Poranna kawa. Król walczy o Polonię

coffeandnews1

Pewnie wielu z was wciąż jeszcze żyje środowym popisem Roberta Lewandowskiego, lecz czas nie stoi w miejscu, co oznacza, że żwawym krokiem zbliża się kolejna kolejka T-Mobile Ekstraklasy, zwiastująca rychły powrót do szarej rzeczywistości. By nieco wam ten przeskok osłodzić, serwujemy naszą znakomitą, poranną kawę.

POLSKA

Król bezapelacyjnie odleciał. W krótkim wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” właściciel dogorywającej Polonii napaplał takich bzdur, że tak naprawdę trudno określić, która z nich była największą. Krótko mówiąc – głupota goni głupotę.

Dla przykładu, na pytanie o brak licencji dla „Czarnych Koszul” Król odparł, że walczy. Zastanawiamy się jak walczy? Biega po schodach, a w słuchawkach dudni mu „Eye of the Tiger”? A może buduje barykady w okolicach stadionu?

Idźmy dalej. Zagadnięty o prawie półmilionowy dług wobec miasta, rzuca: – To temat pod tytułem: „Nic nikomu nie grozi”. Poważnie! Dług jest zabezpieczony cesją. Poza tym to tylko 374 tysiące złotych.

Hmm, po pierwsze, chyba inaczej rozumiemy definicję wyrazu „zagrożenie”, a po drugie, najwyraźniej nie umiemy liczyć, bo nam się wydaje, że 374 tysiące swobodnie można określić mianem „prawie pół miliona”.

Moglibyśmy tak wyliczać długo, ale nie miałoby to sensu, podobnie jak słowa Króla. To smutne, jednak z takim właścicielem w następnym sezonie raczej nie zobaczymy Polonii w Ekstraklasie.

***

Legia jest lepsza od Lecha. Przynajmniej według Wladimera Dwaliszwiliego, który taki osąd zaprezentował w „Przeglądzie Sportowym”. Gruzin wyraźnie stwierdził, że „Wojskowi” mają lepszą drużynę, lepszych piłkarzy i w ogóle są lepsi od „Kolejorza”. Czy ma rację, czy nie, fajnie, że w końcu ktoś przestaje rzucać spranymi formułkami: „to piłka, nigdy nic nie wiadomo”, „będziemy się starać, ale szanujemy przeciwnika” albo „wszystko okaże się na koniec sezonu”. Skromność skromnością, ale jeśli ktoś czuje się lepszy od drugiego, to dlaczego ma udawać, że jest inaczej? W końcu pierwszym krokiem ku sukcesowi jest uwierzenie w siebie.

***

W Wiśle zacięta rywalizacja o pełnienie zaszczytnej roli zastępcy kontuzjowanego Sergieia Pareiki. O to chlubne miano, czyli występ w podstawowym składzie w meczu z Widzewem, walczą Michał Miśkiewicz oraz Gerard Bieszczad. Kto wygra, nie wiemy, ale Rybicki ze Stępińskim na pewno drżą ze strachu. W końcu obaj golkiperzy „Białej Gwiazdy” razem mają aż dwa występy w TME. Smutnym aspektem całego zamieszania jest to, że jakiś czas temu zarówno Miśkiewicz, jak i Bieszczad, uważani byli za kolejne wielce utalentowane produkty polskiej szkoły bramkarskiej, a teraz obaj walczą o to, by zasiąść na ławce i raz na pół roku wyjść na boisko.

A miało być tak pięknie…

EUROPA

We wczorajszych półfinałach Ligi Europy obyło się bez większych niespodzianek. Chelsea w swoim stylu, czyli najmniejszym nakładem sił, uporała się z FC Basel 2:1, natomiast Fenerbahce pokonało w Stambule Benfikę 1:0.

„The Blues” szybko zdobyli prowadzenie, pewnie kontrolowali przebieg meczu, marnując przy tym całą masę sytuacji, by koniec końców stracić wyrównującą bramkę. Wówczas ponownie przyspieszyli, znów nie wykorzystali dobrych okazji, a w ostatniej minucie David Luiz strzałem z rzutu wolnego zapewnił klubowym mistrzom Europy zwycięstwo.

Z kolei w Turcji gospodarze obijali słupki i poprzeczki, lecz – podobnie jak Chelsea – w związku z brakiem skuteczności wygrali tylko jedną bramką. Tuż przed przerwą rzut karny zmarnował Cristian Baroni, który po chwili… się rozpłakał. Na szczęście koledzy go pocieszyli, trener zostawił na murawie, a Egemen Korkmaz zdobył zwycięskiego gola, więc uniknęliśmy rytualnego seppuku.

Pin It