Ja pamiętam kapsle na podwórku, nas szczeniaków/ Pamiętam grę w siatkówkę na trzepaku / Szkołę, luz, uwagi, skargi, siniaki, rozwalone wargi / I żale matki, podstawową, szkołę, boisko żwirowe / Wszystkie strzelone gole
Co prawda u mnie, trochę inaczej niż u Eldo, boisko było betonowe, a nie żwirowe, ale cała reszta się zgadza. Beztroskie dzieciństwo, naznaczone olbrzymią ilością godzin spędzonych na kopaniu piłki. Graliśmy właściwie cały czas i w każdej konfiguracji. Brakowało nam ludzi do rozegrania meczu – żaden problem. Ładowaliśmy w poprzeczki, graliśmy w lobowanki lub karne.
To były czasy kiedy dla nas Ronaldo był tylko jeden .
Dlaczego o tym piszę? Bo dziś mecz Widzew – Legia. Czyli dla większości osób, które zaczęły się interesować piłką na początku lat 90. – klasyk. Spotkanie o wszystko. O mistrzostwo, o honor, o panowanie w kraju i na podwórkach z betonowymi boiskami, gdzie – pewnie poza miastami gdzie była ekstraklasa – dla dzieciaków liczyły się tylko te dwa kluby. Reszty mogło nie być.
Najbardziej, jak chyba wszystkim, zapadło mi w pamięć spotkanie z 1997 roku. Miałem osiem lat i czekałem na retransmisję tego meczu (na żywo można było obejrzeć tylko w Canal+, a wtedy mało kto go miał). Było to wtedy tak ważne spotkanie, że każdy chciał je obejrzeć. A co to za oglądanie jak się zna wynik? Beznadziejne.
Wpadliśmy więc z kolegami na genialny pomysł – poszliśmy grać w piłkę, żeby nikogo nie kusiło sprawdzanie wyniku w telegazecie. O Internecie można było wtedy jeszcze zapomnieć, więc wyniki sprawdzało się na telegazecie właśnie.
I wszystko szło dobrze – to znaczy nie znaliśmy wyniku, bo z tego co pamiętam kopanie szło nam słabo, bo non stop gadaliśmy o meczu, który gdzieś tam się dział – do momentu, w którym nagle nie pojawił się niewtajemniczony w całą akcję kumpel i z uśmiechem na ustach oznajmił „Legia wygrywa 2:0!”. Wśród nas konsternacja. Pół grupy się cieszy, bo ich klub wygrywa, drugie pół wkurzone, bo Widzew przegrywa (a powtarzam, wtedy podział był prosty – kibicowało się albo Widzewowi albo Legii). Wszystkich natomiast łączyło jedno – wkurwienie, że gość zdradził nam wyniki.
W kilku nieparlamentarnych słowach powiedzieliśmy mu co o nim myślimy i co ma teraz zrobić.
Próbowaliśmy dalej beztrosko kopać piłkę, ale jak to robić? Ci z nas, którzy byli za Legią nabijali się z widzewiaków, którzy słaniali się po boisku i kopali piłkę jakoś krzywo.
I tak do 90 minuty.
Wtedy ktoś nie wytrzymał i pobiegł sprawdzić wynik. – 3:2 – krzyknął przez balkon. – O, to chociaż ten Widzew powalczył – od razu skomentowaliśmy. – No wygrali! – usłyszeliśmy w odpowiedzi.
Na boisku cisza. Jak to wygrali? 15 minut temu Legia prowadziła 2:0 u siebie i przegrała? Niemożliwe. Więc wszyscy sprint do domu, pilot w rękę, telegazeta strona 211 (do dziś pamiętam na której stronie telegazety były wyniki). A tu nagle szok zdziwieni e.
Później połowa mecz oglądała, połowa odpuściła. Ale każdy gadał o nim przez następnych kilka lat.
O dzisiejszym spotkaniu nikt rozmawiał nie będzie. Teraz mecz Widzewa z Legią nie ma praktycznie żadnego czaru. Oprócz kibiców obu drużyn nie interesuje nikogo.
A ja znów patrzę w terminarz i nic nie rozumiem i zamknij japę do młodszego kumpla krzyczę znów, choć wiem, że pożałuję gorzko .
Pożałuję, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że ten czar nie wróci już nigdy. Jak dzieciństwo. A ciągłe wspominanie tych magicznych spotkań, to nic innego jak chęć powrotu do lat szczenięcych i piłki na asfaltowym szkolnym boisku .
I doskonale wiem, że przy każdym kolejnym meczu Legia – Widzew będę miał tak samo. Bo człowiek zawsze tęskni do tego, co wspomina dobrze.
A te klasyki były najlepsze.
***
Tego utworu nie mogło tu zabraknąć:
***
Fragmenty następujących utworów zostały wykorzystane w tekście:
1. Grammatik ft. Fisz – Pamiętam (zwrotka Eldo)
2. Cira (ft. Mioush, Onar, Hukos) – Przybywa nam lat (wers Mioush)
3. Peja – Kontrargumenty
4. Ten Typ Mes i Lepsze Żbiki – Patrzę w rachunek
5. W.E.N.A. (ft. OSTR) – Najlepsze przed nami (wers W.E.N.A.)