. Szwed długo próbował z tym walczyć, ale okazało się to starciem z wiatrakami. Podobnie raczej byłoby z wychowankiem River Plate. Zdobywałby sporo goli, choć mniej niż w Atletico, męcząc się rolą zwykłego wyrobnika, a nie artysty. Innym aspektem są wcale nie tak rzadkie puste przebiegi Kolumbijczyka. Bywało, że były gracz FC Porto nawet trzy mecze pod rząd kończył z zerowym dorobkiem bramkowym. W „Dumie Katalonii” taki bilans centralnej postaci ataku oznacza tylko jedno. Ławkę rezerwowych w następnym spotkaniu.

Leo Messi występujący w Atletico. Brzmi równie egzotycznie, co Bartosz Ślusarski strzelający dla Manchesteru United. Rozważmy jednak i ten wariant. Przede wszystkim, Argentyńczyk w stolicy Hiszpanii pełniłby diametralnie inną rolę niż w Katalonii. Bliższą reprezentacji swojej ojczyzny niż Barcelonie. Mając wokół siebie raczej zdolnych rzemieślników pokroju Gabriego, niż artystów typu Xavi, 26-latek musiałby się cofnąć do selekcjonerskich czasów Sergio Batisty lub Diego Maradony, czyli na pozycję ofensywnego pomocnika bądź cofniętego napastnika. Niby na boku szaleje Arda Turan, niby robi wiatr, ale to raczej jeździec bez głowy w stylu Angela Di Marii, a nie chirurgicznie precyzyjny Andres Iniesta. Pamiętamy wszyscy, jak długo trwała ogromna dysproporcja pomiędzy Messim reprezentacyjnym, a Messim katalońskim. Receptę znalazł dopiero Alejandro Sabella. Czy równie pomysłowy, elastyczny okazałby się Diego Simeone? Nie przy takim potencjale ludzkim. Tak więc mistrz olimpijski z 2008 roku musiałby dostarczać sytuacji najbardziej wysuniętemu napastnikowi. Diego Coscie lub Adrianowi Lopezowi. Zawodnikom, którzy w tym sezonie zdobyli łącznie 15 bramek. Przez osiem miesięcy. Messiemu wyśrubowanie takiego wyniku zajęło mniej niż 60 dni, natomiast Falcao niemalże dwa razy dłużej. Argentyńczyk ciągnąłby na wszystkich frontach, w każdym aspekcie, samodzielnie wózek o nazwie Atletico. Jak w przypadku kadry Maradony, na dłuższą metę nie miałoby to racji bytu.

W takiej najlepiej sformułować prosty wniosek: dobrze jest jak jest. Obaj świetni zawodnicy występują w bardzo dobrze, wręcz idealnie dopasowanych do nich zespołach, choć Atletico dla „El Tigre” w tym sezonie zrobiło się za małe. Możemy się tylko cieszyć, że ci napastnicy na naszych oczach biją swoje prywatne, a w przypadku Messiego nawet globalne, rekordy strzeleckie. Któż z nich zatem sięgnąłby po Złotą Piłkę? Odpowiedź brzmi: żaden. Nagrodę zgarnąłby Cristiano Ronaldo, pozbawiony pełnej dyspozycji największych rywali po tytuł.

TOMASZ GADAJ

Pin It