Nie ma sensu udawać, że cały świat będzie patrzył dziś na konferencję w kampusie firmy Apple, gdzie zostanie zaprezentowany kolejny iPhone. Wieczorem oczy całego świata zwrócone będą na stadion w dystrykcie Serravalle w malowniczym San Marino, gdzie miejscowa drużyna narodowa podejmie reprezentację Polski. Być może trochę przesadziłem – pod salonami Apple ustawiają się kolejki wyznawców marki iPhone i z pewnością nie będą mieli oni czasu na obejrzenie tego piłkarskiego szlagieru. Podobnie jak wszyscy widzowie konferencji. Dość wprawiania w błąd czytelnika, moim celem nie było lokowanie jakiejkolwiek marki.
Dość także zjadliwej ironii, choć ta była już zamierzona. Bo – zejdźmy na ziemię z wysokich baszt sanmaryńskich zamków – ten mecz to dla Polaków sparing. Gra o pietruszkę. O honor? Miażdżącym dyshonorem byłby wynik inny niż solidna zaliczka bramkowa wywieziona z Serravalle. Okraszona czystym kontem Artura Boruca.
Ten mecz dla Polski będzie łykiem świeżego powietrza po uporaniu się z czarnogórskim drinkiem z dziegciu i spirytusu. San Marino dostanie cięgi od profesjonalnej reprezentacji. Reprezentacji, której nieudana kampania o uczestnictwo w przyszłorocznym mundialu kazała stłumić ambicję i zachować ją na inne okazje. Czy mecz z San Marino będzie okazją do wyładowania niespełnionych aspiracji? Raczej nie; trudno będzie upatrywać znaczącego postępu w spotkaniu wygranym kilkoma bramkami z amatorami. Bez znaczenia, czy wygramy 5:0, 7:0 czy 9:0 – posmak czarnogórskiej nalewki w ustach pozostanie.
Nie na miejscu jest jakikolwiek kontekst przyszłości Waldemara Fornalika, nie wypada wysuwać dalszych wniosków na temat przyszłości reprezentacji i wystawiać każdemu osobną ocenę za zaangażowanie w batalię o grę na mundialu. Dalsze kłótnie nad trumną nie mają podstaw, bo szybko trzeba zdejmować żałobne szaty i przebierać się w zwiewne ubrania podróżne. Jechać w żałobie na ekscytującą wycieczkę? Ça ne se fait pas..
O samej drużynie gospodarzy mówić można w zasadzie to samo – że składa się z amatorów; można wymienić zawody i zajęcia poszczególnych zawodników; wszystko to to zbiór oczywistości i nawet bez nich nie oczekujmy, że poziom sportowy tej reprezentacji nawet w butach na koturnach nie sięgnie wyżej kostek piłkarzy reprezentacji Polski. Chyba, że Polska zawsze będzie grać tak, jak z Ukrainą w marcu – wtedy inicjatywa na zmniejszenie różnicy należy wyłącznie do nas.
Dla sanmaryńskiej społeczności każdy mecz to święto – piłkarze mają okazję poznać znanych piłkarzy, a nuż któremuś piekarzowi (to nie literówka, tam jest ‚e’) uda się zdobyć koszulkę Lamparda, Rooneya czy Lewandowskiego? Fetą kończy się także spotkanie zakończone wynikiem mniejszym niż zakładano – przegrana 5:0 w porównaniu do oczekiwanych 10 bramek to niebywały sukces. Reprezentacja San Marino ma coś, czego w dzisiejszym futbolu często brakuje – to czysta pasja do piłki, niezmącona zielenią dolarów i ciągłą presją ze strony mediów i kibiców.
Mecz z San Marino to dla reprezentacji Polski tytułowa wycieczka krajoznawcza. Błaszczykowski i spółka odwiedzą kraj z trochę innej bajki. Podzielony na dziewięć dzielnic-zamków, wznoszących się dumnie nad okolicą, spoglądających z góry na okoliczne włoskie miejscowości. W tutejszych sklepikach uprzejmi właściciele i pracownicy zapraszają do degustacji win; niektórzy próbują mówić po polsku lub rosyjsku. Swego czasu byłem w Rimini i miałem możliwość odwiedzenia tej wyjątkowej krainy – choć z niej nie skorzystałem i znam San Marino tylko z relacji kolegi, to bardzo żałuję. No bo ile razy w życiu degustację wina ubarwić może wydumana świadomość, że częstuje mnie były, przyszły lub obecny reprezentant drużyny narodowej? No chyba, że będę pił tokaja od Dawida Janczyka.
Wszyscy jesteśmy drużyną narodową – San Marino wie o tym najlepiej. Lepiej, niż którykolwiek sponsor reprezentacji deklarujący jedność polskich kibiców i piłkarzy.
Żadnych motywacyjnych mów, panowie. To jest wycieczka, macie się dobrze bawić.
MARIUSZ JAROŃ