Bezkrólewie na White Hart Lane trwało krótki okres czasu. Rządy w północnym Londynie rozpoczął znany fanom Premier League i Primera Division, Mauricio Pochettino. Argentyńczyk podjął się misji graniczącej z niemożliwością. Zadowolić prezesa klubu, Daniela Levy’ego, po prostu się nie da.
Po tym jak „Koguty” znowu zajęły miejsce za Arsenalem i po raz kolejny nie awansowały do Ligi Mistrzów było pewne, że Tim Sherwood, mimo podpisania kontraktu na 18 miesięcy, nie wypełni go do końca. Odrodzenie Adebayora, kilka dobrych spotkań, odpadnięcie z europejskich pucharów z finalistą Ligi Europy, a przede wszystkim komentarze („Oceniałem moich zawodników wiele razy i nadal nie mógłbym wybrać najlepszej jedenastki. Wszyscy są do siebie zbyt podobni. W zasadzie w niczym nie różnią się pod względem jakości”) – to obraz, jaki zostawił po sobie kierowany nadmiernym przekonaniem o własnej wielkości menedżer.
Nie udało się zatrudnić Louisa Van Gaala, który objął Manchester United. Pożądany przez prezesa Carlo Ancelotti poprowadził Real do Decimy, więc jasnym stało się, że pozostanie na Santiago Bernabeu. Trzeba było spojrzeć na dolną część wymarzonej listy menedżerów. Tak jak to bywa z transferami zawodników – rzadko kiedy pierwszy na liście życzeń trafia do klubu, często jest to zawodnik z jej dołu – tak samo było teraz z wyborem nowego opiekuna „Kogutów”. Ostateczny wybór padł na Pochettino, który osiągał świetne wyniki prowadząc Southampton, mimo że ani budżet ani umiejętności zawodników w momencie gdy zastępował Nigela Adkinsa nie wskazywały na to, że ta drużyna może skończyć dopiero co zakończoną kampanię tak wysoko (na ósmym miejscu) i przez długi czas piastować miano odkrycia ligi, które finalnie lepiej pasowało jednak do „chihuahuy” Rodgersa.
Analizując grę „Świętych” w minionym sezonie nietrudno dostrzec podobieństwa do Tottenhamu pod wodzą Andre Villasa-Boasa. Utrzymywanie się przy piłce, oddawanie dużej liczby strzałów, preferowanie wysoko ustawionej linii obrony. Te wszystkie cechy wspólne to efekt tego, że obaj trenerzy – z lepszym czy gorszym skutkiem – czerpią inspirację z Marcelo Bielsy – jednego z nielicznych, który jest wzorem dla największych. Przecież sam Guardiola przyznawał się do tego, że przyszły opiekun Olympique’u Marsylia jest człowiekiem godnym naśladowania.
Pochettino, by Tottenham grał tak, jak on sobie wyobraża, musi odpowiednio przygotować swych zawodników przede wszystkim pod względem kondycyjnym, w czym zapewne pomoże mu jego zdyscyplinowane podejście do kwestii treningu i zarządzania grupą. Wysokiej wydajności wymagają dwa elementy taktyki, które były charakterystyczne dla Southampton: ciągły pressing i szybkie przechodzenie do ataku przy użyciu prostopadłych piłek.
Po sprzedaży Bale’a, czego następstwem było przyjście do klubu rok temu siedmiu zawodników, którzy nie znali ligi i od których na wejściu oczekiwano cudu oraz po zmianie trenera w środku sezonu, która spowodowała tak naprawdę kolejną rotację w zespole, Tottenham trudno nazywać drużyną w pełnym tego słowa znaczenia. To nie jest grupa ludzi, których jednoczy wspólny cel, którzy dla dobra innych są w stanie poskromić swe indywidualne żądze i wzbić się nad swe, czasem wybujałe ego, sprawiając, że drużyna wskoczy o poziom wyżej na jakościowej drabince.
W Southampton, jak i w Espanyolu, do Argentyńczyka przylgnęła łatka trenera, który jest prawdziwym liderem potrafiącym wzbudzić w swych zawodników poczucie wspólnoty i pełnego poświęcenia. I dzięki tym właśnie cechom swego charakteru Pochettino będzie mógł sprawić, że Tottenham znów będzie drużyną, która wejdzie za sobą w ogień bez wahania, bez cienia wątpliwości i cały taktyczny plan nakreślony przez szkoleniowca będzie mógł zostać zrealizowany, jak i pełen potencjał zawodników będzie mógł zostać ujawniony.
Oczywiście, nie tylko przygotowanie fizyczne i mentalne to problemy, z jakimi musi sobie poradzić trzynasty trener w dziesięcioletniej prezesurze Levy’ego. Na wzmocnienia składu otrzymał do dyspozycji 50 milionów funtów i już teraz wszyscy zastanawiają się, kto zawita do północnego Londynu. Ale zanim nastaną transfery do klubu, warto rozwiązać problem bardzo szerokiej kadry, jaką posiadają „Koguty”, a której odpowiednie zmniejszenie wpłynęło pozytywnie na atmosferę i transferowy budżet. Pochettino musi szybko podjąć decyzję kto jest, a kto nie jest potrzebny w budowanym przez niego zespole. Trzymanie w jednej drużynie Paulinho, Sandro, Capoue jest irracjonalne.
Po przewietrzeniu szatni będzie można skupić się na wzmocnieniach. Kto wie, może pojawienie się w Londynie Pochettino sprawi, że właśnie tam pojawi się również Adam Lallana, który o swym byłym trenerze wypowiadał się w samym superlatywach? Może Remy, bądź Lukaku – silni, potrafiący grać tyłem do bramki napastnicy z doświadczeniem w Premier League? Kandydatów jest sporo, a ostanie osiągnięcia Pochettino, choć nie udokumentowane żadnym trofeum, sprawiły, że pracę z nim doceniłby każdy zawodnik. Szczególnie młody, których kilku utalentowanych w Tottenhamie gra. Problemem przy transferach może być dysponujący władzą na White Hart Lane Baldini, który odpowiadał za zeszłoroczne wzmocnienia, w tym przez wielu uznany za niewypał sezonu transfer Lameli. Komunikacja między tymi dwoma, silnymi charakterami jest trudna do przewidzenia. Może zarówno przynieść sukces, jak i gorycz porażki
Z czym jeszcze będzie musiał sobie poradzić 42-letni menedżer? Z wykrzesaniem z pewnych zawodników maksimum. Soldado, którego Pochettino zna z ligi hiszpańskiej stać na więcej niż bramki z rzutów karnych, a Adebayor gdy otrzymuje bezgraniczne zaufanie jest bezwzględnym egzekutorem. Lamela to rodak nowego menedżera Tottenhamu. Więź pomiędzy rodakami może okazać się kluczowa dla zmagającego się z kontuzjami, a przede wszystkim z aklimatyzacją w Anglii zawodnika.
Czy będzie to szczęśliwy mariaż pełen sukcesów, czy też skończy się zgodnie z tradycją, to się okaże. Kluczową zmienną będzie czas, który, jak słusznie na łamach Sky Sports zauważył Jamie Redknapp, jest niezbędny, jeśli Pochettino ma osiągnąć na White Hart Lane oczekiwany triumf. Pięcioletni kontrakt, jak i niedawne wypowiedzi Levy’ego świadczą o tym, że tak może być, ale parafrazując znane powiedzenie można śmiało rzec, że łaska Levy’ego na pstrym koniu jeździ.
Na samą ocenę pracy Argentyńczyka musimy jeszcze trochę poczekać. Przed nim pełen ciężkiej pracy okres przygotowawczy, w którym każdy trening jest na wagę złota. Ja osobiście jestem dziwnie spokojny o trenera, przez którego prowadzony Espanyol potrafił wprawić w zachwyt trenera jego największego rywala, Guardiolę.