Prezes (nie dla) wszystkich

Zbigniew Boniek miał być prezesem wszystkich. W swojej płomiennej przemowie na wyborczym zjeździe dużo mówił o tym, że wszystkich działaczy łączy troska o dobro polskiej piłki. Wybory wygrał w cuglach i nawet głosujący na innych kandydatów nie byli jakoś nadzwyczaj zrozpaczeni. Boniek wykonał zaskakujący gest oferując pokonanemu Romanowi Koseckiemu posadę wiceprezesa. Wydawało się, że człowiek o nieskazitelnej opinii naprawdę zjednoczył lwią część środowiska i przy ogólnej zgodzie nadejdą tak długo wyczekiwane zmiany. Od listopadowego zjazdu nie minęło aż tak dużo czasu, a prezes Boniek stracił już prawie całe swoje zaplecze. Być może tak naprawdę nigdy go nie posiadał i od początku miał być tylko ładnym szyldem tego samego związku działającego w taki sam sposób.

***

Jako pierwsza na myśl przychodzi reforma rozgrywek Ekstraklasy. Boniek zobowiązał się do zreformowania ligi dla dobra wspólnego samych rozgrywek, klubów i kibiców. Lepszy poziom w oczywisty sposób oznacza więcej pieniędzy od sponsorów, większe zainteresowanie w społeczeństwie i kolejne efekty. „Zibi” miał być partnerem do rozmów dla przedstawicieli klubów, którzy przecież w większości zagłosowali na niego w wyborach. Rozmowy nie wypadły najlepiej, kluby chciały pewnych zmian w propozycjach nowych władz PZPN, a prezes oświadczył publicznie, że nie ma takiej możliwości i przyjmą reformą w tym kształcie, albo nie będzie żadnej. Dodatkowo dał ultimatum co do konkretnego dnia decyzji. To nie był najlepszy przykład partnerskich rozmów, zapewne po tych wydarzeniach uczucie pewnych osób do Zbigniewa Bońka nieco przygasło.

Okazuje się, że prezes ma pod górkę z własnym zarządem. Roman Kosecki w ostatnim wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” żalił się, że Boniek to władca absolutny, który o większości spraw po prostu informuje członków zarządu, nie ma żadnego dialogu. Brzmi trochę jak etyka pracy poprzedniego szefa PZPN, tak bardzo krytykowanego ze wszystkich stron. Kosecki przyznał, że w związku pracuje mu się „średnio”, co nie jest zapewne odosobnioną opinią, skoro mówimy o wiceprezesie, którego namaścił sam szef. Zbigniew Boniek nie współpracuje odpowiednio ze swoim zarządem, który ostatnio zablokował proponowane przez niego zmiany. Ludzie, których wybrał kilka miesięcy temu, teraz zaczynają się obracać przeciwko niemu. W pewnym stopniu nie może to dziwić, skoro większość z nich „zaprzyjaźniła się” z Bońkiem niedługo przed wyborami, a część właściwie wcale. Sekretarz generalny Maciej Sawicki poznał „Zibiego” krótko przed nominacją na swoje stanowisko.

Wszyscy byliśmy zachwyceni nowym procesem licencyjnym i konferencją, na której Krzysztof Sachs wyczerpująco odpowiedział na wszystkie pytania dotyczące poszczególnych klubów. Właściwie długimi momentami sam sobie stawiał pytania i sam na nie odpowiadał, bo dziennikarze wydawali się być nie do końca przygotowani na taką porcję merytorycznej dyskusji. Po paru tygodniach okazało się, że to wszystko było tylko na pokaz, bo większość decyzji Komisji Licencyjnej cofnęła Najwyższa Komisja Odwoławcza PZPN, w której zasiadali między innymi członkowie zarządów odwołujących się klubów.

Przed paroma dniami powróciła kolejna sprawa. Ludovic Obraniak stwierdził w wywiadzie dla portalu „20minutes.fr”, że do rezygnacji z gry dla reprezentacji Polski skłoniły go przede wszystkim nowe władze polskiej federacji. Prawdopodobnie chodzi mu o liczne wypowiedzi Zbigniewa Bońka na temat tego, że tacy piłkarze jak Obraniak nie powinni grać w kadrze Polski i za jego prezesury takich nie będzie, ale skoro Obraniak już jest, to zostanie, bo prawo nie działa wstecz. Przy całej krytyce, na którą zasłużył Obraniak za kiepską grę i ciągłą nieznajomość języka polskiego, wypowiedź Bońka była nie na miejscu. Nie słyszałem nigdy, żeby prezes jakiejś federacji tak mówił o piłkarzu grającym w jego reprezentacji. Nie dziwię się zatem, że francuski Polak (czy jak kto woli – polski Francuz) poczuł się urażony, a skoro reprezentacyjny kabaret ostatnio wywołuje coraz mniej śmiechu wśród kibiców, postanowił zrezygnować w udziału w tym „projekcie”. Cała sprawa wydaje się tym bardziej kuriozalna, że chodzi o wypowiedź człowieka mającego opinię wielkiego światowca, dyplomaty, który przecież konflikty ma łagodzić, a nie wzniecać.

Ostatnią, ale nie najmniej ważną kwestią jest Waldemar Fornalik jako selekcjoner reprezentacji. Prezes Boniek oświadczył, że nie zwolni trenera po meczu z Mołdawią (i dorzucił do tego jakieś mętne tłumaczenia, o matematycznych szansach, które ponoć jeszcze mamy, ale tak naprawdę ich nie mamy). W pewnym sensie widać (choć niezrozumiałe) popracie dla trenera, ale z drugiej strony Boniek wielokrotnie przyznawał, że on jako prezes nie odpowiada za wyniki. To stwierdzenie jest dość chwytliwe w wywiadach telewizyjnych czy prasowych, ale każdy rozsądny kibic wie, że to kompletna bzdura. Gdyby było to prawdą, Sandro Rossell i Florentino Perez też nie odpowiadają za wyniki swoich klubów, bo przecież nie są trenerami. Boniek jak prezes PZPN podpisuje umowę z trenerem i płaci mu wynagrodzenie będąc tym samym jego bezpośrednim przełożonym. Waldemar Fornalik nie bierze pokaźnej sumy co miesiąc, bo ktoś tam musi być jako selekcjoner, tylko po to, żeby były wyniki. „Zibi” dostał go w spadku po poprzedniej ekipie, właściwie po Piechniczku, ale teraz to on rozdaje karty i nie może umywać rąk od wyników reprezentacji tylko dlatego, że nie zajmuje się sprawami sportowymi. Równie dobrze trener mógłby zwalić winę na zawodników (co byłoby nawet bardziej sensowne biorąc pod uwagę marną grę naszych największych gwiazd), bo to przecież nie on piłkę kopie. Fornalik zostaje, chyba tylko dlatego, że Boniek nie spodziewał się aż tak fatalnych rezultatów i nie ma jeszcze żadnego gotowego rozwiązania.

Na tę chwilę jedyna gruntowna zmiana w Polskim Związku Piłki Nożnej to znaczna poprawa wizerunku i zaufania społecznego. Być może od początku tylko o to chodziło, a stare mechanizmy ukryły się za nowym szyldem.

HENRYK PISZCZEK

Pin It