Czy ktoś ich jeszcze zatrzyma?

roni

Podobno wszystko do nas kiedyś wraca. W takiej formie, w jakiej od nas wyszło. Manchester Howarda Webba i ciągle chłostany decyzjami sędziów Real Jose Mourinho. Tym razem wszystko się wywróciło do góry nogami. Wiadomo. Jedni będą wylewali swoje żale, że zadecydowała jedna decyzja. Drudzy będą odpowiadali naokoło, albo wręcz uciekali dziennikarzom spod mikrofonów. Swoją drogą, ciekawe czy między jednym przeżuwaniem gumy a drugim, Sir Alex Ferguson żałował, że zamiast Rooney’a, Kagawy, czy Younga posłał w bój nieszczęsnego Naniego? Bo Portugalczyk był początkowo przewidziany jako podgrzewacz ławki rezerwowych. Odbiegając nawet od faktu, że czerwonej kartki być nie powinno.

Ale przecież taki Rooney, Kagawa, czy Young pewnie już w identycznej sytuacji by się nie znaleźli. Musi żałować. Przecież to decyzja, która skomplikowała Anglikom wszystko. Skomplikowała, nie zadecydowała. Bo tak samo, jak brak Naniego MÓGŁ przesądzić o końcowym rezultacie, tak i jego dalszy pobyt mógł doprowadzić do tego samego – zwycięstwa Realu.

Problem tkwił w czymś innym. Manchester myślał, że gol na 1:0 zakończył spotkanie. Że można było cofnąć się ośmioma, dziewięcioma piłkarzami w swoje pole karne. Że nic złego przecież już nie może się stać. Pomyłka. Zapomnieli, że po drugiej stronie był Real Madryt. A to już nie był taki Real w ataku pozycyjnym, jak choćby z Granadą – bezradny i bez pomysłu. Tutaj coś wisiało w powietrzu. Prędzej czy później, z Nanim czy bez, Real wcisnąłby gola wyrównującego, a „Czerwone Diabły” musiały zostać ukarane za tak pasywną grę. Pretensje Ferguson powinien kierować przede wszystkim do gościa przed lustrem.

To był więc mecz kilku pomyłek personalnych szkockiego menedżera i doskonałego zmysłu tego drugiego – zarozumialca z Portugalii. O tym pierwszym już wspomnieliśmy, ale aż się na język ciśnie inna kwestia. Shinji Kagawa. Facet, który jest w gazie po ligowym hattricku, nie dość, że siada na ławce rezerwowych, to z tej ławki w ogóle się nie podnosi. Dlaczego? Nie warto? Nawet wtedy, kiedy trzeba było gonić wynik? Najwidoczniej ważniejszy był tysięczny mecz Giggsa. Wewnętrznie Azjatę pewnie nosiło, a Ferguson tylko mlask-mlask tę swoją gumę i nie w głowie mu zasygnalizowanie Japończykowi, by ten zaczął się „grzać”.

Choć i tak Manchester na boisku gorszy od rywala nie był. Zdołał przecież w dziesięciu sprawić, że ten w końcówce zaczął desperacko się bronić.

A Mourinho? O tak właśnie oglądał pierwszą połowę:

Wiemy dlaczego. Czerpał z dawnego trenera Arsenalu, George’a Grahama. Kiedy jego podopieczni, by zdobyć tytuł mistrzowski w Anglii, musieli wygrać 2:0 na Anfield, ten wypalił do piłkarzy:

– Do przerwy gramy na zero-zero. W drugiej połowie na nich ruszymy i zdobędziemy gola. Potem, mniej więcej piętnaście minut przed końcem, zrobię zmiany i zmienię ustawienie. Liverpool zesra się ze strachu, a wy uzyskacie szansę na strzelenie drugiej bramki i ją wykorzystacie. W porządku?

Wyobrażacie sobie reakcje piłkarzy na takie słowa?

Wariat. Idiota. Jak to wszystko ma się wydarzyć? Ale z drugiej strony, czy na coś podobnego nie byłoby stać Jose Mourinho? Odpowiedź jest zbędna.

I wszystko przebiegało w podobny sposób. Najpierw co prawda Real oberwał w dzwon, ale potem Mourinho wprowadził Lukę Modricia. Chorwat strzelił. Wybaczcie. „Strzelił” nieco obraża piękno tego gola. A więc – uderzył perfekcyjnie. Manchester się zesrał. Real uzyskał szansę na drugiego gola i ją wykorzystał. W porządku? W porządku. I było po meczu.

A kogo należy wyróżnić? Oprócz świetnej zmiany Modricia, chapeau bas przed Diego Lopezem. Tak, jak nikt w Madrycie nie przypuszczał, że można ograć Barcelonę 3:1 na Camp Nou, tak chyba nie było na tyle odważnego, który stwierdziłby, że ten właśnie golkiper będzie godnym zastępstwem Ikera Casillasa i równie pewnym punktem drużyny, jak on. Coś czujemy, że w tej rubryczce znalazłby się również Kagawa, ale boisko go dzisiaj po prostu nie chciało.

Boisko, na którym widzieliśmy wszystko. Taktyczne niuasne, kalkulacje, fantastyczną grę z kontry MU w pierwszej połowie i tę końcówkę, gdzie Real poczuł się, jak na egzekucji. Tylko ten, co wyrok wykonywał, tragicznie pudłował. Luka Modrić i jego torpeda. Cristiano Ronaldo i reakcja po strzeleniu tak ważnego gola. To wszystko sprawiło, że Teatr Marzeń spełnił swoją rolę w każdym calu. W Manchesterze jednak żałują, że ów teatr marzenia spełnił nie tym, co trzeba. A w Madrycie głębszy oddech. Bo jeśli AC Milan pozbędzie się z rozgrywek najgroźniejszego rywala „Królewskich”, to poza niemiecką solidnością w postaci Bayernu i Borussii już nikt nie stanowi realnego zagrożenia dla Mourinho.

Na koniec jeszcze słówko o wspomnianej Borussii. Zadziwia nas właśnie łatwość wygrywania ekipy Jurgena Kloppa w europejskich pucharach. Fantastyczne, jak ta drużyna dojrzewa do najwyższych celów. Było mistrzostwo, był puchar, to może teraz będzie Liga Mistrzów? Bo to właśnie jedni z tych, którzy Hiszpanom mogą jeszcze zagrozić.

***

Manchester United – Real Madryt 1:2 (0:0)

Ramos (sam) 48′,  – Modrić 66′, Ronaldo 69′

Borussia Dortmund – Shakhtar Donieck 3:0 (2:0)

Santana 31′, Goetze 37′, Błaszczykowski 59′

***

DAWID KOWALSKI

Pin It