Pogoń zadrżała, ale wytrzymała. „Portowcy” wiceliderem

Pogoń od początku meczu prezentowała pełnię swojego potencjału. Podbeskidzie solidarnie – też prezentowało poziom z poprzednich spotkań (gwoli ścisłości – fatalny poziom). I choć do futbolu na tym poziomie w wykonaniu zespołu P olskiego Mourinho już się przyzwyczaiłem, i tak  musiałem sobie mocno trzymać szczękę, żeby mi za nisko nie opadła, gdy widziałem jak śmieszne i dziecinne błędy w defensywie popełnia defensywa z Bielska. Kanony krycia i asekuracji. Podstawowe, fundamentalne zasady gry obronnej. Wszystko zebrane do kupy, perfidnie rzucone w błoto i zdeptane przez defensorów Podbeskidzia. Do przerwy Pogoń powinna zaaplikować przyjezdnym solidną czwórkę . A że do 45. minuty było tylko  2:1, to już wynikło z pecha Portowców , szczęścia Górali i nieuzasadnionego kaprysu Tego na górze .

Pierwsza bramka Pogoni wynikła z kolejnych indywidualnych błędów w kryciu. Portowcy zagęścili grę na lewym skrzydle, co powinno spowodować, że albo jeden ze stoperów, albo defensywny pomocnik podbiegnie pomóc w kryciu. Tymczasem znalazł się tam jedynie Łatka. Podjął ryzyko i odpuszczając krycie wybiegł agresywnie do Akahoshiego. Piłka jednak powędrowała do Lewandowskiego, a ten już otworzył dosłownie dwupasmówkę w polu karnym Tchamiemu. Skrzydłowy Pogoni jednak zdecydował się na strzał żałości, z którego wyszła całkiem przyzwoita asysta, bo do piłki przed Rybanskim dopadł Frączczak i otworzył wynik meczu. Nie zaskoczę was chyba zaznaczając, że krycie Frączczaka totalnie odpuścił Adu Kwame. Truchtał sobie za obrońcą gospodarzy w odległości jakichś trzech metrów. Ot, taka odległość, żeby  za bardzo nie przeszkadzać w graniu w piłkę. Toż to by było nieuprzejme!

Oglądając drugą bramkę Pogoni aż mi żal było Czesia Michniewicza. Bo jeśli nawet mnie parzyła w oczy taktyczna nieudolność graczy Podbeskidzia, to dla szkoleniowca Górali to musiały być istne katusze. Rogalski podprowadził piłkę do szesnastego metra, gdzie wspólnie (wspólnie raźniej!) wyskoczyli do niego obaj stoperzy Podbeskidzia. Chyba zapomnieli, że trzeciego stopera w drużynie nie ma, bo wydawali się autentycznie zaskoczeni, gdy gracz Pogoni nawinął ich obu i podał do niepilnowanego zupełnie w centrum pola karnego Murayamy. Japończyk już tylko przyjął piłkę i obok fatalnie interweniującego Rybanskiego wpakował piłkę do siatki.

Nie był to zdecydowanie dzień Marcina Robaka, który tracił wiele piłek i podejmował złe decyzje. Jednak mówi się, że dobrego napastnika poznać po tym, że nawet w gorsze dni potrafi wykorzystać sytuacje i wpisać się do protokołu. Nie inaczej było dziś z Robakiem. Przed końcem drugiej połowy jeszcze znalazł drogę do bramki… tylko, że nie tej co trzeba. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Deji Robak tyłem do swojej bramki strącił futbolówkę i zmylił Janukiewicza na tyle, że ten musiał skapitulować.

W przerwie spotkania Michniewicz chyba nie przebierał w środkach, żeby wstrząsnąć swoim zespołem. Na drugą część spotkania Górale wyszli już bowiem bardziej skoncentrowani i nie tworzyli już takich taktycznych tragikomedii jak w pierwszej połowie. Drugie czterdzieści pięć minut przebiegało pod dyktando Pogoni, ale Portowcy nie tworzyli już sobie tylu sytuacji podbramkowych. Gra stała się bardziej monotonna i od czasu do czasu tylko była przerywana, przez ofensywne wybryki Podbeskidzia. W ten sposób doczekaliśmy do końcowego gwizdka, który oznajmił, że na dzień dzisiejszy Pogoń  wskakuje na fotel wicelidera. Fotel na który ciężko zapracowali i zasłużyli dobrą postawą od początku rozgrywek tego sezonu Ekstraklasy. Podbeskidzie zaś stacza się z każdym kolejnym meczem coraz niżej i niżej bez wyraźnego pomysłu, co właściwie zrobić, żeby przestać.

Pogoń Szczecin 2:1 Podbeskidzie Bielsko-Biała

Frączczak 15′ Murayama 18′ – Robak (sam) 34′

Pin It