Przed sezonem nikt nie spodziewał się, że Everton do końca będzie bił się o udział w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Przecież to David Moyes miał już za czasów swego pobytu na Goodison Park wznieść zespół na wyżyny. Jak się okazało w „The Toffies” tkwił potencjał, który potrzebował jedynie dobrego aktywizatora. Okazał się nim Katalończyk. Roberto Martinez.
Piłkarzem wybitnym nie był. Grający na pozycji defensywnego pomocnika, wyszkolony w malutkim Balaguer próbował się przebić w Saragossie, ale większość spędzonego tam czasu występował w drużynie rezerw. Gdy w wieku 21 lat powrócił do gry w rodzinnym miasteczku wydawało się, że kariera Martineza stanęła w miejscu. Na szczęście dla Katalończyka w jego życiu pojawił się Dave Whelan, przedsiębiorca i właściciel Wigan Athletic, które grało wówczas w Third Division (czwarta liga angielska po stworzeniu Premier League). Los chciał, że były angielski obrońca otwierał cztery sklepy JBB w Hiszpanii, w tym jeden w Saragossie. Podczas pobytu w północno-wschodniej Hiszpanii polecono mu Martineza. Tak rozpoczęła się brytyjska przygoda Katalończyka z malutkiego Balaguer.
Latem 1995 roku do Wigan oprócz niego sprowadzeni zostali Seba i Diaz. Nie minęło dużo czasu, a ściągnięci z Półwyspu Iberyjskiego zawodnicy zostali nazwani „Three Amigos” tworząc pierwszą kolonię hiszpańskich graczy na Wyspach. Martinez szybko stał się podstawowym zawodnikiem The Latics i już w pierwszym sezonie został wybrany do jedenastki sezonu, zdobył nagrodę kibiców dla najlepszego gracza Wigan i strzelił najwięcej bramek w swej drużynie. Co ciekawe udało mu się połączyć karierę młodego piłkarza z pracą komentatora. Dla jednej z angielskich stacji opowiadał o hiszpańskiej piłce. Po sześcioletniej przygodzie z Wigan, gdy został wybrany najlepszym zawodnikiem w historii klubu przyszedł czas zmianę otoczenia. Motherwell, Wrexham, Swansea, Chester. Martinezowi jako piłkarzowi nie dane było być częścią wielkiego futbolu. By to się stało musiał zmienić swoją rolę. Zawiesił buty na kołku. Z zawodnika stał się trenerem.
W wieku 33 lat rozpoczął swą menedżerską karierę w klubie, w którym nie tak dawno pełnił funkcję kapitana. Mimo braku doświadczenia pod jego wodzą Swansea przegrało zaledwie jeden z jedenastu meczów i było o krok od awansu do Championship. To co nie udało się wtedy, udało się rok później. „Łabędzie” w świetnym stylu wygrały na zapleczu Premier League, a Martinez został wybrany menedżerem sezonu. To właśnie pod wodzą Katalończyka rozpoczął się na Liberty Stadium projekt „Swanselona”, który potem kontynuowali Sousa, Rodgers i Laudrup, a którym zachwycali się wszyscy bez wyjątku. By pokazać swym podopiecznym, jak mają grać zabrał ich swego czasu na spotkanie Celtiku z Barceloną, by z bliska przyjrzeli się słynnej tiki-tace. W kampanii 2008/2009 Swansea zajęło 8. miejsce z największą liczbą remisów w lidze. W czerwcu stanął przed wyborem: Celtic czy Wigan? Decyzji, którą podjął po zakończeniu sezonu wielu mu nie wybaczyło. Porzucił Walię i kierowany ambicją spróbował swych sił w Premier League.
„Musimy być realistami, wykazać się cierpliwością i pracować, żeby utrzymać się w Premier League. To jest pierwszy krok. A później będziemy mogli marzyć. Naszym marzeniem jest to, aby pewnego dnia Wigan zagrało w Europie”
W Wigan spędził 4 sezony podczas których realizował stworzony do spółki z Dave’m Whelanem plan rozwoju klubu. Tak jak na Liberty Stadium, tak na DW Stadium potrafił odcisnąć swoje piętno na prowadzonym zespole pokazując, że nawet w mało znanym klubie o niskim budżecie da się zbudować drużynę grającą pięknie dla oka. Zanim odszedł z Wigan sprawił, że Steve Bruce, który swego czasu był jego trenerem został zwolniony z klubu, zamiast zgodnie z tradycją odejść na własnych zasadach. Zdobył z zespołem Puchar Anglii, zwyciężając w finale z Manchesterem City 1:0 Wszystko byłoby pięknie, gdy trzy dni później „The Latics” nie spadli z ligi. Martineza już to bezpośrednio nie dotyczyło. Wiedział, że pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Za zgodą prezesa rozpoczął rozmowy z zarządem Evertonu.
„Uważano, że w tak skromnych klubach w Anglii nie da się grać ładnego, ofensywnego futbolu, opartego na wymianie dużej liczby podań, a moim wyzwaniem było udowodnić, że to nieprawda”
Gdziekolwiek by nie pracował dzięki swej postawie, pasji, podejściu do futbolu, zaangażowaniu w funkcjonowanie klubu szybko zyskiwał sympatię kibiców, szacunek swych podopiecznych i uznanie w oczach pracodawców. Zdarzyło się, że Wigan pod jego wodzą poniosło klęskę 1:9 z Tottenhamem. Martineza ta porażka nie załamała, lecz wręcz zmotywowała do bardziej wytężonej pracy, obudziło w nim pokłady sportowej złości. Katalończyk, jak sam przyznaje oglądał ten mecz z 10 razy. By zmotywować swych piłkarzy kazał powiesić w siedzibie klubowej portrety zawodników, którzy grając dla Wigan zadebiutowali w reprezentacji. Jednym słowem niezwykły motywator i fanatyk w jednym.
Martinez jest również świetny pod względem metodycznym, jeśli chodzi o trening. Młodzi gracze pod jego opieką notują niesamowity progres, czego najlepszym przykładem jest Ross Barkley, starsi zawodnicy powracają do wysokiej dyspozycji, jak Gareth Barry, wszyscy bezsprzecznie czują się w klubie potrzebni, rozumieją się z Martinezem idealnie i akceptują jego wizję futbolu oraz metody treningowe.
Pod wodzą Martineza Everton pokazuje swe piękne oblicze. Mądre wzmocnienia na zasadzie wypożyczeń, nauka na własnych błędach sprawiły, że z tygodnia na tydzień gracze z Goodison Park są coraz lepiej funkcjonującą maszyną napędzaną przez belgijskiego najemnika. Everton to zespół grający szybko, utrzymujący się przy piłce, kontrolujący grę na połowie rywala. Nie gra agresywnie, jego siła leży w konsekwentnie wystawianej przez Katalończyka jedenastce, której drobne zmiany personalne powodowane są zawieszeniami, urazami bądź jak to jest w przypadku wypożyczonych zapisem w umowie.
Ostatnio „The Toffies” znajdują się w fenomenalnej formie, której zwieńczeniem było znokautowanie Arsenalu 3:0. Martinez pokazał taktyczną wyższość swojego zespołu sprawiając, że „Kanonierzy” zagrali jeden z najgorszych meczów w sezonie. Michael Cox w pomeczowej analizie podkreślił, jak wielkie zaskoczenie spotkało gości na Goodison Park. Nagle Lukaku zaczał operować na skrzydle, a Naismith grał jako fałszywa dziewiątka. Obrońcy Arsenalu byli kompletnie zagubieni.
W pomeczowych wypowiedziach Martinez podkreślał, że udało im się zagrać perfekcyjnie, ale mimo niebywałej passy zachowuje spokój i trzeźwość w ocenie sytuacji twierdząc, że rywalizowanie z wielką czwórką na tym etapie jest czymś, o czym nawet nie marzyli, a przed nimi i tak jeszcze 18 punktów do zdobycia i wszystko może się zdarzyć. W wyścigu, którego stawką jest małe mistrzostwo Anglii wszystko jest w głowach i nogach zawodników. Mimo trudnego terminarza, grający w jeden z najpiękniejszych sposób zespół ma spore szanse na końcowy sukces.
Ale Martinez to nie tylko były piłkarz i wybitny menedżer. To człowiek, który patrzy zawsze kilka kroków do przodu i nie ogranicza się tylko do futbolu. W trakcie gry w Saragossie obronił pracę licencjacką z fizykoterapii i ukończył studia podyplomowe z zarządzania biznesem na uniwersytecie w Manchesterze. Jego przyszłość trenerską już w 2011 roku przewidział Dave Whelan, gdy zaliczył go do grona jednego z najbardziej błyskotliwych młodych menedżerów i zapowiedział, że już za 2-3 lata będzie trenował Real bądź Barcelonę. Niewiele się pomylił. Dzięki wykonywaniu świetnej pracy na Wyspach Martinez jest jednym z faworytów do zastąpienia Martino, a w brytyjskiej prasie coraz głośnie o tym, że miałby zostać następcą Wengera.
TOMASZ MILESZYK
Tekst powstał przy współpracy z Marcinem Piechotą, założycielem fanpage’a Angliakopie.pl
fot. theguardian.com