Grzegorz Piechna: Polskim piłkarzom brakuje charakteru

Tomaszów Mazowiecki, miejscowa Lechia podejmuje Pogoń Grodzisk Mazowiecki. Przez całe 90 minut z boiska wieje nudą. Lokalni kibice, których na trybunach znalazło się tego dnia kilkuset, zrywają się z podstarzałych, obdrapanych ławek tylko raz – gdy gospodarzom, po kilkudziesięciu minutach słabej gry, udaje się w końcu wyrównać. Większego poruszenia w ich oczach nie wywołuje też zmiana dokonana przez trenera tomaszowian na początku drugiej połowy. Mimo, że boisko opuszcza wtedy, słabo dziś grający, były reprezentant Polski, były król strzelców ekstraklasy i autor setek bramek na naszych boiskach. Oczywiście, nie kto inny, a ulubieniec kibiców w całej Polsce – Grzegorz „Kiełbasa” Piechna.

***

Wykorzystaliśmy nadarzającą się okazję i z popularnym Kiełbasą porozmawialiśmy o reprezentacji Polski, trenerze Janasie, który go powołał do kadry, ale nie miał czasu zamienić z nim nawet słowa, o pewnym graczu ,którego Piechna ma na swojej czarnej liście, ale i o… rozwożeniu węgla i o tym dlaczego Kosecki czy Furman nie mieliby czego szukać w normalnej pracy. Zapraszamy do lektury obszernego wywiadu!

Trzecia liga, kilkuset kibiców na trybunach, dopingu jak na lekarstwo. Nie tęskni pan czasem za naszą ekstraklasą?

Oj tęsknię, tęsknię, łezka się nieraz w oku zakręci, no ale niestety – trzeba się liczyć z tym, że to już nie te lata. Taka kolej rzeczy, nie pogram już na tak wysokim poziomie.

Czyli moda na Piechnę też już się całkiem skończyła, czy może dziennikarze czasem jeszcze dzwonią?

Telefon może nie jest już rozgrzany do czerwoności, jak kiedyś, ale czasem ktoś zadzwoni. Przez te wszystkie lata na tyle się już przyzwyczaiłem, że nikomu nie mówię, że nie mi się nie chce rozmawiać. Raczej nie odmawiam. Chociaż to nie to samo, co kiedyś, to nadal coś tam się jeszcze dzieje…

A z Piechną łowcą bramek co się dzieje? Bilans siedmiu meczów i trzech bramki w trzeciej lidze nie przystoi popularnemu Kiełbasie…

Nie przystoi, zgadza się! (śmiech) Ale, weź pod uwagę, że ten Kiełbasa pierwszy raz w karierze nie gra już jako wysunięty napastnik i to pewnie dlatego! Trener mnie cofnął za napastnika, bo wypadł nam ze składu kapitan, grający dotychczas na tej pozycji. Teraz Piechna jest od łatania dziur, a kto inny od strzelania bramek. Ja swoje już nastrzelałem (śmiech).

No właśnie, próbował pan kiedyś zliczyć wszystkie swoje bramki zdobyte na ligowych boiskach?

Uhuhu, trudno mi powiedzieć, ale myślę, że zakręciłoby się koło trzech setek…

Ale były takie epizody, które trochę panu tą średnią zaniżały…

Rzeczywiście, był taki okres. No niestety, tak to w życiu bywa. Na przykład w takim Widzewie nie poszło mi to wszystko, tak jakbym chciał. Do Łodzi ściągnął mnie trener Probierz i to z nim chciałem tam współpracować. Pewnie ułożyłoby się to wszystko dużo lepiej, gdyby on tam został, no ale potem pojawił się trener Zub, z którym nie bardzo to wychodziło.

Za to do Polonii ściągał pana trener Wdowczyk, o którym zawsze wypowiadał się pan w superlatywach…

Tak, do trenera Wdowczyka zawsze pozostanie mi ogromny sentyment, to świetny gość. Przez pierwsze miesiące, kiedy jeszcze pracował w Polonii, to wszystko było tam poukładane. Tylko, że potem trenerów zmieniano właściwie co trzy dni. Nie było tam atmosfery do zrobienia czegokolwiek pozytywnego. Szybko przekonałem się, że to nie dla mnie.

Z  prezesem Wojciechowskim też miał pan chyba na pieńku?

Oj tak, zdecydowanie. Nie mogę o nim powiedzieć ani jednego dobrego słowa. Do dzisiaj nieuregulowane są też pewne kwestie finansowe!

Do tego jeszcze doszedł słynny Klub Kokosa…

Tak, było nas tam ośmiu, może dziesięciu. Kazali biegać po schodach, z góry na dół. No, ale co zrobić, nie miałem wyjścia – w innym wypadku rozwiązaliby kontrakt z winy zawodnika. A tego chciałem uniknąć.

Nie bał się pan tam iść, wiedząc co się dzieje?

Myślałem, że skoro jest trener Wdowczyk to wszystko będzie jakoś poukładane. I tak rzeczywiście było przez jakieś 3 czy 4 miesiące. A później zaczął się robić smród…

Trochę smrodu zrobił wokół siebie też Dariusz Wdowczyk. Afera korupcyjna nie zepsuła jego wizerunku w Pana oczach?

(westchnienie) Może częściowo tak, ale nadal pozostaje  w mojej pamięci jako bardzo dobry trener, który doskonale potrafi dojrzeć w zawodnikach potencjał i wie czego chce od grania. W dodatku, wprowadza świetną atmosferę w klubie. W ogóle w Polsce generalnie kluby, które ściągają jakiś piłkarzy czy trenerów z zagranicy – przepłacają i to sowicie, a właśnie taki trener Wdowczyk potrafił tak wybrać ludzi, że po pierwsze jest atmosfera, po drugie jest współpraca na boisku, i po trzecie, co najważniejsze – jest zaangażowanie. I na tym to wszystko powinno polegać. Nie wolno wprowadzać sztucznego tłumu.

Ten sam trener wpoił też panu pewne hasło…

Lepiej dobrze stać, niż głupio biegać! Pamiętam to jak dziś, wziąłem to sobie do serca. Po co biegać w kółko, kiedy czasem z tego biegania jest zero produktywności, a człowiek niepotrzebnie traci energię. Są takie momenty, że wystarczy się dobrze  ustawić. Potem coś z tego strzelić i gotowe. Tak było w Koronie.

Sentyment do kieleckiego klubu pewnie pozostał…

Sentyment tak, aczkolwiek jest parę spraw, które trochę mi to wszystko zepsuło.

Zamieniam się w słuch…

Powiem tak: przez sześć lat Korona Kielce nie pamiętała o Grzegorzu Piechnie. Przypomnieli sobie dopiero na czterdziestolecie klubu.

Przez cały ten okres nikt z klubu się z panem nie kontaktował?

Zero. Nawet głupiego biletu czy karnetu od  klubu nie dostałem. Zresztą, nie mam go do tej pory. Jak widać, klub jest bardzo ambitny i nie ma już czasu na takich piłkarzy jak Grzegorz Piechna.

Dzisiejsza Korona to ta sama ekipa z charakterem, co kiedyś?

Takiej drużyny i atmosfery, jak za naszych czasów, tam nie ma i już nie będzie. Akurat tego jestem pewny. Inni ludzie, inne charaktery.

O nich mówi się, że to tacy trochę boiskowi  prowokatorzy. Pan też  lubił sprowokować przeciwnika…

Każdy piłkarz na boisku prowokuje. Napastnik zawsze próbuje obrońcę gdzieś tam uszczypnąć, jakoś się urwać i nie będę ściemniał – na tym się bazowało, a ja do aniołków nie należałem.

Któryś z obrońców trafił na pana czarną listę?

Paru by się znalazło. Była kiedyś dość ostra sprzeczka z Dicksonem Choto, wtedy był też bardzo ostry faul… Ale przyznam, że ostro trzeba się było naharować, żeby mu się urwać.

Akurat pan chyba lubił harówkę. Do dzisiaj pracuje pan fizycznie przed treningami?

Oczywiście, za równo dziś, jak i w czasach gry w ekstraklasie.

Mam rozumieć, że w czasach, gdy sięgał pan po koronę króla strzelców przerzucał pan węgiel przed treningami?

Kilka ton tego węgla. Pobudka o 6:30 i do roboty. Coś w życiu trzeba robić, poza kopaniem piłki.

Wyobraża pan sobie takiego Możdżenia, Furmana czy Koseckiego pracujących fizycznie przed treningiem?

Nie, zdecydowanie nie. To jest inna krew, inna młodość, inna fantazja. Zupełnie co innego.

A koledzy z czasów, kiedy pan grywał w Ekstraklasie?

Oj nie, też nie. Powiem więcej, nie wyobrażam sobie żadnego piłkarza z Ekstraklasy w jakiejkolwiek innej pracy niż kopanie piłki. Szczególnie dzisiaj, widzę, że polskim piłkarzom brakuje charakteru. Zagrali dwa dobre mecze i od razu uwierzyli w siebie, że już złapali srokę za ogon. Zresztą, nasi piłkarze poza treningiem to może czasem sobie pójdą na spacer, a poza tym głównie siedzą z rodzinami, albo odpoczywają.  No i kolejną kwestią są ogromne pieniądze, które też swoje robią.

Alkohol też jest problemem?

Nie oszukujmy się, to w polskiej piłce było i jest,  ale z drugiej strony każdy jest normalnym człowiekiem i piwka lubi się napić. Powiedzmy tak: są w naszej lidze tacy którzy „tańczą”. Ja wychodziłem z założenia, że jest czas na zabawę, to bawmy się nawet tydzień, ale kiedy jest czas na zapier…, to trzeba zapierdzielać. Ale powtarzam, teraz dużo robią przede wszystkim duże pieniążki.

Te pana w pewnym momencie też skusiły…

Wiem do czego pan zmierza. Każdy korzysta, jak ma okazję. Ale ja do Rosji pojechałem nie tylko zarabiać, chciałem spróbować też innego grania, innej piłki. Może w Koronie bym w kolejnym sezonie już tylu bramek nie strzelił? I powiedzieliby, że Piechna jest słaby. Wtedy były też propozycje z polskiej ligi, ale klub nie chciał wzmacniać przeciwników, tylko koniecznie wysyłamy Piechnę za granicę. Nie żałuję tego – zobaczyłem kawałek innego świata, innej piłki i jestem zadowolony.

Jak się  Panu żyło i mieszkało w Moskwie?

Tak samo jak u nas, ludzie ci sami, tylko organizacyjnie te wszystkie kluby trochę lepiej poukładane.

Jednak w połowie kontraktu chciano się pana pozbyć…

Tak, do Chin, Uzbekistanu, ale ja miałem rodzinę i małe dzieci. Nie chciałem wyjeżdżać tak daleko. Rozwiązałem kontrakt za porozumieniem stron, i jeszcze mi z góry za pół roku zapłacili. To chyba dobre rozwiązanie dla obu stron. Wróciłem do ojczyzny.

Wróćmy do polskich piłkarzy.  Nadal śledzi pan naszą ekstraklasę?

Tak i jestem zdania, że niektóre drużyny naprawdę nie powinny tam grać. Ale to jest efektem, że  takich mamy specjalistów i działaczy. Brakuje też porządnego szkolenia młodzieży.

To co w pewnym momencie zaczęła Legia, próbuje Lech…

To, póki co, tylko krok we właściwą stronę…

Oglądał pan kadrę w meczu z Czarnogórą ?

Tak i myślę, że na mistrzostwa już nie awansujemy (śmiech). A tak szczerze, to na miejscu trenera już teraz bym postawił na młodzież, stworzył jakiś trzon z kilku, dajmy na to 3-4, doświadczonych zawodników, a reszta same młode chłopaki. I tak bym przygotowywał się tym samym składem spokojnie już do kolejnych eliminacji, tak żeby ci chłopcy przez kolejne lata się zgrywali i może na następny mundial, za te kilka lat, już  uda się – przynajmniej awansować.  A my teraz gramy tak, że jeden mecz w określonym składzie, w kolejnym do jedenastki wskakuje sześciu nowych ludzi. Bez żadnego pomysłu…

Winni są trenerzy? Najpierw Smuda, potem Fornalik?

Najłatwiej zwolnić trenera. Na niego zawsze będzie nagonka. Jak nie ma wyników, to od razu wywalić, jak są – trener cudotwórca. Gdyby Legia strzeliła Rumunom jedną bramkę więcej to pewnie już trener Urban byłby kandydatem numer jeden na selekcjonera (śmiech). A tak na poważnie, to prawda leży gdzieś pośrodku. Winni są w jakimś stopniu wszyscy

Sami zawodnicy i ich zaangażowanie…

No, było parę takich spraw, które pokazały, jak niektórym zależy na grze w kadrze. Po raz kolejny powtarzam – za mało charakteru widzę w tych piłkarzach. Dla nich jest ważniejsze, żeby nie złapać kontuzji na kadrze. Martwią się o swoje miejsce w klubach i myślą tak: „Nie wsadzę nogi tam, bo jeszcze mi się coś stanie i potem jak wrócę do klubu, to będę grał w rezerwach…”.

Pan zagrał w kadrze raz. Jak pan to wspomina?

(uśmiech) Normalna sprawa, wszystkie wskazówki jak grać przekazał mi asystent Maciej Skorża. Z trenerem Janasem nawet nie rozmawiałem…

Przesłyszałem się? Przed meczem Paweł Janas nie zamienił z panem ani słowa?

Nie tylko przed meczem, ale i po. Przez całe zgrupowanie nie znalazł czasu, żeby ze mną pogadać. Jak strzeliłem bramkę to tylko podobno się obśmiał. Słyszałem, że powołał mnie, bo media się tego domagały.

Z tych trzech setek goli ten wspomniany przed chwilą był najważniejszy?

Zdecydowanie, nie dość, że kadra to jeszcze z prawej nogi…

Mówiło się, że prawą nogę Piechna ma do wsiadania do tramwaju. Z pana techniki też się podśmiewano…

(śmiech) Nigdy nie mówiłem, że jestem dobry technicznie. Jestem drewniany, ale wiedziałem jak się ustawić. I czekałem. Na nikogo się jednak nie obrażałem, gdy śmiali się, że Piechna to drewniak. To jest tylko piłka nożna. A ja swoje przez te parę lat i tak zrobiłem i postrzelałem…

Piechna myśli już o zawieszeniu butów na kołku?

Tak, już wkrótce będzie to nieuniknione. Są takie dni, kiedy np. wiem, że nie dam już rady biegać przez 90 minut. Często trener sadza mnie na ławce, ale ja się na nikogo nie obrażam. Takie jest życie, a piłka to tylko jego mały element.

Co z tych wszystkich lat spędzonych na polskich boiskach Grzegorz Piechna zapamięta najgłębiej?

Bramkę w reprezentacji.  Jakoś ona tak utkwiła mi w głowie. To chyba najważniejszy moment mojej całej przygody z piłką…

Przygody czy kariery?

Przygody, w końcu długo to nie trwało (śmiech). Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisałem w wieku 27 lat… Niektórzy już wtedy myślą o końcu kariery. To znaczy, przygody…

My, Grzegorza Piechnę zapamiętamy nie tylko za bramki, ale i za słynną kiełbasę… Nadal rozwozi ją pan znajomym?

Nie, ale wciąż się sprzedaje! A do rozwożenia pozostał już tylko węgiel… (uśmiech)

ROZMAWIAŁ: JAKUB FILA

***

Pin It