Prawdziwy futbol zostawia ślady. Szkoda, że nie na naszych piłkarzach

Butcher_Cut_head_890906Csp

„Prawdziwy futbol zostawia ślady”. To zdanie, jedno z wielu, zapada w pamięć czytając biografię Andrzeja Iwana. Sportowe bitwy przynoszą czasem straty. Ślady. By je mieć, trzeba jednak walczyć, co niespecjalnie polscy piłkarze lubią. Trzeba mieć też charakter, którym również niespecjalnie grzeszą.

***

Lech Poznań skompromitował się w meczu z Żalgirisem Wilno. Na murawie, jak i, przez Mariusza Rumaka, poza nią. Rośnie szansa na największą piłkarską wpadkę tego roku. Ale nawet, jeśli kompromitacja faktycznie nastąpi, zapewne szybciutko spłynie to po zawodnikach „Kolejorza”.

Będąc dzieckiem przeczytałem, że Jacek Gmoch jako selekcjoner reprezentacji Polski nakazał trenować kadrowiczom z judokami. Wówczas zdawało mi się to głupie. Większości ówczesnych piłkarzy „Szczęki” podobno też. Po co Boniek i Deyna mieliby ćwiczyć na macie? Robić fikołki, ćwiczyć pady i rzuty, szarpać się w parterze? Teraz jednak, patrząc z perspektywy czasu, takie rozwiązanie byłoby wcale niegłupie. Ze względu na poziom naszej piłki. I mentalności uprawiających tę dyscyplinę sportu.

Mentalności gwiazd. Bylejakości. Minimalizmu.

„W dzisiejszym sporcie nie ma już outsiderów”

Gdyby temu bon motowi hołdowali bracia Kliczko, ich panowanie w wadze ciężkiej byłoby krótsze niż płynność finansowa Mike’a Tysona. Ukraińcy nie bawią się w mitologizowanie rywala. Przekonywania, że wcale nie są faworytami. Że każdy może wygrać z każdym. Może, ale nie z nimi. Szanują rywali, lecz tego wieczoru, gdy wyjdą na ring, któryś Kliczko wygra. Wygra i już. Tak sobie to zakodowali. Zresztą, porównań nie trzeba szukać w tak skrajnych przypadkach, chociaż Ukraina leży przecież na rogiem. Na naszym podwórku takie podejście prezentuje Mamed Chalidov. Mu nigdy nie jest za gorąco, rękawice nie są za ciasne, a rywal niczym nie zaskoczył. Póki co, wygrywa. Dzięki sobie. Jeśli zdarzy się przegrana, to też zapewne będzie obwiniał tylko i wyłącznie siebie.

Nie można już zwalać wyników na infrastrukturę. Ta istnieje. Na finanse? O niebo lepsze niż w większości państw ościennych, o Bałkanach i wschodzie nie wspominając. Koniunktura jest. Tradycje, historia i wzory dla dzieciaków też. Metodą wykluczenia, doszliśmy (chyba) do genezy marności nadwiślańskiej piłki.

Wracając do Gmocha i jego treningów. Czego nasi magowie futbolu mieliby się dzisiaj nauczyć od judoków, czy jakichkolwiek innych sportowców z grona sztuk walki?

Charakteru.

Jedni mają wszystko. Drudzy o wszystkim marzą. Gdy czołowi zawodnicy globu, w swojej kategorii wiekowej, zmuszeni są dorabiać pilnowaniem pryszczatych nastolatków na imprezach, futbolowi słabeusze podjeżdżają luksusowymi brykami na te właśnie, ochraniane przez młodych mistrzów sztuk walki, balety.

By uzmysłowić sobie mentalną przepaść, trzeba choć trochę poznać, spróbować, liznąć oba środowiska. Różnicę najłatwiej przedstawić na przykładzie prawdopodobnego zachowania po krytyce. Na jakiegoś fightera spada ogromna fala szyderstw i docinków. Skompromitował się, ośmieszył, przyniósł wstyd swojej dyscyplinie. Co robi? Trenuje jak oszalały. Wymiotuje z wysiłku. Przechodzi swoistą ścieżkę zdrowia, a właściwie – drogę cierpienia. Potem wychodzi na kolejny pojedynek. Przegrywa, czy nie, dał z siebie wszystko. Liczy się tylko odzyskanie honoru i szacunku.

Nadwiślański piłkarz przeczeka burzę, wytrwa do następnego chodliwego tematu. Nadejdzie jesień. Przyjdą rozgrywki ligowe, letnie rozczarowania odejdą na bok. Jeśli ma to szczęście, że nie weźmie udziału w żadnej klęsce drużyny narodowej, ma spokój przez wiele błogich miesięcy. Do następnych kanikuł.

Nie tyczy się to rzecz jasna wszystkich naszych zawodników. Piłka nożna jednak, jako najpopularniejszy i najliczniej reprezentowany w Polsce sport, wysuwa na pierwszy plan szerokie grono leserów. Zdarzają się, rzecz jasna,  jednostki wybitne, czy godni szacunku boiskowi wojownicy. Ta negatywna strona T-Mobile Ekstraklasy zarabia jednak coraz lepiej. I coraz bardziej, w swoim wyalienowaniu, mają wszystko gdzieś.

Dlatego, po 35 latach od ery Gmocha, zajęcia z fighterami mogłyby przynieść jedynie korzyści. O ile nasze gwiazdy przeżyłyby jednostkę treningową z konkretniejszym wojownikiem.

Więc, jeśli w te wakacje wybierzecie się do dobrego lokalu, pamiętajcie – w drzwiach macie szansę minąć klasowego młodego judokę, zapaśnika, czy pięściarza. Medalistę mistrzostw świata lub europejskiego czempionatu. A ten bogaty gość, który zbiera przy barze spojrzenia łasych niewiast, to być może ten sam paralityk, którego wyśmiewaliście oglądając co weekend Canal + Sport.

Tomasz Gadaj

Pin It