Spotkało się dziś dwóch trenerów, charakterologicznie bardzo różnych. Ekspresyjny, twardy choleryk podejmował u siebie chilijską oazę spokoju. Łączył ich jednak wspólny mianownik. Real Madryt. Obaj z raczej złym powodzeniem sterowali Królewskimi, by potem, po Hiszpanii, wylądować na Wyspach.
Naprzeciw siebie stanęły również drużyny uznawane przed sezonem, wobec rewolucji oraz transferowej indolencji Manchesteru United, za faworytów Premier League. Niespodziewanie, karty rozdają jak dotąd Arsenal oraz Liverpool, lecz wobec długości, a także intensywności przedmundialowego sezonu, to The Blues i Obywatele powinni na wiosnę bić się o tytuł.
Naprzeciw siebie stanęły również drużyny uznawane przed sezonem, wobec rewolucji oraz transferowej indolencji Manchesteru United, za faworytów Premier League. Niespodziewanie, karty rozdają jak dotąd Arsenal oraz Liverpool, lecz wobec długości, a także intensywności przedmundialowego sezonu, to The Blues i Obywatele powinni na wiosnę bić się o tytuł.
Debiut – jak się okaże później, mało okazały – zaliczył w końcu Martin Demichelis. Swoją drogą, fenomen Argentyńczyka jest dla mnie całkowicie niezrozumiały. Obrońca niepewny, lubiący popełniać proste błędy i wsadzać na miny kolegów. Mimo tego, od lat gra w wybitnych lub co najmniej bardzo dobrych ekipach – Bayernie, Atletico, Maladze, a teraz w Manchesterze City.
Nie wiadomo, czy to przypadek, czy szósty zmysł Jose Mourinho. Gdyby podsumować pierwszych 20-30 minut spotkania, można było je zamknąć w sentencji – City grało, Chelsea strzelało. Chelsea Portugalczyka ma wygrywać. Za wszelką cenę. Nawet, jeśli oznacza to oddanie inicjatywy na własnym stadionie. The Blues byli groźni tylko w akcji ze spalonych. Aż minęły dwa kwadranse i londyńczycy powiedzieli: pas. Nagraliście się, teraz my rządzimy. Torres zabrał piłkę, minął Clichy’ego i, dzięki spóźnionemu Demichelisowi, Schuerrle z bliska wpakował piłkę do siatki. W 37. minucie mogło, a właściwie powinno być, po meczu. Znowu hiszpański napastnik miał za dużo miejsca, lecz zachował litość dla rywali. Jego piękny strzał jedynie obił poprzeczkę Joe Harta.
Wzmocniona osiągniętą przewagą ekipa Mourinho w drugich 45. minutach zaczęła stosować bardzo wysoki pressing, niczym Real Madryt w Gran Derbi za czasów The Special One. Taktyka mające przeciwnika stłamsić, spowodowała tylko…osłabienie atakujących. Ale to musiał być dziwny mecz, skoro Bronislav Ivanović założył tego popołudnia siatkę Davidowi Silvie. Zaledwie 240 sekund po zmianie stron potrzebowało do wyrównania City. I to jak. Do nieco zbyt mocnego prostopadłego podania Samira Nasriego doskoczył Aguero. Zastanawiano się – pójdzie na przebój, dośrodkuje, zaczeka na większą liczbę kolegów? Nie. Argentyńczyk uderzył w samo okienko. Lewą, teoretycznie słabszą, nogą. Daj Bóg jednak taką -chociaż jedną – „gorszą” kończynę w naszej reprezentacji.
Potem znów – City kreowało akcję, Chelsea starała się kontratakować. Zbyt lekko głową uderzał Javi Garcia, nogami uderzenie Silvy obronił Cech.
Chelsea Mourinho ver. 2.0 tym spotkaniem znów ujawniła swoją największą bolączkę, objawioną wcześniej spotkaniami z Bayernem i Manchesterem United – nieumiejętność narzucenia własnego stylu gry silnemu rywalowi. Z City próbowali co prawda w ostanich 10 minutach, ale to było za mało. Mecz w końcu trwa dziewięć razy dłużej.
I zapewne bramkowy remis dowieziono by do końca, gdyby nie prezent. Matija Nastasić zapomniał chyba, że rozpoczęcie emisji w radiu „Last Christmas” nie oznacza jeszcze świąt. Serb jednak podarował Chelsea gola, lobując głową swojego bramkarza, wystawiając tym samym Torresowi piłkę, której nawet on nie mógł nie wykorzystać.
Chelsea FC – Manchester City
2:1
33′ Schuuerrle, 90′ Torres – 49′ Aguero
***
Wyniki pozostałych niedzielnych spotkań 9. kolejki Premier League :
Sunderland – Newcastle United 2:1
Swansea City – West Ham United 0:0
Tottenham – Hull City 1:0
TOMASZ GADAJ
fot. footballmanagerstory.com