Rozpoczynamy nowy cykl na FootBarze. Założeniem będzie powrót do najlepszych piłkarskich spotkań, jakie dane nam było oglądać. Najbardziej zaciętych, emocjonujących i dramatycznych. Niezwykłych piłkarskich uczt.
Startujemy z rozmachem. Dziś przenosimy się w czasie o dziewięć lat wstecz, na stadion Ataturk w Stambule. To tam, 25 maja 2005 roku w finale Ligi Mistrzów zmierzyły się AC Milan i Liverpool.
Obie drużyny przeszły wymagającą drogę w grze o Puchar Europy. W półfinałach Rossoneri mierzyli się z PSV Eindhoven, ówczesną rewelacją rozgrywek, a The Reds z Chelsea. Milan w dwumeczu zremisował z drużyną z Philips Stadion 3:3, awansując dzięki wyjazdowej bramce zdobytej przez Massimo Ambrosiniego w rewanżu. Wcześniej Rossoneri wyeliminowali Manchester United oraz Inter Mediolan, gładko ogrywając rywali zza miedzy. Wojownicy z Anfield odprawili kolejno Bayer Leverkusen i Juventus, w półfinale mierząc się z bezapelacyjnym faworytem ówczesnych rozgrywek pod wodzą Jose Mourinho, ostrzącego apetyt na drugi z rzędu triumf w Lidze Mistrzów. Podopieczni Rafy Beniteza wyeliminowali The Blues w kontrowersyjnych okolicznościach, ponieważ sędzia Lubos Michel uznał bramkę Luisa Garcii z akcji, w której piłka nie przekroczyła linii bramkowej.
Jakkolwiek wielkie kontrowersje wzbudził awans The Reds, to zespół z hrabstwa Merseyside, a nie dream team Jose Mourinho, stanął w szranki z Milanem 25 maja 2005 roku na stadionie w Stambule.
Zerknijmy na wyjściowe składy:
Z ówczesnego składu Liverpoolu do dziś ostał się jedynie Steven Gerrard. Do Milanu wrócił Kaka, a na ławce trenerskiej zasiada Clarence Seedorf. W linii ofensywnej Milanu Carlo Ancelotti zaskoczył brakiem nominacji Filippo Inzaghiego do wyjściowej jedenastki. Nie postawił również na Jona Dahla Tomassona.
Spotkanie rozpoczęło się dla Liverpoolu najgorzej, jak było to możliwe: już w 37. sekundzie, po wrzutce Andrei Pirlo z rzutu wolnego, piłkę do bramki Jerzego Dudka skierował Paolo Maldini. Szybki cios ze strony podopiecznych Carlo Ancelottiego mocno podłamał Anglików. Na domiar złego z powodu kontuzji kolana plac gry już po 20 minutach opuścił Harry Kewell – zastąpił go Vladimir Smicer. Na tym się nie skończyło – pod koniec pierwszej połowy kolejne dwa uderzenia wyprowadził Hernan Crespo, dzięki czemu sympatycy Rossoneri zaczęli otwierać szampany jeszcze zanim sędzia Manuel Mejuto Gonzalez gwizdkiem oznajmił koniec pierwszej połowy.
Podobno piłkarze Milanu w przerwie w szatni przywdzieli pod trykoty okolicznościowe podkoszulki z nadrukiem „Zwycięzcy UEFA Champions League”. Byli pewni, że od zwycięstwa dzieli ich niewiele ponad 45 minut gry.
Nie wiedzieli natomiast, jak ich rywali podniesie na duchu ryk ponad 30 tysięcy gardeł, wyśpiewujących, jak jeden mąż „You’ll never walk alone”. Rafa Benitez mocno przetasował ustawienie, wpuścił Hamanna, którego kontroli w środku pola ewidentnie brakowało, a przed wyjściem na drugą część spotkania nakazał absolutny spokój. To wystarczyło, by Liverpool z niewinnej ofiary zmienił się w krwiożerczą bestię i nawiązał równorzędną walkę ze świetnym do tej pory Milanem. W niecałe 17 minut The Reds zdobyli bramkę honorową (Gerrard z główki), kontaktową (Smicer z dystansu) i wreszcie wyrównali za sprawą rzutu karnego wykonanego na raty przez Xabiego Alonso. Miny tifosich z Mediolanu wyraźnie zrzedły i pozostały takie już do końca spotkania. Dopiero pod koniec przepisowych 90 minut Carlo Ancelotti zdecydował się na roszady w składzie: Seedorfa zastąpił Serginho, a za Crespo wszedł Tomasson. Ostatniej zmiany Carletto dokonał w drugiej połowie dogrywki. Godna podziwu opieszałość, choć i w tym szaleństwie znalazłaby się metoda – przeciwnicy podwójnie przetasowali skład już po 45 minutach, więc wprowadzenie świeżych zawodników na ostatnie minuty w szeregi Milanu miało poważnie nadszarpnąć i tak zmęczonych i zmuszonych do biegania Anglików.
Tak się jednak nie stało. Potyczka w regulaminowym czasie gry nie przyniosła ostatecznego rozstrzygnięcia, podobnie jak dogrywka – fenomenalną, trzystuprocentową sytuację zmarnował Andrij Szewczenko i obie drużyny czekała najpoważniejsza próba charakteru – rzuty karne. Jedenastki egzekwowane przez Liverpool wykorzystali Hamann, Cisse i Smicer (mylił się tylko Riise). W szeregach przeciwników jedynie Tomasson i Kaka wpakowali piłkę do siatki, bo Serginho przestrzelił, a będący w kapitalnej dyspozycji Jerzy Dudek wybronił strzały Andrei Pirlo i Andrija Szewczenki. Ukrainiec okazał się największym przegranym wieczoru, a jego vis-a-vis w serii rzutów karnych stał się bohaterem narodowym dla Polaków i mężem stanu w mieście Beatlesów.
Czekałem na strzał Szewczenki. Strasznie się denerwowałem, próbowałem się skoncentrować na tym co zrobić – Szewczenko był pewniakiem, on z reguły się nie mylił w karnych. Odprawiłem swój taniec, on się zatrzymał – zrobiłem to samo. „Nie oszukasz mnie. Nie uda Ci się” – pomyślałem.
Jerzy Dudek
Oprócz wybitnego refleksu przy obronie rzutów karnych „Dudi” pokazał światu wspomniany taniec mający na celu zdekoncentrowanie rywala. Taniec ten stał się jego znakiem rozpoznawczym i zrobił furorę nawet wśród instruktorek fitness pracujących w telewizjach śniadaniowych. No bo czy ktoś nie słyszał o Dudek Dance?
Zerknijmy na statystyki. Milan wyraźnie dominował. Strzelał, utrzymywał się przy piłce przez całe spotkanie. Był drużyną lepszą taktycznie, lepiej zorganizowaną, uważną. Rossoneri chyba nieco spóźnili się ze zmianami, zamiast ścieśnić szyki i konsekwentnie bronić wyniku, cały czas grali w otwarte karty. Mimo wszystko wcale nie było tak, że to Włosi lekkomyślnie roztrwonili przewagę – taka ocena skrzywdziłaby obie drużyny. The Reds stali się po prostu niepowstrzymani i włączyli najwyższy bieg, podczas gdy Milan stopniowo zwalniał.
Milan |
Liverpool |
|
Gole |
3 |
3 |
Strzały oddane |
22 |
15 |
Celne strzały |
10 |
7 |
Posiadanie piłki |
55% |
45% |
Rzuty rożne |
10 |
4 |
Popełnione faule |
16 |
23 |
Spalone |
7 |
5 |
Żółte kartki |
0 |
2 |
Czerwone kartki |
0 |
0 |
To był najlepszy finał, w jakim grałem. Byliśmy znacznie lepsi niż Liverpool, zasługiwaliśmy na zwycięstwo. Cóż, takie są uroki futbolu.
Paolo Maldini
Maldini miał rację: przegrał faworyt, świetnie przygotowany i przez dłuższy czas skoncentrowany, a wygrała drużyna mniej skuteczna, mniej grająca piłką. Drużyna z charakterem i sercem, niesiona wsparciem oddanych kibiców. Nie da się racjonalnie wytłumaczyć tego, co wydarzyło się w szatni Liverpoolu. Rafa Benitez nie wygłosił płomiennej przemowy, nie posługiwał się retoryką bliską charyzmatycznym przywódcom – w szatni panował stoicki spokój, a jego podopieczni wkroczyli na boisko „z nadzieją w sercu, bo nigdy nie będą szli sami”, jak głosi hymn The Reds.
AC Milan – FC Liverpool 3:3 (3:0) – rzuty karne 2:3
1:0
– Maldini 1’
2:0
- Crespo 39’
3:0
– Crespo 44’
3:1
– Gerrard 54’
3:2
- Šmicer 56’
3:3
– Xabi Alonso 60’
Polecam świetnie zmontowany skrót. Dla tych, którzy mają wolne 160 minut, link do całego spotkania. Chwila, w której wszyscy piłkarze Liverpoolu biegną w stronę Dudka po obronieniu decydującej jedenastki to coś niesamowitego – przeżyjmy ją jeszcze raz.