Jeszcze przed spotkaniem inauguracyjnym grupy D: Urugwaj – Kostaryka w przewidywaniach komentatorów zwycięstwo dwukrotnych mistrzów świata nad bananową republiką przyznawano Urusom z urzędu. Karaibski huragan bezlitośnie obnażył jednak słabości czwartej drużyny poprzedniego czempionatu i przy założeniu, że Oscar Tabarez – śladem Vicente del Bosque, wiernego pokracznym dogmatom i tym samym rozwiązaniom – nie zmieni albo nic, albo niewiele, Urugwajczycy mogą spokojnie myśleć o kolejnym czwartym miejscu. Tym razem o czwartym miejscu w grupie, a nie w skali całego turniej u.
Nieco groteskowy kontekst, tłumaczący klęskę z Kostarykanami nakreśla Daily Mail w jednym z artykułów. Spekuluje się, że jednym z czynników „X”, mających wpływ okazuje się konfiskata słodkiego bagażu, przywiezionego do Brazylii przez reprezentację Urugwaju. Chodzi o dulce de leche, a więc masę kajmakową – 39 kg tej karmelowej pasty zabezpieczyła brazylijska Straż Graniczna ze względu na brak atestu sanitarnego przewożonej żywności. Co wspólnego ma karmelowe smarowidło, serwowane z kanapkami, naleśnikami czy lodami z formą Urusów? Podobno w RPA podopieczni Oscara Tabareza zajadali się słusznymi porcjami kajmaku, będącego niemal narodowym urugwajskim przysmakiem i nikt nie robił z tego problemu natury urzędowej i celnej. Skończyli ogromnym sukcesem, bo za taki należy uznać bycie blisko zdobycia karmelowego brązowego medalu. Bez gęstego, słodkiego rarytasu Urugwajczycy poczuli się podłamani i jedną z przyczyn porażki z Kostaryką miał być jakoby brak zapasu kajmaku. Zupełnie abstrahując od faktu, że taki rarytas można dostać pewnie w każdym brazylijskim Wal-Marcie albo przyrządzić go samemu, przyznam, że ja też w dzieciństwie uwielbiałem mleko karmelowe, ale nieodrobionej pracy domowej nigdy nie usprawiedliwiałem brakiem tubki „Gostyń” pod ręką. Podła straż graniczna!
Jednym z najwartościowszych towarów, którego - pomimo że nie został przez nikogo skonfiskowany – zabrakło Urugwajczykom, był Luis Suarez. Być może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby El Pistolero był w pełni i sił i mógł zagrać z Kostarykanami od pierwszej minuty. Linię ofensywną podopiecznych Tabareza media zgodnie ochrzciły mianem „bezzębnej”… Bo jak inaczej można określić postawę Edinsona Cavaniego, który oddaje dwa celne strzały na bramkę, z czego jeden z rzutu karnego? Czym wyróżnił się Diego Forlan? Czym w ogóle wyróżnili się Urugwajczycy, oprócz ciasnych podkoszulków? Jakim cudem Cebolla Rodriguez i Christian Stuani nie oddali nawet strzału na bramkę Keylora Navasa, a ten drugi służył jedynie do odgrywania piłki głową przy wybiciach bramkarza?
Po meczu na pewno na parę słów zasługuje średnia wieku delegowanych przez Tabareza piłkarzy – 29.5. Czterech graczy chwilę – lub kilka chwil – po trzydziestce w składzie to skarb może i dla drużyny oldbojów, ale nie dla ekipy szykowanej na podbój wielkiego turnieju. Oczywiście, że doświadczenie zawsze jest w cenie i mieszanka rutyny z młodością często się sprawdza. Problem w tym, że starzeje się cały korpus drużyny, a Oscar Tabarez nie wdraża młodszych, żwawszych graczy wraz z rosnącymi wymaganiami i coraz większą stawką. W porównaniu z elektryzującym Joelem Campbellem, przyćmiewającym całą linię ofensywną Charruas, Celso Borgesem czy Oscarem Duarte Urugwaj wyglądał jak ekipa leśnych dziadków. Arevalo i Gargano po niezłej pierwszej połowie mieli sporo wysiłku w nogach i zwyczajnie przestali dotrzymywać kroku coraz śmielszym Ruizowi i Borgesowi – zarówno pierwszy, jak i drugi zawodnik Charruas to piłkarze o klasie i kreatywności drwala. Urugwajczycy pozwolili Kostarykanom na wiele błędów, które przeciwnik skrzętnie wykorzystał i które u podopiecznych Hodgsona i Prandellego byłyby nie do pomyślenia. Więcej niż słabo zagrał Fernando Muslera, przy bramce Duarte nawet nie kuszący się o próbę interwencji. Golkiperowi Galatasaray zdecydowanie daleko do formy sprzed czterech lat. Na plus dla Urugwaju fakt, że Maxi Pereira, za kretyński i chamski faul na wyleciał z boiska, czym pomógł drużynie – utrata takiego siepacza na potyczkę z Anglią to na pewno wzmocnienie intelektualne ekipy Tabareza. Każdy musi się pogodzić z tym, że czas nikogo nie oszczędza. Nawet ograniczony technicznie Arevalo cztery lata temu był młodszy i lepiej przygotowany motorycznie, a świeża krew w osobach Lodeiro czy Caceresa to już tylko zwykła krew krążąca w krwioobiegu.
Do tego wszystkiego dochodzi uciskająca łatka czarnego konia. Parę dni temu pisałem o Belgii i oczekiwaniach względem Wilmotsa i spółki. Z Urugwajem jest podobnie – media nadużywają retoryki, skazującej Charruas na zaskoczenie – a przez zaskoczenie rozumiane jest miejsce w co najmniej ćwierćfinale. Najgorsze jest to, że nawet Maryla Rodowicz, uznana artystka estradowa w Studiu Plaża zdecydowała się zaliczyć czwartą ekipę poprzednich mistrzostw do miana feralnego czarnego konia = faworyta, a wiadomo, że gdzie świetny ekspert, tam i celna opinia. Urugwaj może nie znieść takiej presji. Oczywiście nie tylko przez opinię samej Pani Maryli.
W lidzie wymieniłem nazwiska Tabareza i del Bosque w jednym zdaniu. Patrząc na to, co popełnili Hiszpanie w dwóch pierwszych meczach i konfrontując to ze słowami Maestro po meczu, powinienem się kajać, ale, póki nie zobaczę Urugwaju walczącego z Anglią, nie zrobię tego.
Zmienimy wszystko, bo musimy wygrać, tak jak i Anglia. Zmienimy nastawienie, musimy się poświęcić i skoncentrować. Jesteśmy tego świadomi.
Co więc, idąc za słowami trenera reprezentacji Urugwaju, należy zmienić? Tabarez niemal na pewno zrezygnuje z Diego Forlana na rzecz El Pistolero, o którego prosi cały ucieśniony urugwajski lud. Pereirę zastąpi najpewniej Fucile, a za Lugano wejdzie być może Coates… Ale to chyba tyle, jeśli chodzi o rozsądne zmiany personalne. Ewentualne delegowanie Lodeiro w miejsce któregoś z dwójki Gargano-Arevalo może być zbyt ryzykowne. I oczywiście koniecznie zaopatrzyć się w kajmak. W mnóstwo kajmaku, to naprawdę ważny aspekt psychologiczny.
Hiszpania, obrońca tytułu mistrzowskiego, odpada z walki o obronę Pucharu Świata już w przedbiegach. Cytując Rafała Steca, najwięksi upadają najgłośniej. Sam Urugwaj natomiast jeszcze nie upada – Urugwaj dopiero się potknął, przez co po prostu narobił sporego rabanu. Kostaryka miała być nieszkodliwym kamyczkiem, po którym można bez problemu przejść i zdeptać z podniesioną głową. Urusi powinni byli z ostrożnością patrzeć pod nogi, tak by móc w najbliższej przyszłości nakopać Anglikom i Włochom. Nie napiszę gdzie nakopać – niech to pozostanie tajemnicą.
Anglia ma coś do udowodnienia w znacznie szerszym kontekście – żądza sukcesu to dla Anglików siła, ale i przekleństwo. Urugwaj walczy raczej o zachowanie twarzy, pozostanie w walce o awans i zmycie plamy po meczu z Kostaryką, bo bajki o czarnych koniach poważnie traktują wszyscy prócz samych zainteresowanych. Zapowiada się fantastyczny bój. W pewnym sensie o wszystko. Miejmy nadzieję, że obie drużyny stoczą go jak wczoraj Australijczycy, a nie jak Polacy w ostatnich turniejach.
MARIUSZ JAROŃ
fot.: wpmedia.o.canada.com